Czworo wyjątkowych ludzi z okolic ulicy Żuławskiej, opowiedziało nam o swych gwiazdkowych wspomnieniach. Powędrujmy dziś z nimi w czasy dawne i te nieco bliższe. Czy dzisiejsze święta są lepsze?
Strajki, styropian i słoma - opowieść pani Marysi
Grudzień '70, mąż pracował w stoczni. Gdy zaczęły się strajki, dwa, czy trzy tygodnie spali na płytach, na styropianie. Przed świętami puścili ich do domu - zawiesili strajk na czas świąt. Było ciężko wszystko dostać. Najgorzej to ze świętami było.
Choinkę sami robiliśmy, dzieci spały, a my sami z mężem ubieraliśmy. Dzieci jak wstały, to choinka była ubrana. Łańcuchy robiliśmy - na Żuławską chodziłam do gospodarzy po słomę i ze słomy takie harmonijki... Z bibuły łańcuchy też robiliśmy albo takie kółka sklejane. Pierniki się piekło, ciasteczka nawlekało na nitki, takie te cukierki w błyszczących papierkach... Choinka to naprawdę była choinka, nie tam jak teraz: bombek się nawiesza, łańcuchy tylko ze sreberka... Teraz to wszystko można kupić gotowe.
Barszcz to my sami gotowaliśmy, czerwony, z makaronem, kluski z makiem... Mieliśmy rybę, karpia też, bo znajomy miał stawy - tam łowiliśmy karpia. W sklepach były kolejki, staliśmy na zmiany. Na Oruni nic nie było, to w Gdańsku koło stoczni w rybnym się kupowało, na Jana z Kolna. Jedzenie musi być swojej roboty, chora jestem, ale robię: kapusta, bigos. Kulisiak robię na kolację z czerwonych buraków i kwasu z kapusty kiszonej. Śledzie w occie i w śmietanie, karp w galarecie, babkę piekę sama.
Na pasterkę idziemy co roku, tu do kościółka naszego, parafialnego. Co roku...
Pusty talerz dla ducha - opowieść pani Henryki
Zaprzeszłego roku Wigilię mieliśmy u dzieci, błogosławieństwo dawała głowa domu, Olka grała na organach...
I zgasło światło.
A Danka mówiła: „Tatuś, o ile to ty jesteś, przychodź. Dziadek, jeśli to ty, proszę, przyjdź”. Świeczki szukalim, Rafał zupę niósł: „to co wy, po ciemku siedzicie!”
A tu światło się zapaliło! Pięknie było! Wszędzie światła pozapalalim, tak pięknie było!
Jechalim później na pasterkę i na cmentarz też. Bo dziadek w samą Wigilię umarł 5 lat wcześniej, a mąż za nim potem. To córka dla nich postawiła na stole drugi talerz, no bo co, jednemu da, a drugiemu nie?
Kiedyś kolędnicy chodzili, rozmaicie się przebierali - z dyni takie na głowę się robiło, za Królewnę, Śmierć chodziła, Diabeł, Anioł... Teraz nie chodzą. Dzieci tylko - zaśpiewają pod drzwiami Przybieżeli do Betlejem, jedną zwrotkę, dwie, cukierki dostaną, dwa złote. Kiedyś tego nie było, żeby życzenia sąsiedzi przychodzili sobie składać, to rzadko było. W latach 80-tych każdy pracował, w swojej chałupie siedział. To we wiosce Mikołaj taki wielki dzwon miał, w konie jeździł, dziewczyny uciekały. U nas nie. Teraz nie ma tego.
Płonący stół i choinka pachnąca... kotami - opowieść pani Lidii
Jak się sprowadziłam na Orunię, miałam 21 lat. To był '65 rok. Z Oliwy, w starej Oliwie mieszkałam. Było ciężko, zaczynało się od zera. Wszystkiego trzeba się było dorobić i się dorabialiśmy. Tak po malutku, powolutku. Myślę, że byłam zadowolona z życia, mimo wszystko, mimo trudności.
