- Mam sentyment do tej dzielnicy. Jak byłem młodszy to myślałem, że nie mogłem mieszkać w lepszej części Gdańska. Blisko do centrum, rzeczki i kanał do kąpania, lasy do zabawy, fajni ludzie dookoła. A na dodatek wszyscy się znają i jak nie jesteś obcy to poruszasz się tu swobodnie – wspomina 53-letni Andrzej Wardyn, właściciel knajpy „Kabaret To Tu”.
Przeczytaj także: Kultowa „mordownia” i nie tylko
„Kabaret” mieści się w budynku przy Trakcie św. Wojciecha 299, na gdańskich Lipcach. Szyld jest malutki i na pierwszy rzut oka nie widać, że w tej jednopiętrowej kamienicy istnieje coś więcej niż tylko mieszkania. Gdyby ktoś miał problem ze znalezieniem knajpy, w sukurs przychodzi... wielka historia.
Tuż obok Lwi Dwór i Dwór Ferberów
Sąsiedztwo „Kabaretu” jest bowiem nie byle jakie. Tuż obok (Trakt św. Wojciecha 297) mieści się słynny Lwi Dwór, wybudowany w połowie XVII wieku – na Żuławach próżno szukać starszego domu podcieniowego. Dawniej była tu karczma. Dziś to zabytkowe miejsce znajduje się w prywatnych rękach.
Kilkadziesiąt metrów dalej położony jest Dwór Ferberów (Trakt św. Wojciecha 293), kolejne zabytkowe i ważne dla dzielnicy miejsce. To tutaj w 1677 roku na jedną noc zatrzymał się polski król Jan II Sobieski. Trzy wieki później zabytek był wykorzystywany już w nieco mniej szczytnych celach – swoją siedzibę miał tu Pomorski Ośrodek Doradztwa Rolniczego.
Kiedyś gospoda, później kino i potańcówki. Do czasu aż...
A propos historii, w budynku, gdzie dziś mieści się knajpa „Kabaret to Tu”, przed wojną istniała gospoda. A co działo się po wojnie?
W latach 50-tych na tyłach budynku była sala, w której organizowano potańcówki. Czasem przyjeżdżało też obwoźne kino i wyświetlano tutaj filmy. Ja tego oczywiście nie pamiętam, ale o tym opowiadała mi moja babcia, która zamieszkała w Lipcach tuż po wojnie – wspomina pan Andrzej.
Dziś po tamtym miejscu nie ma już śladu. - Już za czasów, kiedy prowadziłem tutaj bar miała miejsce katastrofa budowlana. Tył budynku po prostu się zawalił. Pamiętam, że porządnie zatrzęsło też w knajpie. Myśleliśmy, że to jakieś dwa tiry się zderzyły na Trakcie.
„Kabaret” - nazwa od klientów
„Kabaret To Tu” istnieje blisko 30 lat. - Wcześniej był tu lokal mieszkalny, zaadaptowany pod działalność gospodarczą. W 1981 roku mój tata otworzył tutaj małą knajpę. Był to po prostu „Bar Uniwersalny”, nie miał innej nazwy. A w 1987 roku ja przejąłem to miejsce i od blisko 30 lat je prowadzę – opowiada mój rozmówca.
- Skąd taka dość osobliwa jak na knajpę nazwa? - dopytuję.
- A to ludzie jakoś wymyślili, a ja to podchwyciłem. Spodobała mi się ta nazwa. A „kabaret” pewnie dlatego, że swego czasu było tutaj trochę małych koncertów, spotkań, dyskusji. To było jedyne takie miejsce w tej części dzielnicy, gdzie ludzie mogli napić piwa, wymienić informacjami, czy pograć w bilard i darta.
„Adria” na Lipcach?
Pytam o dawny klimat knajpy. Przyznaję, że liczę na opowieści rodem z Adrii, czyli na atmosferę lokalnego Dzikiego Zachodu. Oczami wyobraźni widzę latające kufle, chętnych do bitki dżentelmenów, morze wypijanego każdego dnia alkoholu, czy próbujących przywrócić porządek milicjantów/policjantów. Czekam na opowieści o barwnych postaciach, czy o niestworzonych plotkach, które rodziły się przy barowych stołach.
