Trochę zdjęć, garść znajomości na dwóch kontynentach. Wiedza o sobie samym i swych ogromnych możliwościach. A także o prawdziwym, nieprzekłamanym stereotypami życiu mieszkańców Ameryki Południowej. Warto realizować marzenia?
[Przeczytaj także: Autostopowicz z Oruni wreszcie w domu!]
„Nie każdy Brazylijczyk tańczy sambę”.
I nie każdy Orunianin jedzie do Brazylii. Ilu się to udało? Mistrzostwa Świata w piłce nożnej na żywo, impreza w największym slumsie Ameryki Południowej, ośle mleko w Boliwii, trzęsienie ziemi w Peru… To brzmi tak egzotycznie, że aż nierzeczywiście, zwłaszcza w kontekście chłopaka z niekoniecznie bogatej gdańskiej dzielnicy.
Przemek poznał miejsca i ludzi takimi, jakimi są naprawdę, a nie na ekranie telewizora. Czy podrasowana transmisja z karnawału w Rio może się równać adrenalinie wywołanej osobistym pójściem na melanż do faveli (czyli brazylijskiego slumsu)?
Nie sądź książki po okładce?
Słuchając opowieści Przemka o jego przygodach i podczytując blog, ciekawa byłam mimo wszystko, czy podoła on wyzwaniu, jakim jest żywa, prawdziwa książka. Czy podoła tytułowi, który koniecznie miał nawiązywać do Brazylii, choć przecież mowa tam i o innych krajach, jakie odwiedził.
Biorąc do ręki gotowe wydanie, poczułam pierwsze pozytywne zaskoczenie: ładna, przyciągająca wzrok okładka i ten tytuł… jednocześnie nawiązujący do kraju, jak i zapowiadający to, co najważniejsze w treści – odcięcie się od stereotypów, zajrzenie w głąb społeczeństwa Ameryki, pod podszewkę.
Ta książka wciąga: emocje, pragnienie poznania, determinacja, proste prawdy… A także pewne skojarzenia. Uwierzycie, że wciąż są miejsca, gdzie w knajpie plecak przypina się łańcuchem do stołu?
Zarób na swe marzenia!
Choć Tony wielokrotnie zapewniał, że do przeżycia wystarczała mu równowartość paczki fajek i piwa dziennie, czytając pierwsze rozdziały myślałam sobie: „no tak, świadomość solidnego zaplecza finansowego zapewnionego przez babcię na pewno dodaje odwagi…”
Jednak dalsza lektura, opisy jak własną pracą przy załadunku statku lub jako przewodnik i tłumacz zarabiał na każdy następny kilometr drogi – o, to przywraca wszelką wiarygodność i sprawia, że nawet siedząc w fotelu nabiera się apetytu na zapowiadaną drugą część historii.
A może i apetytu na własne przygody?