Gdański strażnik miejski Sławomir Jendrzejewski oddał w swoim życiu już ponad 25 litrów krwi. Taka liczba budzi wrażenie, gdy weźmie się pod uwagę, że człowiek ma w sobie około 5-6 litrów krwi.
Gdańszczanin otrzymał teraz od Ministra Zdrowia medal "Zasłużony dla Zdrowia Narodu".
Informację o wyróżnieniu podał portal gdańskiej straży miejskiej, który cytuje też wypowiedź swojego pracownika: - Gdy pełniłem służbę w bydgoskim garnizonie, ówczesny dowódca zabrał nas do Szpitala Klinicznego. To tam pierwszy raz zetknąłem się z ideą krwiodawstwa. Początki nie były łatwe. Strach przed igłami był paraliżujący. Ośmielony przez kolegów zdecydowałem się jednak oddać chociaż osocze. Po wszystkim strach odszedł w niepamięć, a ja poczułem satysfakcję. To chyba wtedy postanowiłem oddawać krew regularnie - wspomina Jendrzejewski.
Jak mówi portalowi MojaOrunia.pl, wciąż nie przepada za igłami. - Zdaje sobie jednak sprawę, jak wygląda sytuacja z krwią w Polsce. Że są miesiące, np. gdy wielu honorowych krwiodawców pojedzie na wakacje, że jej brakuje. Dlatego pomagam cały czas. Są lata, że oddaje krew kilka razy w roku, czyli maksymalnie tyle, ile można – podkreśla strażnik miejski.
Honorowy dawca krwi pracuje w straży miejskiej od 2002 roku, od wielu lat zawodowo związany jest z Orunią. Funkcjonuje w referacie VI gdańskiej straży miejskiej, który obejmuje kilka dzielnic w Gdańsku, m.in. Orunię.
- Może pan śmiało napisać, że jestem dzielnicowym z Oruni, bo to jest dzielnica, którą zawodowo najwięcej się zajmuje. Mieszkam wprawdzie na Siedlach, ale można powiedzieć, że z racji obowiązków, „wrosłem” w Orunię.
- Praca dzielnicowego nie jest spektakularna, to są żmudne i codzienne obowiązki. Ale ja lubię kontakt z ludźmi. Dzielnicowy zajmuje się po części wszystkim. Ludzie dzwonią z różnymi problemami, a to że komuś sąsiad przeszkadza, a że gdzieś jest bałagan na podwórku, albo znaki są źle poustawiane – opisuje Jendrzejewski, który przyznaje, że przez 17 lat służby zdarzały mu się też interwencje, gdzie musiał użyć siły, np. wobec pobudzonych i pijanych osób.
- Kiedyś takie sytuacje były częstsze, teraz społeczeństwo stało się mniej agresywne i bardziej praworządne. Wie pan, z racji tego, że pracuje w straży miejskiej od wielu lat, mam nieco szerszą perspektywę. Jest lepiej niż kiedyś, mniej niebezpiecznie.
Według naszego rozmówcy, na Oruni problemem są zaśmiecone tereny, i to zarówno miejskie, jak i prywatne. - Dzielnica ma dużo terenów niezamieszkanych. Niestety zdarza się, że ludzie podjeżdżają samochodami i wyrzucają worki ze śmieciami w miejscach, gdzie z reguły nikt nie chodzi – mówi.
Jendrzejewski ma 46 lat. Posiada dwójkę dzieci. O sobie mówi, że jest „napływowy”, bo jest Kociewiakiem.
Telefon służbowy do Sławomira Jendrzejewskiego: 572 353 112.