Takiego spotkania - przynajmniej oficjalnie - jeszcze nie było. Obie strony, które sprawiają wrażenie, że komunikują się ze sobą tylko poprzez wypowiadane w mediach złośliwości, dziś pojawiły się na Oruni. Ten swoisty spacer z udziałem pomorskiego konserwatora i gdańskiego wiceprezydenta zahaczał o kilka miejsc w dzielnicy, a łącznikiem była tu stara i często zrujnowana zabudowa.
Wyburzać czy nie wyburzać? Oto jest pytanie
Zabudowa, o której pisaliśmy już niejednokrotnie. Tworzyliśmy artykuły o swoistym impasie na linii miasto-konserwator, o sprawach w prokuraturze, o kolejnych pożarach w dzielnicy.
Przedstawialiśmy tłumaczenia miasta i konserwatora zabytków. Staraliśmy się znaleźć odpowiedzi na pytanie, czy i w jaki sposób można jeszcze uratować przynajmniej niektóre budynki na Oruni.
Nasze artykuły w mediach społecznościowych odbijały się szerokim echem. Wielu komentujących przekonywało, że to konserwator jest hamulcowym, bo starych zrujnowanych kamienic nie ma co ratować i należy pozwolić na ich rozbiórkę. Byli też tacy, którzy zwracali uwagę, że to miasto swoimi decyzjami doprowadziło do ruiny wiele adresów na Oruni i że teraz musi wypić nawarzonego przez siebie piwa i po prostu znaleźć pieniądze na remonty.
Remonty na Oruni? Tak, ale tylko w wybranych miejscach
Urzędnicy jednak już oficjalnie mówią: nie mamy na to pieniędzy.
Remonty więc będą, ale tylko w wybranych punktach dzielnicy. Nie ma mowy o kompleksowym ujęciu na całą dzielnicę.
Całą tę dyskusję niektórzy mogą sprowadzić do jednego znaku zapytania: wyburzać czy nie wyburzać?
Oto jest pytanie.
Dziś odpowiedzi szukali - co ważne - wspólnie pomorski konserwator i wiceprezydent Gdańska. Spacer w dzielnicy podzielono na kilka przystanków.
Pierwszy przystanek: najgorsza wizytówka Oruni
Pierwszym z nich był budynek na Małomiejskiej 17-25, który od lat stanowi opłakany widok. Zabite deskami okna, zamurowane drzwi, zrujnowane klatki schodowe, opuszczone mieszkania - jednopiętrowe budynki przy arterii, którą wjeżdża się na Orunię (lub z niej wyjeżdża) stanowią najgorszą wizytówkę, jaką można sobie wyobrazić.
Miasto chce wyburzyć cały ten adres, ale na to nie godzi się konserwator. Dzisiejsza dyskusja niczego nie zmieniła. Konserwatora nie przekonywały argumenty miasta. Że nie ma pieniędzy na remont tego miejsca, że nie opłaca się wkładać pieniędzy w taką ruinę, że w przyszłości pójdzie tutaj duża droga, a może nawet kolej na południe Gdańska i że trudno sobie wyobrazić kto chciałby mieszkać w takim miejscu.
Miasto do konserwatora: oddamy te budynki za symboliczną złotówkę
Konserwator tłumaczył, że jest to historyczna zabudowa, że stanowi ona układ architektoniczny, który należy zachować. I że jedynym wyjściem nie jest tu wyburzenie, a na przykład przekształcenie - w zgodzie z wytycznymi konserwatora - tych budynków na miejsca usługowe.
W pewnym momencie wiceprezydent Grzelak nie wytrzymał: panie konsewatorze, niech pan te budynki weźmie za symobliczną złotówkę. Naprawdę je panu oddamy.
Z drugiej strony padały kąśliwe uwagi, że przecież to nie konserwator doprowadził te budynki do takiego stanu.
W rozmowie z portalem MojaOrunia.pl konserwator podawał przykłady z zachodniej Europy (np. z Barcelony). - Tam rewitalizowano starą dzielnicę Barcelony i były miejsca, gdzie 80 procent nie miało nawet toalet w mieszkaniach. To też były budynki w opłakanym stanie. Ale podjęto decyzję o rewitalizacji.
WUOZ do Grzelaka: składacie tyle samo wniosków o wyburzenia, co o remonty
Obu urzędnikom towarzyszyły też inne osoby - był dyrektor Gdańskiego Zarządu Dróg Komunalnych, ale i ludzie z Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków. Miastu zarzucano, że traktują rewitalizację Oruni w kategorii nie remontów, a wyburzeń. - Dostaliśmy od was tyle samo wniosków o wyburzenia, co wniosków o remonty - usłyszał od urzędników ochrony zabytków wiceprezydent Grzelak.
Miasto odpierało zarzuty, choć wiceprezydent Grzelak nie ukrywał, że są według niego miejsca na Oruni, których po prostu nie opłaca się i nie sposób remontować. Jednym z takich miejsc jest właśnie wspomniana wyżej Małomiejska 17-25.
Konserwator na Podmiejskiej: Nie wiedziałem, że to tak wygląda
Strzok i Grzelak pojawili się dzisiaj też na Podmiejskiej i Przy Torze. Widok tego ostatniego miejsca zrobił na konserwatorze wielkie wrażenie. - Nie wiedziałem, że to tak wygląda - przyznawał.
Ale nawet w miejscu, które wygląda jakby dopiero co skończyła się tutaj wojna, konserwator nie chciał słyszeć o wyburzeniach. Choć nie wykluczał możliwości, że miasto mogłoby (przy odpowiednich ustaleniach) bardzo mocno przebudować istniejącą tu zabudowę, oczywiście w zgodzie z wytycznymi historycznymi.
Także tutaj prezydent Grzelak zaproponował żartobliwie, że sprzeda konserwatorowi te budynki za symboliczną złotówkę. - A to się zastanowię - uśmiechał się Strzok.
Czy jest tu możliwy jakiś kompromis?
Wycieczka miała dotrzeć aż na Gościnną, ale konserwator musiał uciekać już na spotkanie do wojewody. Konserwatora zdążyłem jeszcze zapytać, czy widzi jakąś możliwość kompromisu, o który zabiegali tez m.in. lokalni społecznicy.
Mowa o konkretnym planie na wyburzenia - na przykład miasto deklaruje się wyremontować dane kamienice, ale konserwator godzi się na wyburzenie tych najbardziej zrujnowanych. Konserwator cały czas jednak przekonywał, że na taką zabudowę trzeba patrzeć jako na całość, jako na jeden układ architektoniczny.
Spotkanie nie przyniosło żadnego przełomu. Mimo wszystko jednak dobrze, że taka dyskusja się odbyła i to generalnie w dobrej atmosferze.
Gdyby jednak nie biorący udział w spotkaniu Krzysztof Kosik, żadne media nie zrelacjonowałyby tego ważnego spaceru. Kosik zadzwonił do nas i zaprosił na spotkanie. Jesteśmy mu za to wdzięczni.