Jedni uważają ją za miejską sypialnię, drudzy za oazę spokoju, jeszcze inni traktują jak zwyczajną, niczym nie wyróżniającą się dzielnicę Gdańska. A więc, jak to jest właściwie z Orunią Górną? Zapytaliśmy o to jej mieszkańców.
Prawie jak RFN i NRD. Tylko muru jakoś nie widać między tymi dzielnicami – padały kwaśne komentarze.
- Mam nadzieję, że Orunia Dolna przestanie być kiedyś taka zaniedbana. Nie usłyszę już może wtedy takich przykrych słów, jak niedawno w autobusie. Dwie panie rozmawiając ze sobą, stwierdziły, że wjeżdżając z Oruni Górnej na jej dolną część trafia się po prostu do innego świata, do dzielnicy slumsów. Smutne jest to, ale jest w tym trochę prawdy. Odstraszają u nas brudne ulice, zniszczone elewacje, sklepiki, które nadają się już tylko do remontu – mówiła nam w maju pani Barbara z Traktu Św. Wojciecha.
Czy więc „górni oruniacy” to szczęściarze? Z ich odpowiedzi wynika, że... nie do końca.
- Mieszkam tu od kilku lat. Na początku bardzo mi się podobało. Ale z czasem zaczęłam dostrzegać coraz więcej mankamentów – mówi pani Katarzyna z ulicy Nieborowskiej. - Szczególnie w nocy miejsce to zamienia się w kulturalną pustynię. Nawet na piwo ze znajomymi nie ma gdzie pójść. Mi nie chodzi o to, że ma być tutaj jak w centrum Gdańska, gdzie jest pełno pubów i klubów. Jednak, aby na tak wielkiej dzielnicy nie było ani jednego takiego miejsca? Kto to widział! – denerwuje się pani Katarzyna.
- Korki tutaj to jest dopiero masakra. Nie może być tak, że ciągle tylko dobudowuje się nowe osiedla, a w ogóle właściwie nie myśli się o poprawie komunikacji – mówi pan Krzysztof z ulicy Krzemowej. - Przecież ci nowi mieszkańcy muszą jakoś dojeżdżać do Gdańska, wjeżdżają więc w Świętokrzyską i Małomiejską, i sznur aut robi się z roku na rok coraz dłuższy. Także po południu dostać się na Orunię Górną nie jest wcale łatwą rzeczą. Chyba tylko rower i w przyszłości może tramwaj nam pozostaje – wzrusza ramionami pan Krzysztof.
Oczywiście, wielu mieszkańców Oruni Górnej jest zadowolonych z życia w swojej dzielnicy. Nawet jednak w pozytywnej wypowiedzi, z reguły pojawia się jakieś „ale”.
- Atutem tego miejsca jest z pewnością duża liczba placów zabaw dla dzieci, zielona infrastruktura, bogata oferta kulturalna i sportowa dla mieszkańców, przygotowywana chociażby przez pracowników SM „Południe”. Jednak to, co mnie wkurza, to zbyt duża liczba supermarketów i mała, naprawdę niewystarczająca liczba miejsc do parkowania – opowiada pan Andrzej z ulicy Dywizji Wołyńskiej.
Narzekania na – dajmy na to – brak miejsc do parkowania, niektórzy mieszkańcy Oruni Dolnej, których domy nie pamiętają remontu od wielu lat, a oni sami codziennie muszą borykać się z pijącą pod ich domami żulerką, mogą skwitować ironicznym wzruszeniem ramion lub charakterystycznym zmrużeniem oka. „Oj przewraca się wam w głowach, przewraca” – mówił bohater filmu „Miś” do angielskiego urzędnika, który w czasach żelaznej kurtyny strajkował bo... miał za ciemno w pracy. Ów moment w komedii Bareji żartobliwie, ale jednocześnie w dobitny sposób obrazował przepaść między dwoma, całkowicie różnymi światami. Ale przecież „dwa światy” Oruni Górnej i Dolnej wcale tak bardzo od siebie się nie różnią. A nawet jeżeli tak, to nic nie stoi na przeszkodzie, aby ze sobą współgrały. Jedni mają komisariat, sportowe Centrum Południe, operę w kościele, monitoring i supermarkety, drudzy Dworek Artura i jego kulturalne projekty, koncerty muzyczne w projekcie Stacji Orunia, wiele zabytkowych miejsc i tak pięknie je opisującego profesora Sampa. Nie o rywalizację tutaj przecież jednak chodzi. I nawet nie o zacieranie wszystkich różnic między tymi miejscami. Orunia Dolna ze swoją wieloletnią tradycją i kulturą nie musi stać się nagle w pełni nowoczesną i „sterylną” dzielnicą. Ba, nawet nie powinna. Jak często mówią jej mieszkańcy – nie o rewolucyjne zmiany tutaj chodzi, a po prostu o generalny „przegląd” ich dzielnicy. I o to, aby po prostu było tylko i aż... za ciemno w pracy. Jak na Oruni Górnej.