Pożar wybuchł pod koniec tygodnia, w nocy. - Obudził mnie krzyk ludzi. Zajrzałam do okna. Zobaczyłam ogień. Widziałam, jak pali się magazyn i chłodnia — relacjonuje właścicielka gospodarstwa przy Żuławskiej 53, Zofia Zienkiewicz.
Na miejsce błyskawicznie przyjechała straż pożarna. Dzięki akcji strażaków ogień nie rozprzestrzenił się na położony kilka metrów obok dom Zienkiewiczów (choć od ognia popękały szyby) i na pobliską plantację kwiatów.
Całe szczęście pożar nie przeniósł się też na położone za płotem domy. - To była noc, już spałam. Nagle usłyszałam coś jakby huk. Jakby jakaś petarda. Wyleciałam przed dom. Patrzę, ogień. Pobiegłam na ulicę. Akurat jechała taksówka. Zatrzymałam ją i prosiłam, by wezwała straż pożarna. Sama poleciałam budzić sąsiadów — mówi portalowi MojaOrunia pani Krystyna z Żuławskiej 52. Ogień do jej domu nie dotarł, ale w ogrodzie narobił pewnych zniszczeń — spłonęła komórka na drewno, stół, parasol i śmietniki.
U Zienkiewiczów pożar doszczętnie zniszczył magazyn i chłodnię. Spaliły się kwiaty, opakowania, wagi i blaty. - Produkujemy kwiaty jadalne dla sieci Makro w Polsce. Od ponad 25 lat działamy na rynku. Już w nocy po pożarze musieliśmy uruchamiać "plan B". Pisaliśmy maile do firm, bo już w poniedziałek mieliśmy wysyłać kolejne zlecenie. Ale część naszych produktów spłonęła.
Służby ustalają przyczynę wybuchu ognia. Zienkiewicz jest ubezpieczona, czeka na rzeczoznawcę. Jest też wiceprezesem oruńskiego Koła Inżynierów (IKO) i jak udało nam się potwierdzić, IKO zamierza ją wspomóc. - Chciałabym, aby znalazła się firma, która byłaby w stanie postawić taki budynek jak najszybciej. Byśmy mogli wrócić na stanowiska pracy i funkcjonować dalej.
Rozmówczyni portalu nie ukrywa, że jest jej bardzo ciężko. - To kolejna trauma, którą przeszłam w życiu. Miałam wypadek samochodowy, topiłam się, o mało co, nie zabił mnie pociąg. Teraz jeszcze to. Ale jesteśmy silni. Zrobimy wszystko, by odrodzić się jak Feniks z popiołów.