Kotłownia przy ulicy Związkowej i jej otoczenie szpecą okolicę - denerwują się mieszkańcy Oruni. Właściciel budynku planuje tutaj jednak kilka zmian. I jest otwarty na inne pomysły. Nawet na artystyczne muralesy.
Ale jest coś, co spędza sen z powiek przynajmniej niektórym tutejszym mieszkańcom. Ich zdaniem, okolicę szpeci dawna kotłownia Gdańskiego Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej – ludzie narzekają na brudne, popisane mury, a także na okalający je drut kolczasty.
- Kotłownia stanowi przerażający widok. Te druty na murze kojarzą mi się z Oświęcimiem – nie kryje emocji Józef Chabierski, mieszkaniec ulicy Przyjemnej.
Innym nie podoba się również, to co dzieje się tuż obok kotłowni.
- To się nazywa piękna wizytówka Oruni. Przepełnione kubły, walające się wszędzie śmieci, pomazane garaże i ogromne kałuże wody, zamiast normalnych chodników - denerwuje się Anna Kuskowska, mieszkanka ulicy Żuławskiej.
- I ta nieszczęsna, przypominająca więzienie kotłownia. Płakać mi się chcę, jak oglądam z okna takie widoki – dodaje.
Kotłownia przy ulicy Związkowej od 2009 roku nie należy już do GPEC-u. Kupił ją prywatny przedsiębiorca. Używa budynku jako magazyn, a także jako miejsce, w którym produkuje swój asortyment - szczotki techniczne.
Grzegorz Hybś, właściciel firmy, w rozmowie z nami opowiada o tym, co zmienia się i jeszcze zmieni w jego budynku.
- Wymieniłem okna, innego koloru nabrał też fragment elewacji. W przyszłości chcę też wyburzyć fragment muru od strony ulicy.
Wiele wskazuje też na to, że z murów zniknie drut kolczasty.
- Z tego co mi wiadomo, został on kiedyś założony po to, aby przeszkodzić złodziejom w podbieraniu składowanego tu węgla. Teraz jednak faktycznie jest on już niepotrzebny. W przyszłym tygodniu ściągnę cały, okalający kotłownię drut – obiecuje Hybś.
Właścicielowi budynku nie przeszkadzałoby również, gdyby mury dawnej kotłowni pomalowali grafficiarze. Oczywiście, pod opieką artystów.
- Pomysł mi się podoba. To jest do załatwienia, mogę nawet zasponsorować część kosztów takiej akcji. Ale mam kilka warunków – nie ukrywa.
- Mural nie może być obsceniczny. Musi nawiązywać do historii Oruni, albo Żuław, czy też ogólnie Gdańska. W malowaniu powinny uczestniczyć dzieci i młodzież z okolicy. Wtedy jest większa szansa, że nikt tego nie zniszczy – tłumaczy Hybś.
Emilia Garska, młoda artystka, której nie obce jest tworzenie muralesów w przestrzeni publicznej Warszawy i Gdańska (ostatnio podczas Streetwaves brała udział w malowaniu jednej z bram w Nowym Porcie) uważa, że artystyczne graffiti na murach oruńskiej kotłowni to znakomity pomysł.
Jej zdaniem, wystarczyłoby około 1500 złotych (koszt materiałów), aby akcja mogła ruszyć.
- To jest miejsce o bardzo dużym potencjale. Znajduje się w otoczeniu bloków, kilka kroków od szkoły. Jestem zwolenniczką angażowania społeczności lokalnych w takie akcje. Z mojego doświadczenia wynika, że bardzo dobrze sprawdzają się w takim wypadku warsztaty, które wprowadzają okoliczną młodzież w technikę muralesu. Warto by mieli oni wpływ na to, co będzie przedstawione na malowidle – przekonuje artystka.
Co można by namalować w takim miejscu?
- Orunia jest dzielnicą o dużych tradycjach rzemieślniczych. Obecnie przypomina o tym głównie zabytkowa Kuźnia (przy ulicy Gościnnej - przyp. red.). Warto by młodzież poszperała, czy to w bibliotece, czy na forach internetowych dla pasjonatów historii i znalazła coś, co ich zainteresuje, o czym może nie wiedzieli. Możliwe, że mają własne historie rodzinne związane z Orunią, którymi mogliby się podzielić – odpowiada Garska.
Ale są tacy, którzy przestrzegają przed pomalowaniem kotłowni w taki sposób.
- W okolicy mieszka dużo starszych osób. Nie jestem przekonany, czy będzie im odpowiadać takie graffiti. Wydaję mi się, że lepszym rozwiązaniem będzie pomalowanie elewacji na jednolity kolor. Ale oczywiście to już zależy od właściciela budynku – mówi Tomasz Jasiński, mieszkaniec ulicy Żuławskiej.
Być może zmiany doczeka się również otoczenie dawnej kotłowni.
- Prowadzimy rozmowy z firmą na temat zakupu wiat śmietnikowych. Jeżeli wspólnoty zdecydują się na taki wydatek, to już w przyszłym roku w wielu miejscach na Oruni śmietniki zostaną zabudowane. Tak może stać się również w okolicy kotłowni – wyjaśnia Elżbieta Kałużna, kierownik jednostki firmy „Nasza Wspólnota”, która administruje kilkudziesięcioma budynkami na Oruni.
Z informacji, które udało nam się uzyskać wynika, że koszt takiej wiaty to wydatek rzędu 7-8 tysięcy złotych.
Emilia Garska: Podstawową formalnością jest zdobycie pozwolenia właściciela muru. Czasem należy również zwrócić się do Konserwatora Zabytków lub Plastyka Miejskiego. Ważnym sprzymierzeńcem jest pogoda. Najlepiej maluje się w miesiącach wiosenno-letnich. Jeżeli te warunki są spełnione, istnieją fundusze i chętna do współpracy młodzież można zabierać się za malowanie.
Emilia Garska: Jest to świetna okazja by obudzić społeczność lokalną, nic tak przecież nie integruje jak wspólne zajęcie. Poznając artystów z zewnątrz maja szansę spojrzeć inaczej na swoje "podwórko". Prowadząc warsztaty widzę również jak zaniedbywana jest obecnie edukacja artystyczna. Odrobina uwagi poświęcona uczestnikom owocuje niesamowitymi rezultatami. Dzieciaki twierdzą, że nie potrafią czegoś zrobić, a okazuje się, że robią to świetnie. To inwestycja w młodych. Nie twierdzę, że wszyscy zaczną malować, ale warto pokazywać im różne formy ekspresji.
Galeria artykułu