Pani Anita urodziła się w 1934 roku, kiedy Orunia nosiła jeszcze niemiecką nazwę Ohra, a dzisiejsza Dworcowa nazywała się An der Ostbahn. Przyszła na świat w mieszkaniu, w którym żyła przez kolejne 83 lata. Wtedy, w domu pod numerem 12, na parterze mieszkali jej dziadkowie Kaszubi, a na drugim piętrze ona z rodzicami — zajmującą się domem mamą Polką i tatą Gdańszczaninem, który pracował jako farbiarz tkanin w pobliskiej, nieistniejącej już pralni Maxa Kraatza.
Kiedy w 1945 roku większa część rodziny opuściła Gdańsk na zawsze, tata pani Alot — Bruno Rawalski zdecydował, że z żoną Gertrudą i córką zostaną na Oruni. Zaczęli życie wśród nowych sąsiadów, a dwunastoletnia wtedy Anita musiała nauczyć się polskiego.
- Wspomnienia i archiwalne zdjęcia pani Alot są unikalnym świadectwem historii dzielnicy i zmian społecznych, które zachodziły tu po wojnie — zwraca uwagę Piotr Olejarczyk — dziennikarz portali MojaOrunia.pl i Onet.pl, który opisywał wspomnienia irunianki. - Była wyjątkowa, bo po wojnie na Oruni zostało niewielu mieszkańców, którzy żyli tu przed 1945 rokiem. Niesamowite było też to, że pani Alot urodziła się, żyła i zmarła w tym samym mieszkaniu — pod adresem Dworcowa 12/5 - dodaje.
Skuteczna z bliska i daleka
Lata mijały, bliscy pani Anity odchodzili i tylko kamienice z ulicy Dworcowej stały jak dawniej. Niestety kolejne dziesięciolecia odcisnęły na nich bolesne ślady, co bardzo leżało na sercu pani Anicie, a że nie umiała siedzieć bezczynnie działała — występowała w imieniu budynków, żeby one trwały — jak sama wyznała z wyraźnym wzruszeniem w jednym z wywiadów.
Pani Anita, tak długo, jak tylko mogła uczestniczyła w różnych spotkaniach z władzami miasta, aby lobbować za ulicą Dworcową, aby przetrwała w historycznej formie. Konsekwentnie, przez kolejne lata poświęcała się temu jednemu tematowi — wspomina Agnieszka Bartków wieloletnia przewodnicząca Zarządu Dzielnicy w Radzie Dzielnicy Orunia-św. Wojciech-Lipce, która poznała panią Alot w 2014 roku na jednym ze spotkań z prezydentem miasta.
Córka pani Anity, Aleksandra Marszałkowska przyznała, że jej mama cały czas ubolewała nad złym stanem kamienic stojących na zakręcie ulicy Dworcowej, czyli domów o numerach 12, 14, 16 i 18. Pani Aleksandra wyznała również, że pani Alot w księgach wieczystych poszukiwała informacji o pierwszych właścicielach budynków. - Mama wciąż się zastanawiała, co się stało z nimi i ich potomkami. Poświęcała dużo czasu i energii na poszukiwania odpowiedzi. Korespondowała z wieloma urzędami i świetnie jej to szło — zauważyła pani Marszałkowska i dodała, że pani Anita skwapliwie zachowywała wszelką korespondencję z urzędami odnośnie remontów kamienic, ale też np. naprawy chodnika na Dworcowej czy sprzątania pobliskiego skwerku.
Wszystko miała w dokładnie podpisanych teczkach. Zaangażowanie społeczne pani Anity sięgało korzeniami wiele lat wstecz i nie ograniczało się jedynie do jej ukochanego fragmentu Oruni. Córka pani Alot zaznaczyła, że jej mama była prawdziwą społeczniczką i na dowód przywołała dwie historie z przeszłości.
- Gdy znajoma mamy z ulicy Głuchej poskarżyła się jej przez telefon na zimno w mieszkaniu, moja rodzicielka spisała od niej wszystkie potrzebne informacje i zorganizowała jej zduna do naprawy pieca. Problem był rozwiązany.
Pani Aleksandra zapamiętała też inny zabawny przykład zaangażowania i skuteczności działań pani Anity. - Rodzice mojego taty mieszkali na Śląsku w osadzie kolejowej, bo dziadek był kolejarzem. Ich dom pamiętał bardzo dawne czasy, dlatego toalety znajdowały się na zewnątrz budynku. Gdy byłam mała, mama wysyłała mnie czasem do dziadków i nie podobała jej się ta sytuacja z ubikacją. Skończyło się na tym, że mimo wielu formalności i mieszkając na drugim końcu Polski, mama wywalczyła toaletę na korytarzu wewnątrz budynku dla wszystkich jego mieszkańców. To był nie lada wyczyn – dodała pani Marszałkowska na zakończenie.
Wracając na Dworcową, pani Anita angażowała się społecznie mimo sędziwego wieku i problemów zdrowotnych, kiedy to ukochaną ulicę mogła oglądać już głównie przez okno. Zaobserwowała przez nie, że w okolicy kładki wiodącej na drugą stronę Traktu Św. Wojciecha brakuje ławek, na których mogłyby przysiąść starsze osoby.
