Kiedy mieszkałam na Oruni mówiono o nim bamber, złodziej. Pralnia brudnych pieniędzy. Wiele mówiono, przeważnie złego. Czy to wynika z zawiści, że nie lubimy bogatych ludzi? Jego posiadłoś w Świętym Wojciechu była najbardziej okazała. Przejeżdżałam koło niej wielokroć.
W tamtym okresie czasu nie zainteresowała mnie jego historia. Aż do tej pory.
Bardzo chciałam sfotografować pałac w Łapalicach , dopiero później dowiedziałam się czyją jest własnością. Oczywiście, że byłam pełna obaw. W końcu jestem mistrzem świata jeśli chodzi o mylenie tras. Pięć lat temu, jechaliśmy z synem kupić psa. Hodowla znajdowała się za Kartuzami. Nie wiem jak ja to zrobiłam, ale pojechałam do Kościerzyny. No cóż i jedna i druga miejscowość na ” K”.
Mój anioł mnie dopingował. Szeptał do ucha.
- jedź, na pewno sobie poradzisz . Weź mapę, zaznacz miejscowości, dasz radę- powtarzał.
Skoro on wierzył we mnie, musiałam spróbować. Wzięłam mapę, zaznaczyłam trasę, dokładnie spisałam miejscowości, które powinnam przejechać. W Żukowie rondo objechałam trzykrotnie, nie wiedząc w którą stronę skręcić. W końcu udało się .
Pałac robi wrażenie. Mimo mojego lęku wysokości, nie odmówiłam sobie wejścia na najwyższą wieże. Ze zejściem było stanowczo gorzej. Przyklejona do ściany schodziłam nie patrząc w dół. Wracałam szczęśliwa i dumna z siebie. Chyba nic tak nie cieszy człowieka jak pokonywanie własnych słabości. W domu zaczęłam grzebać w Internecie.
Fakty:
Zamek w Łapalicach - zagadka rodem z końca XX wieku, został zbudowany przez Piotra Kazimierczaka - rzeźbiarza, snycerza oraz producenta rzeźbionych mebli gdańskich.
Budowę zamku rozpoczęto na początku lat 80-tych XX wieku i do tej pory nie zostały zakończone. Pozwolenie na budowę obejmowało tylko budynek mieszkalny z pracownią rzeźbiarską o łącznej powierzchni 170 metrów kwadratowych. Do dziś nie wiadomo, dlaczego nikt wcześniej nie zwrócił uwagi na powstającą w Łapalicach monumentalną budowlę. W ciągu kilku lat wybudowano bowiem obiekt o powierzchni 5 tysięcy metrów kwadratowych, sztuczne jeziorko, wszystko zaś częściowo osłonięte betonowym murem o wysokości prawie 3 metrów. W 1990 roku pan Piotr sprowadził do Gdańska super nowoczesne maszyny - najnowszą technologię w obróbce drewna, jaka wówczas w ogóle istniała na świecie. W latach 1990-1991 zawarł potężne kontrakty, głównie z Niemcami. Miał zagwarantowane wielkie zyski, dzięki którym bez problemu budowałby zamek w Łapalicach. Cała produkcja szła na eksport, a jej odbiorcy wręcz zachwycali się meblami jego firmy. Wszystko zaczęło się od Zakładu Energetycznego w Gdańsku. W roku 1991, kiedy wybudował nowe hale produkcyjne odmówiono mu dostaw energii. Warunkiem wznowienia dostaw miało być wybudowanie przez pana Piotra trafostacji. Trafostacja powstała na gruncie państwowym za pieniądze z kredytów. Niestety, szybko znaleźli się donosiciele i podnieśli larum w nadzorze budowlanym oraz w banku. Bank zażądał zwrotu kredytu. W takiej sytuacji firma nie mogła ruszyć z produkcją mebli na dużą skalę i lukratywne kontrakty przepadły. Firma przestała istnieć. Sytuacja ta spowodowała, że na początku lat 90-tych budowa zamku została wstrzymana, a zamek zaczął popadać w ruinę. W 1994 r. wierzyciele próbowali przejąć zamek za długi, jednakże - wyceniony na kilkanaście miliardów złotych - nie znalazł kupca.
