O akcji pisaliśmy tutaj. Happening, którego inicjatorem jest znana na całym świecie organizacja – Amnesty International, odbywał się w wielu punktach świata. Na Oruni miejscem, gdzie spotkali się wszyscy „Maratończycy” był Dom Sąsiedzki przy ulicy Gościnnej. Punktualnie w samo południe zaczęła się tutaj batalia o prawa człowieka. Ludzie uzbrojeni w długopisy i czyste kartki papieru usiedli przy rozstawionych na sali stołach.
I zaczęli pisać listy. Tylko tyle i aż tyle. Pisano do generałów, ministrów, ważnych polityków. Adresaci byli rozsiani po całym świecie: Chiny, Meksyk, Birma, Czeczenia, Tunezja i jeszcze kilka innych państw.
- Brałam już udział w kilku „Maratonach”. I nigdy w pierwszych godzinach akcji nie przychodziło tak wiele osób – mówiła nam Katarzyna Klimowicz, współorganizatorka oruńskiego „Maratonu Pisania Listów”. - Piszą ludzie w różnym wieku, jest sporo dzieci, ale mieliśmy także i seniorów. Wszyscy są zainteresowani pomocą drugiemu człowiekowi. Wspaniała sprawa – dodawała młoda aktywistka.
Najmłodszy uczestnik akcji miał 7 lat, najstarszy – 89. Najczęściej pisano w obronie katolickiego księdza z Meksyku, ojca Alejandro Solalinde Guerra. Jego historię znaleźć można tutaj.
- Mój list był o jednej pani z Chin. Nie podoba mi się prawo, że tam nie można mieć więcej niż jednego dziecka – tłumaczył 14-letni Mateusz. – Ta pani urodziła ich więcej i za to skazali ją na więzienie. Takie prawo powinno być zmienione – argumentował nastolatek z Oruni.
Jego rówieśniczka, Agata z ulicy Żuławskiej, zaangażowała się w akcję szczególnie. Rozdawała informacyjne ulotki. O „Maratonie” opowiedziała swoim dziadkom. I przekonała ich, że warto przyjść w niedzielę do Domu Sąsiedzkiego i napisać chociaż jeden list w obronie prześladowanych ludzi.
- Lubię pomagać innym. Wierzę, że można zmienić świat wokół nas. Cieszę się, że mogłam dziś pisać, że mogła poczytać o tych ludziach – relacjonowała 14-latka z Oruni.
Niektóre osoby przyjechały wczoraj do Domu Sąsiedzkiego aż... z Warszawy.
- To mój piąty „Maraton”. Dla mnie to bardzo ważna akcja. Miałem kontakt z polskimi więźniami sumienia, którzy w czasach komunizmu musieli słono płacić za swoje poglądy. Pisanie listów jest potrzebne. Nie chodzi tylko o symbol, a o to, że one naprawdę mogą coś zdziałać. I przynajmniej niektórzy z tych ludzi mogą być wolni. Chcę dziś napisać jeszcze wiele listów – mówił Tomasz Rudnicki, aktywista Amnesty International.
W oruńskim „Maratonie” wziął udział również jeden z lokalnych polityków.
- Pisałam m.in. w obronie Tunezyjczyka skazanego na śmierć. Wprawdzie tam nie wykonuje się kary śmierci, ale człowiek ten trzymany jest w koszmarnych warunkach. Nie może się widzieć z rodziną. To przerażająca historia – opowiadała Beata Dunajewska, radna Platformy Obywatelskiej z okręgu numer 1 (w nim znajduje się m.in. Orunia).
Akcja trwała 7 godzin. Napisano 127 listów.
- To bardzo dobry wynik w skali Gdańska. Orunia uplasowała się w czołówce. Choć oczywiście tu nie o liczby tylko chodzi. A o to, że przyszło dużo dzieci i młodzieży, że dowiedzieli się o prawach człowieka, że postanowili pomóc. Bardzo się cieszę z przebiegu oruńskiego „Maratonu” – podsumowała Ewa Sasimowska, główna organizatorka niedzielnego happeningu w Domu Sąsiedzkim.
Wszystkie listy zostały wysłane już w świat. Jak podaje Amnesty International, w całej Polsce napisano ponad 143 tysiące listów.