Czy agresja i przemoc wśród uczniów to standard w dzisiejszych szkołach? Jak radzić sobie z tym problemem? Zapytaliśmy o to psychologów, pedagogów i wychowawców. Punktem wyjścia do dyskusji była niedawna historia z oruńskiego Gimnazjum nr 10. Tam kilku chłopców oskarża się o wymuszanie pieniędzy od swoich kolegów. Dyrekcja placówki zapewnia, że w szkole nic złego się nie dzieje.
I jeżeli wierzyć autorom raportu „Przemoc w szkole 2011”, którzy przepytali ponad 3 tysiące uczniów, prawie 900 nauczycieli i blisko 2300 rodziców, taka agresja wcale nie należy do wyjątków. Badacze z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego wyszczególnili 26 rodzajów przemocy rówieśniczej. Województwo Pomorskie jawi się najgorzej – aż 30% ankietowanych tutaj uczniów doświadczyło więcej niż 5 różnych rodzajów przemocy.
Kto czuje się zagrożony?
Agresji musiało niedawno stawić czoła także kilku uczniów oruńskiego Gimnazjum nr 10 – ich koledzy wymuszali od nich jedzenie i pieniądze. Jest to jednak wersja jednego z rodziców, który poinformował o całym zdarzeniu policję. Dyrektorka i szkolny pedagog widzą całe zdarzenie inaczej.
- Jestem w stanie położyć głowę, że na terenie szkoły nie dochodzi do takich rzeczy. Jesteśmy w stanie obstawić nauczycielami każdy kąt szkoły, są też kamery monitorujące boisko i wejście do budynku – mówi Mariola Paluch, dyrektorka „Dziesiątki”.
- Rozmawiałam z dziećmi i one zapewniały nas, że dobrowolnie dawały swoim kolegom niewielkie sumy pieniędzy. Nikt ich do tego nie zmuszał – przekonuje Iwona Kuźmińska, szkolny pedagog.
Czy dzieci nie mówią tak, bo czują się zastraszane przez innych uczniów?
- Nie widzę takich sygnałów. Żadne dziecko nie czuje się zagrożone. Rzekomi sprawcy potraktowali to wszystko jak sensację. Przesłuchanie przez policję to dla nich powód do dumy, który zwiększa ich popularność w szkole – komentuje Kuźmińska.
Szkolny pedagog daje radę...chyba
Dyrektorka Gimnazjum nr 10 zapewnia, że w jej placówce nic złego się nie dzieje. Zdarzają się wprawdzie sporadyczne przypadki wandalizmu w szkole, czy pomysły „ustawek” między uczniami. Ale nauczyciele, jak przekonuje dyrektorka, są w stanie wyłapywać większość problemów i rozwiązywać je wspólnie z uczniami i ich rodzicami. - Wzywanie policji to ostateczność – twierdzi stojąca na czele „Dziesiątki”.
Ale przyznaje, że niedawno musiała skorzystać z pomocy stróżów prawa. – Jeden chłopak przyniósł do szkoły gaz pieprzowy i go rozpylił – wyjaśnia.
Dyrektorka opowiada również o współpracy z poradniami psychologicznymi w Gdańsku, a także o zaufaniu jakim uczniowie darzą szkolnego pedagoga. Takie argumenty nie przekonują wszystkich.
- Z reguły jest tak, że do szkolnego pedagoga dociera niewielki odsetek tego, co naprawdę dzieje się w jego placówce – uważa Ewa Sasimowska, psycholog i koordynatorka świetlicy w oruńskiej Gościnnej Przystani.
Konsekwencji właściwie nie ma
- W Polsce nie ma żadnych systemowych rozwiązań, które pomagałyby zwalczać przemoc w szkołach. U nas w takich sytuacjach wzywa się rodziców, obniża się stopień z zachowania, albo przydziela kuratora. Tymczasem to nic nie daje, wielu uczniów zupełnie nic sobie nie robi z tego typu sankcji – argumentuje Sasimowska.
Jej zdaniem, zdecydowanie lepiej sprawdzałby się system, w którym uczeń byłby kierowany na socjoterapię, a za swoje przewinienia płacił obowiązkiem udziału w pracach społecznych. Bardzo ważnym jest również rozmowa (i to nie tylko z osobą, która sprawia problemy, ale na forum całej klasy) i wspólna próba znalezienia wyjścia z sytuacji.
- W naszej świetlicy była dziewczynka, która wchodziła w częste konflikty z innymi dziećmi. Postanowiliśmy zrobić ją ekspertem „od konfliktów”. Później było tak, że we wszystkich spornych sytuacjach ona uczestniczyła jako moderator. Nauczyła się rozmawiać i kontrolować swoje emocje. Pomagała innym i co ważne, pomogła także sobie – opowiada koordynatorka z Gościnnej Przystani.