Pan Piotr okazał się silnym człowiekiem i ponownie stanął na nogi w 1999 roku, głównie dzięki prowadzeniu pracowni rzeźby. Rzeźbił w drewnie, często zagranicą. Spod jego rąk wychodzą jedyne w swoim rodzaju krzesła, stoły, sekretarzyki, obudowy zegarów, a nawet fortepianów. Tworzy również różnego rodzaju elementy wykończeniowe wnętrz, od drobnych kasetonów, ramek po ościeżnice, ścienne i sufitowe boazerie oraz rzeźby ludzi i zwierząt.
Po raz drugi postanowił uruchomić dużą firmę meblarską. Wystartował w 2000 roku w miejscowości Święty Wojciech. Niestety, radość trwała krótko. Rok później, w lipcu 2001 r., firmę zalała wielka fala powodziowa. Cały teren Świętego Wojciecha znalazł się pod wodą. Na terenie byłego zakładu, jej poziom przekraczał 2,5 metra. Jego szkody oszacowano na dziesięć milionów złotych. Stracił wszystkie najnowocześniejsze maszyny nasycone elektroniką wraz ze sterującym je systemem komputerowym. Nie zwolnił załogi z dnia na dzień, tylko zatrudnił przy usuwaniu skutków powodzi. Kiedy woda ustąpiła widok był makabryczny. Trzeba było, pracując w błocie po kolana, wywieźć tony szlamu. Za tę ciężką robotę wypłacał pracownikom normalne pensje, ale już nie uiszczał składek do ZUS-u. Komornicy wszczęli postępowanie egzekucyjne i weszli na hipotekę, ale przecież powódź była wynikiem zaniedbań władz miasta, a nie właściciela firmy. Jednocześnie ubezpieczyciel odmówił wypłaty odszkodowania, ponieważ polisa obejmowała ubezpieczenie od zalania, a nie od powodzi. Właściciel zamku w Łapalicach został zobligowany przez Kartuskiego Powiatowego Inspektora Nadzoru Budowlanego, aby do końca lipca 2006 r. złożyć dokumentację budowlaną. Niestety nie uczynił tego, w związku z czym Inspektor podjął decyzję o rozbiórce molocha. Problem w tym, że nie została dostarczona właścicielowi, czyli nie ma podstaw do rozbiórki. Pan Piotr bronił budowli przed rozbiórką. Domagał się, by Wojewódzki Inspektorat Nadzoru Budowlanego w Gdańsku stwierdził nieważność decyzji Kartuskiego Powiatowego Inspektora Nadzoru. Ten nie znalazł podstaw prawnych do unieważnienia podjętej przez niższą instancję decyzji i utrzymał ją w mocy. Właściciel ma rozebrać obiekt na własny koszt, jeżeli tego nie zrobi, zostanie wszczęte postępowanie egzekucyjne w celu przymuszenia inwestora do wykonania ciążącej na nim decyzji według określonej procedury.
Natomiast, zdaniem inwestora, nie można zamku rozebrać. Budowa była rozpoczęta w 1983 roku i sama się już zalegalizowała, ponieważ minęło 20 lat.
Nie znam tego człowieka, ale podziwiam za pasję. On wcale nie miał zamiaru mieszkać w pałacu. Budował go z myślą o pozostawieniu czegoś po sobie. Między innymi za pieniądze zapracowane swoją własną ciężką pracą.
Potrafimy tak szybko ocenić, podeptać , napluć na kogoś. A jeśli już , komuś powodzi się ciut lepiej, utopimy go w „Łyżce wody”
I przypomniała mi się moja historia z przed kilku lat, kiedy to postanowiłam sama pomalować mieszkanie. Może dla kogoś- to pestka, dla mnie wtedy to było wyzwanie. Malowałam je tydzień. Pot leciał mi po tyłku, ale udało mi się, dokonałam tego. Byłam wtedy z siebie taka dumna. Zrobiłam zdjęcia i umieściłam na NK. Jedna z odważniejszych koleżanek stwierdziła – chwali się mieszkaniem.
Nie oceniaj pochopnie, bo możesz bardzo szybko kogoś skrzywdzić.