W 2017 roku przygotowała w tej sprawie wniosek do Budżetu Obywatelskiego. Pracownicy oruńskiego domu kultury pomagali zbierać dla pani Alot niezbędne do złożenia projektu podpisy, wśród osób, które przychodziły do instytucji na zajęcia. Mimo, iż inne projekty zebrały więcej głosów i nie udało się wtedy zdobyć środków na zakup ławek, dzięki staraniom Agnieszki Bartków, ławki stanęły kilka miesięcy później w miejscu, gdzie chciała postawić je pani Anita.
Stoją tam do dzisiaj.
Okno na świat
Kiedy zdrowie nie pozwalało już pani Anicie samodzielnie wychodzić z domu znalazła inny sposób na podróżowanie po dzielnicy i odległych miejscach, które ją ciekawiły – Internet.
- Mama nauczyła się korzystać z komórki i laptopa, kiedy miała siedemdziesiąt kilka lat – z dumą wyjawiła Aleksandra Marszałkowska. - Bardzo sprawnie poruszała się po Internecie i była przez to dobrze poinformowana. To ja od niej dowiedziałam się np. o remoncie mostu przy Biskupiej Górce. Rówieśnicy moich dzieci, a jej wnuków byli zszokowani gdy się dowiadywali, że ich babcia tak świetnie serfuje po Internecie.
I dodała: - Mama zawsze była ciekawa wszystkiego, co się aktualnie dzieje na Oruni. Zbierała wycinki artykułów z gazet, które dotyczyły dzielnicy i wszystko trzymała w dokładnie podpisanych teczkach – wspomina pani Aleksandra.
O tym, jak dobrze pani Anita korzystała z nowych technologii miał okazję przekonać się dziennikarz Piotr Olejarczyk. - Pani Anita była osobą, która potrafiła zadzwonić do naszej redakcji jeśli na przykład coś jej się nie podobało w artykule, szczególnie jeśli dotyczyło ulicy Dworcowej lub kiedy znalazła jakieś literówki – wyznał.
I dodał: - Przyznam, że zdziwiłem się, kiedy pierwszy raz dostaliśmy taki telefon. Rozmawiałem ze starszą panią, która mi się przedstawiła. W ten sposób poznaliśmy się z panią Anitą. Później zaprosiła mnie do domu i bliżej poznałem jej historię. Artykuły poświęcone jej wspomnieniom cieszyły się na naszym dzielnicowym portalu dużym zainteresowaniem.
Sama pani Anita również często odwiedzała portal MojaOrunia.pl, i jak podkreślił pan Olejarczyk – chyba dzięki temu wiedziała, co na bieżąco dzieje się na Oruni.
Po czym wyznał z entuzjazmem: - Pani Alot potrafiła naprawdę przeczytać cały artykuł, rozpisać go na części pierwsze i jeszcze do nas zadzwonić. Po każdym jej telefonie, jako dziennikarz czułem się doceniony. Te nasze rozmowy sprawiały, że miałem poczucie, że nasza praca ma sens. Często jest tak i niestety zna to niemal każdy dziennikarz, że ludzie zazwyczaj przeczytają tylko sam początek i koniec artykułu. Pani Anita była pod tym względem wyjątkowa – dodał na koniec pan Piotr.
Niedzielny spacer w parku i ładowanie baterii
Pani Anita przyznawała, że jej najpiękniejsze dziecięce wspomnienia były związane z Parkiem Oruńskim i niedzielnymi spacerami z tatą - Bruno Rawalskim. Wtedy jako mała dziewczynka była zafascynowała pawiami, które mieszkały w dużej wolierze znajdującej się za stojącym do dzisiaj dworkiem.
Przedwojenna historia Oruni żyła razem z panią Anitą i jak przyznała przewodnicząca Zarządu Dzielnicy w Radzie Dzielnicy Orunia-św. Wojciech-Lipce Agnieszka Bartków - opowieści pani Alot o Parku Oruńskim im. Emilii Hoene, z czasów jej dzieciństwa i różnych funkcjonalnościach, które spełniał przed wojną, ciągle stanowią dla niej inspirację do zgłaszania kolejnych pomysłów do Budżetu Obywatelskiego, aby przestrzeń parku zaspokajała różne potrzeby i żeby były w nim różnorodne atrakcje dla osób w różnym wieku.
Pani Agnieszka wyznała również, że przez kilka lat, co roku, dostawała od pani Alot ręcznie pisane listy z uroczymi naklejkami, w których pani Anita dziękowała jej za zaangażowanie i pracę na rzecz Oruni.
- Osobiście przynosiła mi te listy do ówczesnej siedziby Rady Dzielnicy na ulicę Gościnną 14, a chodziła już wtedy o lasce. Dzięki tym jej listom ładowałam swoje baterie i miałam siłę, aby dalej działać na rzecz dzielnicy. Chyba czuła we mnie pokrewną duszę – dodała na koniec pani Bartków.
Podsumowując rozmowę o pani Alot, jej córka Aleksandra Marszałkowska wyznała z radością. - Gdyby mama nadal żyła i widziała to, co się dzieje na Oruni, byłaby w siódmym niebie.
Anita Charlotta Alot (22.10.1934-31.01.2018)
Autorka artykułu – Aleksandra Abakanowicz
Dziękuje rozmówcom: Aleksandrze Marszałkowskiej, Agnieszce Bartków i Piotrowi Olejarczykowi, za podzielenie się wspomnieniami o pani Anicie.