Mimo deszczu, przeszywającego zimnego wiatru, wybrałam się wczoraj na poszukiwanie nenufarów. Po drodze zajechałam na Orunię. Nie musiałam, bo Mama jest od paru dni u mnie. Chciałam zobaczyć mój dom z czerwonej cegły.
O starych domach powiada się, że mają duszę, że potrafią czuć, mają pamięć, tak jakby ich mury przez lata nasiąkły tęsknotami, pragnieniami, emocjami ludzi, którzy w nich żyli. Gdyby te czerwone cegły potrafiły mówić to co by opowiedziały?
Niewielu ze starych lokatorów pozostało w domu z czerwonej cegły. Mama i pani Borowska, która właśnie wróciła ze szpitala i jest w bardzo ciężkim stanie. Reszta już odeszła. Za kilka, kilkanaście lat pewnie sam dom podzieli ich los. Na jego miejscu ktoś zbuduje apartamentowiec albo mknąć będą auta.
Deszcz dzwonił o dach, a ja patrząc na mój dom rodzinny, uświadomiłam sobie jak szybko życie przecieka nam przez palce. Jeszcze niedawno biegałam tam zajadając się cukrową watą i oranżadą w proszku. To było tak niedawno, a teraz mój syn jest już prawie dorosły.
Zerknęłam w głąb podwórka. Trzepak stoi wciąż w tym samym miejscu. Ileż czasu spędziłam tu na beztroskiej zabawie. Kraina dzieciństwa ma to do siebie, że zawsze wypełniona jest bajecznymi kolorami, które stają się tym piękniejsze, im bardziej się od nich oddalamy.
Dziecięce zabawy. Już nikt nie gra w gumę ani w klasy. Nikt nie rysuje dziesięciu pól, z których dwa końcowe (wykonywało się na nich obrót) tworzyły charakterystyczną głowę – z tego powodu grę tą często nazywano „chłopakiem” .
A guma? Wymagała dużej sprawności fizycznej, ba, była akrobatycznym testem. Kostki, kolanka, spódniczki, pas, paszki i wreszcie szyjka. Grałyśmy zawsze w trójkę, dwa patyczaki i pyza. Jeśli któraś nie mogła, mocowałyśmy gumę o trzepak albo o słup lampy.
A państwa i miasta? Kto ze starszych czytelników pamięta zasady? Nakreślone na piachu koło dzieliło się na tyle części ilu było graczy. Potem wystarczyło wybrać sobie nazwę państwa: Stany, Anglia , Australia, Kanada. Nigdy nie wybierało się kraju socjalistycznego, a po żadnym pozorem Związku Radzieckiego.
Środek koła zajmowało mniejsze koło, będące wyobrażeniem morza. Prowadzący grę rzucał patyk na jedno z pól, mówiąc: „ Wywołuję jasne piwko, jasne piwko naprzeciwko… Kanada”. Zadaniem wywołanego było nadepnąć na patyk, zatrzymując w ten sposób pozostałych graczy, którzy rozbiegali się jak najdalej od koła. Po zatrzymaniu wywołany rzucał patykiem w jednego, wybranego przez siebie gracza. Jeśli trafił ze swojego pola w któregoś z uciekających emigrantów, dawał przyzwolenie na zagarnięcie jego ziemi. Jeśli chybił, rozbioru dokonywał nietrafiony przeciwnik.
Nasze dzieci nie znają tych gier. Wolą siedzieć przed ekranem komputera i buszować po Internecie. Stare zabawy odchodzą w zapomnienie. A może po prostu taka jest naturalna kolej rzeczy?
Lata minęły odkąd dzieciaki grały na moim podwórku w państwa miasta, zwisały na trzepaku, czy skakały w gumę. Już dawno odleciały gołębie pana Przybyszewskiego. Podwórko w kroplach deszczu wydawało się ciche, smutne i opuszczone. Powoli zarastały go chwasty.
Włączyłam silnik auta, ruszyłam w deszczu w poszukiwaniu nenufarów zostawiając za sobą jakże smutne podwórko.