- Jak przyszły dzieci do naszej szkoły, to pierwsze co zrobiłam, to pobiegłam do sali, by je usłyszeć. Brakuje nam tej "muzyki", tego gwaru. Szkoła bez dzieci to pusty i smutny budynek - mówiła mi wczoraj dyrektorka Szkoły Podstawowej nr 16 Nina Markiewicz-Sobieraj.
Rzeczywiście w położonej przy ulicy Ubocze SP nr 16 wciąż panuje cisza. Nie może być inaczej, gdy w szkole jest zaledwie kilku uczniów. Przed pandemią sale pękały w szwach, a korytarze na przerwach były pełne.
Teraz wchodzących do szkoły - oprócz wspomnianej wyżej ciszy - wita pojemnik ze środkiem dezynfekcyjnym i plakaty z sanepidu.
Dziecko po przyjściu do szkoły ma mierzoną temperaturę. Jeżeli okaże się, że ma powyżej 37 stopni, uczeń może zostać nie wpuszczony do szkoły. Taki reżim sanitarny obowiązuje we wszystkich szkołach.
Przy okazji warto podkreślić, że tak niska frekwencja dotyczy całego Gdańska. Wczoraj w gdańskich szkołach pojawiło się blisko 7 procent dzieci z klas I, nieco ponad 6 procent dzieci z klas II i prawie 5 procent dzieci z klas trzecich. Ponad 90 procent dzieci z klas I-III zostało więc w domach.
W SP nr 16, tak jak i w innych szkołach, są "mieszane lekcje". Dla przykładu: dwóch uczniów i jeden nauczyciel siedzą w klasie, a na ścianie jest ekran, gdzie widać dzieci, które zostały w domach.
Sale są wietrzone co kilkadziesiąt minut, klamki i włączniki czyszczone nawet co godzinę. Dużo częściej niż kiedyś dezynfekuje się łazienki. Jutro (środa) ma też wystartować kuchnia i stołówka w SP nr 16.
W obecnym reżimie sanitarnym dzieci muszą być podzielone na grupy, które maksymalnie liczyć mogą 12 osób. Szkoły potrzebują więc większej liczby nauczycieli i opiekunów. Obecna, kilkuprocentowa frekwencja nie sprawia żadnych problemów, ale gdyby do szkół nagle przyszła zdecydowana większość uczniów klas I-III mógłby to być kłopot.
Dyrektorka SP nr 16 podkreśla również, że miasto przekazało jej placówce 35 laptopów. Trafiły one do potrzebujących uczniów, którzy dzięki temu mogą uczestniczyć w lekcjach online.
Przed dwa miesiące szkoła była zamknięta. Były sytuacje, że dzieci nie miały internetu w domu i trudno im było uczestniczyć w lekcjach. W takich sytuacjach nauczyciel kontaktował się z dzieckiem telefonicznie, wysyłając esemesem szczegóły ws. wymaganych prac. Uczeń przynosił takie prace do szkoły i zostawiał je w wystawionych na korytarzu kartonach. Nauczyciel raz na kilka dni przyjeżdżał do szkoły i zabierał prace. Jak widać, w XXI wieku "listy" wróciły do łask - pandemia wymusiła i takie rozwiązania.