- Kiedy strażacy przyjechali na miejsce sytuacja wyglądała groźnie. Z dwóch okien wydobywały się płomienie i kłęby dymu. Okazało się też, że zadymienie klatki schodowej uniemożliwiło jednemu z mieszkańców ucieczkę – relacjonuje Tadeusz Konkol, rzecznik gdańskiej straży pożarnej. - Natychmiast podjęliśmy akcję gaśniczą i ratunkową. W bloku odcięto prąd i gaz, zostały użyte agregaty oddymiające, puszczono trzy prądy wody, do ściany przystawiono drabinę nasadkową. Mężczyzna został ewakuowany. Gaszenie pożaru i zabezpieczanie terenu trwało w sumie około dwóch godzin. Na szczęście tylko część mieszkania, gdzie wybuchł pożar uległa spaleniu – dodaje rzecznik.
W akcji brało udział 6 zastępów straży pożarnej, pogotowie energetyczne i gazowe, straż gminna i policjanci. Ci ostatni badają teraz przyczynę pożaru.
- Na miejsce został wysłany biegły, który ustali przyczynę wybuchu ognia. Na ten moment jest jeszcze za wcześnie, aby jednoznacznie móc wypowiadać się w tej kwestii – mówi Magdalena Michalewska, rzecznik Komendy Miejskiej Policji w Gdańsku.
Nieoficjalnie wypowiadają się w tej sprawie sami strażacy. Ich zdaniem przyczyną pożaru mogło być zaprószenie ognia. Wiele do powiedzenia w tej kwestii mają także okoliczni mieszkańcy.
- W tym mieszkaniu, gdzie zaczął się pożar, mieszka facet, który notorycznie sprawia jakieś problemy. Awantury, wyzwiska, picie, zakłócanie ciszy nocnej. Pewnie wypił sobie za dużo, zasnął z papierosem i nieszczęście gotowe. Dobrze, że nikomu nic się nie stało! – mówi jedna z mieszkanek. Kobieta nie chce podawać nawet imienia. Boi się zemsty, jak mówi „krewkiego sąsiada”, jego rodziny i znajomych.
- Tu nikt nie chce z nim zaczynać. Mężczyzna sprowadza do siebie jakieś podejrzane towarzystwo. I w ogóle nie przejmuje się sąsiadami. Kiedyś jeszcze ludzie dzwonili na policję, ale to nic na dłuższą metę nie dawało. Libację znów się powtarzały. Może teraz ten pożar coś tutaj zmieni – wtóruje inna kobieta.
Według policyjnych statystyk, przez ostatnie półtora roku stróże prawa byli wzywani na interwencję do bloku przy Ramułta 10 w sumie 4 razy. Najczęstszą przyczyną tych wezwań była awantura domowa.
Na Ramułta 10 trwa teraz sprzątanie i szacowanie strat. Na klatce schodowej wszędzie widać ślady pogorzeliska – czarne od sadzy ściany, walające się śmieci ze spalonego mieszkania.
- Dobrze, że strażacy szybko przyjechali na miejsce i nie dopuścili do tego, aby pożar się rozprzestrzenił – mówią zgodnie mieszkańcy bloku.
Pożar wyrządził też szkody w innych mieszkaniach. W wielu miejscach na ścianach pozostawił wyraźne smugi sadzy, podłogi pokryte zostały grubą warstwą pyłu, wewnątrz wciąż unosi się charakterystyczny zapach spalenizny. Jednak wszystkie te uciążliwości nie są jeszcze najgorsze dla mieszkańców. Ludzie bardziej boją się, że sytuacja może się powtórzyć. Jak twierdzą mają ku temu realne podstawy.
- Sąsiad, który zaprószył ogień w swoim mieszkaniu, dziś się tu pokazał. Wyrzucił śmieci na klatkę i znów się awanturował. Groził, że podpali cały budynek, jeśli przyjdzie mu na to ochota. To można by potraktować jako bełkot pijaka, ale po tym co się tu ostatnio wydarzyło, widać coraz wyraźniej, że ten mężczyzna jest po prostu niebezpieczny dla otoczenia – mówi jeden z mieszkańców bloku przy Ramułta 10. On również nie chce podawać swojego imienia, obawiając się problemów ze strony sąsiada. Nie zamierza jednak zostawić tej sprawy samej sobie.
- Chcę napisać do prezydenta Adamowicza. Opiszę, co tu się wyprawia i będę prosił urzędników, aby wyeksmitowali stąd tego pana. Jestem pewny, że inni sąsiedzi poprą mnie w tej sprawie. Przecież teraz o mały włos nie doszło do prawdziwej tragedii. Co by się stało, gdyby ktoś zginął w pożarze? – pyta retorycznie.
Niestety, nie udało nam skontaktować się ze sprawcą całego zamieszania. Mężczyzna pozostawał dla nas nieuchwytny.
Zdjęcia z pożaru nadesłała nam nasza czytelniczka, pani Ewelina. Od jednego z mieszkańców bloku przy Ramułta 10 otrzymaliśmy też zdjęcia, na których widać efekty pożaru w jego mieszkaniu.