Czeka mnie jednak rozczarowanie. - Wie Pan, barman jest trochę jak ksiądz. Ludzie opowiadają mu różne historie, a on powinien je zachować dla siebie – śmieje się pan Andrzej.
Kłótnie o ulice, kłótnie o dziewczyny
Zamiast więc plejady ksywek i konkretnych historii, dostaję dość ogólnikową wyliczankę. Słyszę o animozjach między klientami z Oruni, Świętego Wojciecha, czy Lipiec.
- W latach 80. i 90. w lokalu wrzało. Przyjeżdżali ludzie z różnych części dzielnicy, a to wiadomo, czasem rodzi kłopoty. Niekiedy kłócono się też o dziewczyny. No bo jak to ktoś z Oruni podrywa dziewczynę ze Świętego Wojciecha? Niektórym skakało ciśnienie, ale generalnie rzadko musiałem wkraczać – mówi 53-latek.
Ale naciskany przeze mnie dodaje. - Czasami przyjeżdżała do nas policja. Pamiętam, kiedyś była taka awantura, że kilkunastu policjantów musiało eskortować grupkę aż do Świętego Wojciecha.
Kradzieże, powódź, ale i Sky Orunia
Pan Andrzej kiepsko wspomina też liczne włamania do knajpy i powódź z 2001 roku. - Kradzieże, no cóż, nic przyjemnego. Ale powódź to było coś okropnego. Duże straty, a nie byłem ubezpieczony. Musiałem wtedy remontować knajpę. Wtedy też powiększyłem cały lokal.
Z rozrzewnieniem za to opowiada o fenomenie lat 80 i 90. na Oruni, czyli o Sky Orunia. - Znaliśmy się wszyscy wtedy, to była ciekawa, nasza lokalna telewizja. Czasem Sky Orunia odwiedzała i moją knajpę.
Zabawy w lasach, na boiskach i stawach „u Antoniaka”
Znacznie chętniej mój rozmówca opowiada o historii Lipiec. Wychodzimy przed knajpę. Po prawej stronie mamy opisywany wyżej dom podcieniowy, po lewej – pierzeję niskich budynków i przecinającą Trakt św. Wojciecha Obwodnicę Południową (po drugiej stronie Kanału widać budynek przedszkola), na wprost widzimy Trakt, Kanał Raduni, kilka rozsianych domów i lasy.
- W tych lasach odbywało się prawdziwe życie młodzieży. Za dzisiejszym przedszkolem (nr 24 – przyp. Red.) było boisko, gdzie grało się w piłkę, a w lato były też potańcówki. Na górkach w lesie zjeżdżaliśmy na sankach. W Parku w Lipcach były też trzy stawy, tam się kąpaliśmy. Mówiliśmy, że idziemy na „stawy u Antoniaka”, bo tak się nazywał pobliski gospodarz.
W latach 70-tych pan Andrzej, wówczas młody chłopak, kąpał się też w Kanale Raduni i w Starej Raduni. - Z kolei To był raj dla dzieciaka. Całe dnie spędzało się poza domem. A teraz?
Ostatnie chwile „Kabaretu”?
Na chwilę milknie, ale po chwili kontynuuje.
- Powiem Panu historie. W knajpie postawiłem stół do bilarda, automaty do gry, darta. Chciałem, by ludzie przychodzili tu nie tylko na piwo. To się nieźle sprawdzało, ale teraz to już nie działa. Swego czasu do knajpy przychodziła grupa mężczyzn, co lubili pograć sobie przy piwku w darta. Później przestali się pojawiać. Spotykam kiedyś jednego z nich na ulicy, pytam, czemu już nie przychodzi z kolegami do knajpy pograć w darta. A on wyjmuje komórkę i mówi: „Andrzej, w darta to my sobie teraz na telefonie gramy”.
- Biznes idzie kiepsko? - pytam.
- Od kilku lat bardzo kiepsko, a teraz robi się jeszcze gorzej. Coś mi się wydaje, że to już ostatnie chwile „Kabaretu” - prorokuje właściciel knajpy na Lipcach.