23-latek z Oruni od trzech i pół roku podróżuje autostopem. Zamiast jak rówieśnicy grać w gry i szukać zwyczajnej pracy, łapie plecak, staje przy drodze i wyciąga kciuk. Długie oczekiwanie, deszcz, ziąb, brak prysznica, czasem głód, oto czego może się spodziewać. Dlaczego to robi?
„Cztery lata temu byłem nikim”
Przed kilku laty Tony patrzył na piłkarzy, na znane osobistości i zazdrościł im, czując się przeciętniakiem. Był zwykłym chłopakiem z dzielnicy, która ma złą sławę. A jednak to własnie jemu udało się przejechać niskim kosztem kawał kontynentu, o którym też się nie najlepiej mówi i poznać wspaniałych ludzi. Dziś sam staje na scenie, prowadzi prezentacje, opowiada o swych podróżach. Cieszy się, gdy ludzie do niego podchodzą i może im pomóc, zmotywować, rozśmieszyć, a na koniec zebrać owacje.
„Przełożyć to na pieniądze i byłoby fajnie”
Być może już w czerwcu ukaże się książka Przemka. Na razie trwają rokowania co do tytułu i umowy. Młody autor zdradza nam tylko, że na pewno będzie o Ameryce Południowej, a zwłaszcza o Brazylii, bo to poziom wyżej w środowisku podróżniczym, niż Europa. Oruński podróżnik chciałby wydać dwa tomy, opisać historie, które mu się przydarzyły i jak tanim kosztem zwiedzić świat.
„W hotelu nie ma żadnej przygody”
Według Tonego Kososkiego objechanie świata z małym budżetem jest proste do zrobienia. Wystarczy podjąć decyzję, wyjść na ulicę i złapać stopa. Warunkiem jest jednak zrezygnowanie z komfortu.
- W hotelu nic się nie może stać, a w plenerze poznaje się życie naprawdę - mówi nasz autostopowicz. Ktoś zagroził mu nożem i chciał ukraść dobytek, ktoś inny postawił kawę i obiad.
„Jazda autostopem uczy samodzielności”
Kiedyś Przemek chciał mieć dużo pieniędzy, by podróżować. Ale trafił do Portugalii na wymianę studencką, a później w ramach wolontariatu na Mistrzostwa Świata w piłce nożnej do Brazylii.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Młody obieżyświat z Oruni "zaliczył" dziesiątki krajów. Teraz czas na Brazylię!
To wtedy odkrył, że mając ręce i nogi można stanowić o sobie i kreować swoją przyszłość. Jego marzeniem stało się podróżowanie bez pieniędzy. Dorabiał na bieżące potrzeby w hostelu, na łodzi, jako tłumacz oprowadzający wycieczki, korzystał też z gościny podwożących go ludzi. Dwa lata wędrował przez Boliwię, Wenezuelę, Ekwador, Peru...
Aby pokazać na blogu uśmiechnięte zdjęcie z jakiegoś egzotycznego miejsca, musiał czasem stać w 45 stopniowym upale przez 3 godziny, bez żadnego cienia, czekając na stopa. Czasem musiał przejść wiele kilometrów, przez kilka dni nie mając gdzie się umyć, pocił się lub dla odmiany marzł. Jego zdjęcia mają swą prawdziwą historię.
„Zacząłem doceniać, że mam rodziców”
To głównie w Ameryce Południowej młody orunianin nauczył się, iż to, że w domu nie marznie w nocy, ma ciepłą wodę, komputer i internet, że mama zrobi kanapki, wypierze mu ubrania, to gdzie indziej wcale nie jest pewnikiem. Że to może być taki codzienny luksus. W Boliwii nadal pierze się w rzece, bo nie ma w domach bieżącej wody, nie ma też dróg asfaltowych, ani komputerów.
„Wróciłem i widzę postęp”
Orunię Przemek porównuje trochę do brazylijskich faveli. Są to slamsy, o których się dużo nasłuchał, które miały być „levelem expert”, a które odwiedził i... też się tam nic nie stało. Kiedy wrócił po tych kilku latach zauważył różnicę. Zauważył autostrady, inny wygląd pociągów, nowe perony na Oruni.
Zmienili się także ludzie – jego koledzy pozaręczani, pożenieni, mają dzieci, kredyty na mieszkanie i pracę. On sam jeszcze nie ma takich planów. Na razie siedzi, pisze książkę, negocjuje z wydawcą, opowiada o swych wojażach w stacjach telewizyjnych i radiowych.
- Jak mnie rozboli tyłek od siedzenia, to będzie moment, gdy znów ruszę z werwą dalej - stwierdza młody podróżnik.
Już niedługo być może doczekacie się książki Przemka, a zanim to nastąpi, obejrzyjcie zdjęcia w naszym artykule i odwiedźcie blog Vai lá cara!