Piotr Olejarczyk, MojaOrunia.pl: W Wolnym Mieście Gdańsku Orunia to była robotnicza dzielnica, w której mieszkało dużo Polaków. Ponoć do lat 30. regularnie lała się tam krew, bo Polacy bili Niemców z hitlerowskimi zapędami. Tak było?
Dr Jan Daniluk, historyk w Hevelianum, badacz dziejów Gdańska i Sopotu (XIX-XX w.) oraz II wojny światowej: W tej informacji jest sporo prawdy, ale trzeba ją skorygować. Warto najpierw przypomnieć kilka rzeczy. Orunia była dużą wsią do roku 1933, i dopiero wówczas została włączona w obręb Gdańska. Była to miejscowość, a później dzielnica, która miała wyraźny robotniczy charakter.
Z czego to wynikało?
Gdańsk już od końca XIX w., a przede wszystkim w okresie wilhelmińskim, zaczął gwałtownie się zmieniać. Postąpiła szybko industrializacja, rozwinęły się największe zakłady produkcyjne, powstał szereg nowych. Do miasta, ale też do miejscowości położonych blisko Gdańska, zaczęła napływać ludność z głębi wiejska z głębi prowincji. Za pracą. Orunia dość szybko zyskała miano „czerwonej”, czyli takiej, w której wyraźnie dominowała ludność robotnicza opowiadająca się za socjaldemokracją czy komunistami.
Tak też było w czasach międzywojennych?
Tak. Przypomnę, że innymi „czerwonymi dzielnicami” przede wszystkim Siedlce i Emaus (to drugie, podobnie jak Orunia, w granicach miasta znalazła się dopiero w 1933 r.), częściowo Nowy Port i Stogi, ponadto Biskupia Górka oraz Zaroślak.
Na Oruni dochodziło do starć z bojówkami hitlerowskimi?
Z tego powodu, że na Oruni dominowała ewidentnie ludność głosująca na szeroko pojętą lewicę, to w momencie, kiedy zaczęła wyraźnie wzrastać aktywność rozwijających się liczebnie paramilitarnych organizacji hitlerowskich (pojawiły się już w 1926 r., ale zaczęły mieć znaczenie dopiero na początku lat 30.), do starć zaczęło dochodzić także na Oruni. Stroną inicjującą, atakującą, w przeważającej większości były oddziały SA.
Jak to wyglądało?
Celem ataków były najczęściej zgromadzenia przeciwników - spotkania dzielnicowych organizacji partyjnych, wiece, przemarsze, akcje propagandowe. Rzadziej (ale też się zdarzało) np. zawody sportowe organizowane pod patronatem np. gdańskiej socjaldemokracji. Atakowano też lokale kojarzone z daną partią - poza miejscami zebrań (najczęściej restauracjami), także biura partii czy księgarnie sprzedające czasopisma danej partii.
To były brutalne walki?
W starciach używano pałek, kijów, kastetów, noży, a nierzadko także i broni palnej. Padały też ofiary śmiertelne. Dla przykładu - tylko od połowy stycznia do końca kwietnia 1931 r. w Gdańsku doszło do około 80 bójek, podczas których rannych zostało 120 ludzi, a 4 w wyniku odniesionych ran zmarło. Lata 1931-1932 to okres najbardziej zaciekłych walk między bojówkami hitlerowskimi a socjaldemokratycznymi czy komunistycznymi w Wolnym Mieście Gdańsku.
Na Oruni też były takie walki?
Oczywiście. Tutaj najgłośniejszym echem odbiła się bójka w lokalu i przed „Zur Ostbahn” na obecnej ul. Dworcowej (na jej fundamentach powstał budynek, w którym obecnie siedzibę ma GAK Stacja Orunia). Do tej bójki doszło wieczorem 10 kwietnia 1931 r.
Co tam się stało?
Partia nazistowska zgłosiła policji przemarsz z Gdańska do Oruni, który miał o godz. 20.00 zakończyć się właśnie spotkaniem w „Zur Ostbahn”. Dzień wcześniej we wsi rozrzucono ulotki nawołujące do przyjścia na spotkanie - więc wszyscy o tym wiedzieli. To oczywiście był rodzaj manifestacji, prowokacji, by to zrobić „na czerwonej Oruni”.
Prowokacja się udała?
Przed godz. 19.00 w przedsionku restauracji zebrał się tłum około 50 osób, bo lokal jeszcze się nie otworzył. Byli to goście, którzy po prostu chcieli skorzystać z restauracji. Tymczasem grupa około 30 hitlerowskich bojówkarzy, która miała stanowić „straż” (była to normalna praktyka przy organizacji zamkniętych spotkań) dotarła w tym samym momencie do „Zur Ostbahn”. Chcieli wejść do środka przed wszystkimi, zaczęli zachowywać się arogancko. Bardzo szybko puściły nerwy wszystkim zebranym, w ruch poszły pięści, kije i noże. Na ulicy ludzi było już około 150. Hitlerowcy byli w mniejszości, zaczęli strzelać. Wpierw przed lokalem, na ulicy, potem wewnątrz. Łącznie oddano 20 strzałów.
Jak to się zakończyło?
Na miejsce przyjechał specjalny oddział interwencyjny policji (Überfallkommando). Opanowano sytuację, aresztowano pojedyncze osoby. Co ciekawe, sam wiec NSDAP przebiegł dość spokojnie. Ale po jego zakończeniu na ulicach Oruni ponownie rozgorzały walki. Bilans tego „gorącego” wieczora był następujący: po stronie hitlerowców rannych było sześć osób (hospitalizacji wymagała przede wszystkim jedna, dźgnięta nożem w brzuch), po stronie przeciwnej przynajmniej osiem, z czego siedem od ran postrzałowych, a ósma (najciężej ranna) - od uderzeń kijem w głowę.
Po wojnie Orunia była uznawana za niebezpieczną dzielnicę Gdańska, czy również i przed wojną panowało takie wrażenie o tej części miasta?
Zależy dla kogo. Patrząc na liczbę przestępstw, które w prasie były podawane, to bym nie powiedział, że Orunia w jakiś sposób diametralny różniła się od Nowego Portu czy Śródmieścia. Natomiast jeżeli chodzi o powojenny klimat życia na Oruni, to ja mam pewną hipotezę.
Jaką?
Z całą pewnością Orunia, jak i np. Olszynka to były bardzo mocno zaniedbane dzielnice. Było widać różnicę na przykład w stosunku do odbudowanego (powoli, ale jednak) szeroko rozumianego Śródmieścia, Wrzeszcza czy Siedlec, o Oliwie nie wspominając. Orunia była dzielnicą, gdzie warunki infrastrukturalne były jedne z najgorszych. To widać w relacjach, wzmiankach z prasy z pierwszych lat po wojnie. Problemy z oświetleniem ulic, stanem ich nawierzchni oraz chodników, brak odpowiedniej ilości lub asortymentu w sklepach, utrudnienia w dostępie do usług (np. opieki medycznej), słaba komunikacja miejska.
Te niedostatki infrastrukturalne podałbym jako jeden z głównych powodów, dla których Orunia - i kilka innych, peryferyjnych dzielnic - zyskały dość szybko złą sławę. Z czasem sytuacja uległa poprawie. Dziś doskonale wiemy, że pokutujące jeszcze niekiedy, krzywdzące oceny dla Oruni, nie mają mocnego oparcia w rzeczywistości.