Siedzę sobie i myślę o sztuce. Użytkowej zwłaszcza! ;p Takiej , z której korzystamy na co dzień, karmiąc ducha obcowaniem z przedmiotami.
Świadomość, że człowiek zwany dalej artystą, poświęcił czemuś jakąś ideę, własną pracę i emocje, po to by potem ktoś inny się tym napawał, jest doprawdy inspirująca... ;p
Najbardziej pociągająca jest myśl, że ze względu na pojedyncze egzemplarze albo krótkie serie – nie zderzymy się z tym przedmiotem w każdym odwiedzanym miejscu.
W niektórych jednak przypadkach, pozostaje nadzieja, że z tą „sztuką” nie zetkniemy się wcale...
Niejeden mądrzejszy ode mnie, łamał sobie głowę nad pytaniem: Gdzie kończy się twórczość, a zaczyna TFUrczość? Pewnie odpowiedź będzie w każdym przypadku subiektywna...
O ile kanapa stylizowana na kaktus, czy sofa przypominająca szczoteczkę do zębów, może być dla amatorów zabawna i kreatywna, a aparat telefoniczny umieszczony w pionowo ustawionej trumnie, silnym akcentem gotyckiego wystroju, ja znalazłam dzisiaj własną „granicę obrzydliwości” ;p
Pamiętacie doktora Gunthera von Hagens'a, kontrowersyjnego Niemca, który zasłynął z potrzeby utworzenia w Polsce laboratorium do plastynacji zwłok? W celach naukowych ofkoz! ;p Otóż nauka przestała być dla niego wystarczającym bodźcem. Zajął się również sztuką... Tfu cholera, „sztuką” miało być!
Tfu jak dla mnie, ale nie wykluczam, że ktoś w aktualnym karnawale, postanowi wzbogacić swoją kreację wieczorową w naszyjnik wykonany z byczego penisa. Dla panów, elegancka laska z tegoż samego surowca... Nudy??? Może więc przyozdobić pierś wisiorem z fragmentów konia bądź żyrafy do wyboru?!
Gdyby powyższa biżuteria nie zaspokajała czyjegoś wysublimowanego gustu, zawsze może powiesić sobie lustro ze zwierzęcego zewłoka, albo pogapić w kalejdoskop wypełniony tkanką, o pochodzeniu której nie chcę wiedzieć zbyt dużo...
To wy się strójcie, a ja się pójdę wyrzygać ;p