O strażnikach miejskich mówi się, że potrafią tylko wlepiać mandaty za złe parkowanie i gonić staruszki, handlujące pietruszką. Przez wielu gdańszczan są nazywani pogardliwie darmozjadami, pseudopolicją, oddziałami do walki z "psimi kupami", nierobami... - na tym lista niezbyt wyszukanych epitetów się nie kończy. Trudno znaleźć instytucję w Gdańsku, która jest bardziej krytykowana niż Straż Miejska.
Skąd biorą się tak niepochlebne i często krzywdzące poszczególnych strażników opinie? I dlaczego jest ich tak wiele? Jak to możliwe, że powołana przez miejskich radnych 20 lat temu instytucja ma już tak niskie notowania?
Na te pytania być może pozwoli odpowiedzieć dyskusja, którą na swoim blogu zainicjował kilka dni temu Paweł Adamowicz, prezydent Gdańska.
"Może jednak mieszkańcy mają jakieś uwagi co do tego jak można poprawić jej działanie? Może istnieją wnioski racjonalizatorskie o których nie wiem? Może na coś warto zwrócić uwagę a czymś innym zajmujemy się niepotrzebnie? Chętnie poznam Wasze opinie i odpowiedzi na pytanie: co zrobić żeby było lepiej a Straż Miejska lepiej służyła mieszkańcom?" - pyta prezydent.
Na odpowiedź internautów nie trzeba było długo czekać. W komentarzach do bloga opisywali i nadal opisują oni konkretne sytuacje, w których straż miejska nie wywiązała się należycie ze swoich obowiązków. Najczęściej wskazywanym "wnioskiem racjonalizatorskim" był postulat o ... likwidacji straży miejskiej. A zaoszczędzone w ten sposób pieniądze (rocznie to wydatek rzędu 16 milionów złotych z budżetu miasta), zdaniem komentujących, powinny trafić do policji - na zakup sprzętu i opłacenie dodatkowych patroli.
Prezydent Adamowicz jest jednak przeciwny takiemu rozwiązaniu. Uważa, że Straż Miejska "zajmuje się tym wszystkim, czym nie chce się zajmować policja i zajmować się nie będzie."
Antoni Pawlak, rzecznik prezydenta Gdańska przypomina, że w obecnym roku miasto przeznaczyło ponad 430 tysięcy złotych na dofinansowanie policji. Z tego 240 tysięcy złotych pozwoliło opłacić dodatkowe patrole funkcjonariuszy.
Jak informuje Aleksandra Siewiert, rzecznik Komendy Miejskiej Policji w Gdańsku, dzięki finansowemu wsparciu miasta udaje się w czasie lata wysyłać w rejony Śródmieścia i pasa nadmorskiego kilkadziesiąt dodatkowych funkcjonariuszy dziennie. - Za 16 miliony złotych takich patroli byłoby zdecydowanie więcej. Można by też zakupić dodatkowy sprzęt - komentują policjanci.
Za likwidacją Straży Miejskiej w Gdańsku jest Krzysztof Kosik, w przeszłości radny z Oruni, który w 1991 roku głosował za jej powołaniem.
- Z przykrością muszę powiedzieć, że Straż Miejska nie zdała egzaminu. Obecnie kosztuje ona nas wszystkich już kilkanaście milionów złotych, a jej efektywność jest po prostu zerowa. Strażnicy nie mają żadnego prestiżu, są często aroganccy i próbują pokazać swoją władzę. A tak naprawdę to przecież oni nic nie mogą. Dla mnie to ponad 300 darmozjadów, których my wszyscy musimy utrzymywać - komentuje.
I wskazuje na przykłady z innych miast (Żory, Stalowa Wola), gdzie zdecydowano się na likwidację lokalnej straży miejskiej. Pieniądze zasiliły budżet tamtejszych odziałów policji.
Z takim postawieniem sprawy nie zgadza się Miłosz Jurgielewicz, rzecznik gdańskiej Straży Miejskiej.
- Można by przeprowadzić taki eksperyment: przez rok strażnicy miejscy nie podejmują żadnych interwencji. Jestem przekonany, że poziom bezpieczeństwa i porządku publicznego w mieście wydatnie by się obniżył - mówi.
I na dowód powyższej tezy podaje aktualne statystyki. Ilość interwencji (w lato najczęściej dotyczą one spożywania alkoholu w miejscach publicznych) w ciągu miesiąca liczona jest w tysiącach.
- Po co nam strażnicy wlepiający mandaty za złe parkowanie? Są już od tego urzędnicy, którzy po cywilnemu patrolują określone miejsca i potrafią upomnieć kierowcę. Poza tym, czy my Polacy musimy tworzyć kolejne instytucje do walki z "psimi kupami" i ze spożywaniem alkoholu w miejscach publicznych? Dlaczego sami nie potrafimy walczyć z tego typu niechlujstwem? - pyta Kosik.
Miłosz Jurgielewicz, rzecznik gdańskiej Straży Miejskiej o przyczynach kiepskiej reputacji swojej instytucji i stereotypach, z którymi w swojej pracy spotyka się najczęściej:
- W przeciwieństwie do policji, Straż Miejska to młoda, 20-letnia instytucja. Rodziła się w czasach, kiedy brakowało wielu umocowań prawnych. Nie było wówczas do końca wiadomo, czym tak naprawdę strażnicy mają się zajmować. Teraz sytuacja wygląda już pod tym względem dużo lepiej, ale wciąż sporo obywateli ma mylne pojęcie o zakresie naszych
obowiązków.
- Na spotkaniach z mieszkańcami słyszę zarzuty w stylu: nie gonicie prawdziwych przestępców, zajmujecie się tylko: "psimi kupami" i "babciami z pietruszką", czepiacie się mieszkańców, zależy wam tylko na stawianiu mandatów. Tłumaczę, że my jesteśmy od wykroczeń, przestępców ściga policja. Może i nie mamy spektakularnych akcji, ale twierdzę, że nasza praca poprawia jakość życia w Gdańsku.
- Nie jest prawdą, że "gonimy za mandatem" - statystyki pokazują, że około 40,50 procent naszych interwencji kończy się pouczeniem. Drugi zarzut: ścigamy tylko "babcie handlujące pietruszką" - nowe prawo jasno mówi, że karać za to mogą tylko urzędnicy odpowiednich resortów. My tylko asystujemy w tego typu akcjach. Zresztą nie mamy ich wcale tak dużo, w maju było ich zaledwie 70 w całym Gdańsku.