Brakuje praktycznego treningu, ale...
Krzysztof Sarzała, kierownik Centrum Interwencji Kryzysowej w Gdańsku uważa, że problem leży w innym miejscu.
- Szkoły zachowują się często następująco: albo zamiatają wszystko pod dywan, albo chcą zepchnąć swoją odpowiedzialność, podsyłając nam dziecko, które sprawia kłopoty. Oba podejścia się nie sprawdzają. My jesteśmy od tego, aby służyć innym swoją wiedzą specjalistyczną, ale to pedagodzy muszą zaangażować się w rozwiązywanie konfliktów w swoich placówkach – mówi.
Czy szkolni pedagodzy i psycholodzy są dobrze przeszkoleni do radzenia sobie w sytuacjach, w których uczniowie zachowują się agresywnie?
- Przeszkoleni są bardzo dobrze, ale czy te szkolenia przynoszą efekt? Mam co do tego wątpliwości. Brakuje praktycznego treningu, gdzie nauczyciel siada z zespołem kryzysowym i pracuje na konkretnym przypadku. To go zdecydowanie więcej nauczy niż nawet najlepszy wykład, czy seminarium – argumentuje Szarzała.
Rocznie CIK notuje około kilkunastu zgłoszeń przypadków przemocy w gdańskich szkołach.
- Pedagodzy nie do końca potrafią radzić sobie ze zjawiskiem przemocy wśród swoich uczniów. Nauczyciele są wypuszczani na pole, którego do końca nie rozumieją – obrazowo tłumaczy Anna Trzcińska, koordynatorka programu społecznego „Szkoła bez Przemocy”. W ramach zorganizowanych szkoleń udało się już przeszkolić ponad 3500 tysięcy pedagogów i psychologów.
Nauczyciel ma kilka ról
Ci ostatni uczyli się między innymi, jak pomagać ofiarom przemocy i agresji szkolnej. Ponad 300 z nich uzyskało tytuł konsultanta programu społecznego „Szkoła bez przemocy” i to oni teraz szkolą swoich kolegów po fachu.
- Wciąż jednak deficyt tego typu umiejętności jest spory, studia pedagogiczne nie wystarczą, one nie uczą postępowania w sytuacjach agresji w szkole – podkreśla Trzcińska.
Z takim postawieniem sprawy nie do końca zgadza się Ewa Czech, dyrektorka niepublicznej poradni psychologiczno – pedagogicznej „Osiek” w Gdańsku, a wcześniej nauczycielka i pracownik publicznej poradni. Uważa ona, że od czasów tragedii w Gimnazjum nr 2 (dziewczynka popełniła samobójstwo, po tym jak kilku chłopaków znęcało się nad nią w klasie) kompetencje wielu szkolnych pedagogów i psychologów znacznie wzrosły.
Kłopot w tym, jak przekonuje dyrektorka, że w Polsce ciągle szwankuje system pomocy społecznej. – Uczeń nie zachowuje się agresywnie bez powodu. Z reguły problemy zaczynają się w domu. Przemoc w rodzinie, kiepska sytuacja finansowa, brak pracy rodzica, alkohol. Dziecko czuje się źle, jest niedowartościowane, szuka sposobu na odreagowanie – mówi Czech.
Często więc pedagodzy muszą pełnić funkcję pracownika opieki społecznej i mediatora. – Rozmawiamy z rodzicami, szukamy przyczyn agresji ich dziecka, spisujemy swoisty kontrakt z uczniem. Są też spotkania z psychologiem. W skrajnych przypadkach można skorzystać z pomocy policji albo sądu rodzinnego – tłumaczy dyrektorka poradni „Osiek”.
Jak informuje Magdalena Michalewska, rzecznik Komendy Miejskiej Policji w Gdańsku: Od początku roku policjanci z pierwszego, „oruńskiego” komisariatu byli wzywani kilka razy do położonych w ich rejonie szkół. Najczęściej chodziło o pobicie.
Z wspomnianego wyżej raportu „ Przemoc w szkole 2011”:
Jacy uczniowie są w Twojej szkole bardziej narażeni na różne formy przemocy czy złego traktowania ze strony innych uczniów?
- „lizusy” (taką odpowiedź wskazało 54% respondentów), „ofiary”, gorzej radzące sobie ze wszystkim (47%), „tchórze” (47%), słabsi fizycznie (45%), uczniowie, którzy odróżniają się od innych (44%), „kujony” (42%), uczniowie pierwszej klasy (41%), dziwnie ubrani (38%), biedniejsi (35%).