Środek lata, wczesne popołudnie, siadamy jak zwykle na krawężniku. Dwa patyczaki i pyza. Patrzymy na przejeżdżające pociągi. Wyciągamy nogi i z zainteresowaniem kontemplujemy tenisówki. Nic nie przychodzi nam do głowy. Nudy. Co jakiś czas przejeżdżający ulicą samochód zmusza nas do ewakuacji odnóży.
- Może wybierzemy się na cmentarz? – rzuca Małgosia.
Oczywiście popieram, ale w duchu myślę – tylko nie to. Wstyd okazać strach. Same na cmentarz bez rodziców i oczywiście bez ich wiedzy. Chwilę debatujemy. Do naszej grupy dołącza Mariola i Beata, koleżanki spod 14. Wszystkim pomysł przypada do gustu.
Ruszamy ulicami Oruni. Przechodzimy przez strzeżony przejazd kolejowy, wkraczamy na Rejtana, skręcamy w lewo w Jedności Robotniczej, ocienionym kasztanami wałem dochodzimy do cmentarza.
Usytuowany jest on za kościołem na porośniętym drzewami wzgórzu. Panuje tu miły chłód. Trzymam się grupy. Nie daję po sobie poznać, że paraliżuje mnie strach. Oglądając nagrobki wchodzimy na samą górę. Znajdujemy dziurę w płocie i przechodzimy poza teren cmentarza. Siadamy na trawie po turecku. Zaczyna się koszmar.
Opowieściom o duchach, wampirach, trupach nie ma końca. Czarny facet w czarnym garniturze jeździ czarna wołgą, i porywa dzieci. Dziewczyny opowiadają niestworzone historie, sytuacja staje się coraz bardziej napięta. Niepostrzeżenie zapada zmierzch. Zastanawiamy się jak tu teraz wrócić do domu. Żadna z nas nie przyznaje się ale myślę, że wszystkie jesteśmy mocno przestraszone. Nie ma innego wyjścia, musimy wrócić tą samą drogą. Przez spowity ciemnościami cmentarz. Z krzaków dochodzą różne dziwne odgłosy, wydaje się nam, że to trupy wstają z grobów. Każda z nas drży jak osika na wietrze. Szczękamy zębami.
Z ulgą docieramy na naszą ulicę. Wchodzimy na podwórko i …..
- Popatrz Grażyna tam głębi przy twoim mieszkaniu jakiś facet stoi, to na pewno duch – mówi Małgosia i dodaje po chwili – albo zboczeniec.
Dziewczyny rozpierzchają się z piskiem do swoich mieszkań. Zostaje sama. Wycofuje się pośpiesznie na ulicę. Robi się cicho i całkiem ciemno. Czasami ktoś przejdzie popatrzy wbitą w chodnik przerażoną dziewczynkę. Wzrusza ramionami, i idzie dalej.
- Mamo! – krzyczę – Mamo! Na próżno, nikt nie słyszy mojego wołania. Stoję tam wiek. Jestem zmarznięta i zasycha mi w gardle od ciągłego krzyczenia. Z opresji wybawia mnie mama Małgosi. Ich mieszkanie jest bliżej ulicy. Widocznie mnie usłyszała.
- Dziecko, chodź ja ciebie zaprowadzę. – Trzymam się jej kurczowo, dochodzimy w głąb podwórka .
- Widzisz tu jakieś duchy? – pyta śmiejąc się.
- Nieee – cała się trzęsę – ale były! – dodaje.
Ten spacer był dla mnie taką traumą , że do dziś nie oglądam horrorów.