- To są warzywa z naszych żuławskich pól. O, te orzeszki to na kolanach zbierałam. Włoszczyzna wczoraj robiona. Tu marchewka, buraczki, jarmuż. Panie kochany, patrz pan jak botwinka. A tu ma pan tymianeczek, cebulkę, ziemniaki. Wszystko świeże - zachwala swój towar pani Danuta, rolniczka z ulicy Żuławskiej.
60-letnia kobieta stoi na ulicy Gościnnej, której fragment w piątki i soboty zamienia się w mały ryneczek. Targowisko, na które kilka miesięcy temu oficjalnie zezwoliło miasto, cieszy się na Oruni sporym powodzeniem.
- Ludzie przychodzą, ruch jest spory. Mam takie wrażenie, że ludzie teraz bardziej szanują każdą złotówkę - słyszę od sprzedawców.
Rynek na Gościnnej czynny jest w każdy piątek i sobotę. Pani Danuta stoi od godziny 7 do 14. Szczególnie w zimę nie jest łatwo. Orunianka ratuje się małym piecykiem z butlą gazową. - Panie kochany, jak my jedziemy na pole i trzeba wyciąć kalafiory albo coś tam wykopać, to ktoś patrzy, że pada deszcz? Nie. Towar trzeba przygotować. My jesteśmy od urodzenia na to przygotowani. Ja wyszłam za rolnika, serce nie sługa. Człowiek wie na co się pisał - śmieje się.
Pani Danuta mówi, że Gościnna to "trochę taka rodzina". - W Ratuszu to mi nawet kawę zrobią, obok jest piekarnia, kiosk. Wszyscy się znają. Dobrze mi tutaj.
Obok swoje stoisko ma pani Maria. - Jajka od swoich kur z Żuławskiej - mówi z dumą. - A w ogóle to ja tu już od 10 lat sprzedawałam, nawet jak tego ryneczku nie było. Płaciłam mandaty, teraz wreszcie mogę stać legalnie. A tak to ciągle goniona przez straż miejską.
Na stoisku pani Marii można kupić jajka, ale można też wydać pieniądze na biżuterię. - Zajmuję się tym od 40 lat. Biżuterie sprzedawałam na jarmarkach, a w sezonie stoję na rynku w Oliwie. Są święta, to pomyślałam, że wystawię coś, co ludzie mogą kupić pod choinkę.
Na stoisku pani Danuty również nie brakuje wigilijnych klimatów. Kobieta sprzedaje dekoracje świąteczne. Ale jakby ktoś chciał kupić bardziej oryginalny prezent, może wybrać jedzenie domowej roboty. - Swoje robione weki. Kiszona kapusta, ogórki. Mąż też robił. Ja w roku to z trzy tysiące tych weków potrafię zrobić. Jedni jadą na Wyspy Kanaryjskie, a ja siedzę i robię słoiki - żartuje orunianka.