A Wigilia była tak jak zawsze. Z domu wyniosłam, że Wigilia zawczynała się zawsze o 18-tej i tak przeniosłam po dzień dzisiejszy. Dzieci leciały patrzeć czy gwiazdka jest, zapalaliśmy wtedy choinkę, ale czekały na tego Mikołaja oczywiście, to najważniejsze. Ale też umiały się cieszyć z małych rzeczy, nie tak jak dziś. Dzisiaj o – playstation musi być, te gry wszystkie wariackie, a przedtem nie było tego.
Ozdoby na choinkę kiedyś to się robiło, moja mama była specjalistką - robiła z waty. To było na jakimś takim stelażu robione: narciarze, jakieś saneczki, coś jeszcze. Bombek było mało. Np. mój brat to dostawał na Mikołaja zawsze pudełko bombek. Wiedział, że będą bombki. No i były kiedyś świeczki, nie było żarówek.
Kiedyś to nam choinka spłonęła. Tak się paliła, tata mój złapał tę choinkę i potłukł ją o ziemię i zgasił. Choinka nie spłonęła, ale nie było żadnych ozdób. Nic nie było w domu, tylko czerwona bibuła, taka karbowana. Usiedliśmy robić ozdoby, to cała była czerwona. Po nową nikt nie pojechał, nie dało rady.
A raz stół stał, to było po Wigilii, odsunęliśmy ten stół i ja zasnęłam. I się budzę i coś mi śmierdzi, patrzę, stół płonie. A to jeszcze politura była. Matko kochana, ja nie wiem co, czy wzięłam jakąś płachtę czy kołdrę, nie pamiętam czym to zgasiłam, jeszcze nie chciałam żeby dzieciaki zobaczyły, żeby nie było paniki. I jakoś zgasiłam. I to był chyba zły omen, tak, wtedy się objawiła choroba męża i od tego czasu tak pilnuję tych świec i gaszę.
Poszliśmy raz kupić choinkę koło kościoła. Przynieślim do domu, wdychamy, co tu tak śmierdzi kotami? Mówię, idźcie zamienić, a to wszystkie tak jechały, bo ponoć gatunek taki. A tam tych kotów było trochę koło kościoła. Wzięliśmy do wanny, opłukaliśmy, trochę przestało.
Kanarki na choince i dwudniowa wyprawa po drzewko - opowieść pana Artura
W dzieciństwie, w latach 80-tych, mieliśmy w domu klatkę z dwoma żółtymi kanarkami: samczyk - Kapucyn i samiczka - Psotka. W Wigilię otwieraliśmy klatkę i wypuszczaliśmy je na pokój. Kanarki na miejsce harców wybierały oczywiście przystrojoną choinkę. Dom już znały ze swobodnych lotów po całym mieszkaniu, a choinka to coś nowego. Skakały z gałązki na gałązkę i wyglądały jak dwie żywe, żółte bombki. Zamierały czasami w bezruchu i dla osoby postronnej wyglądały na naturalną ozdobę choinkową. Bombka, bombka, posrebrzany zajączek, kanarek, bombka itd.
Innego roku w dzień Wigilii nie mieliśmy jeszcze choinki. Jak to święta bez choinki? Wyskoczyłem kupić chociaż jakiegoś drapaka na szybkiego. Był już mrok i sprzedawcy choinek co im zostało rozdawali za darmo, żeby wrócić szybko do rodzin. Kogoś tam spotkałem, a to jakiś bar był jeszcze otwarty. W każdym razie wróciłem do domu pijany w pierwszy dzień świąt, ale z choinką! Matka siedziała w fotelu i powiedziała, że sprawiłem jej najgorsze święta...
Czy przeżywaliście podobne święta? Czy wy, może wasi rodzice, dziadkowie, macie wspólne przeżycia z którymś z naszych opowiadaczy?