Orunia przeżyła dziś (25 II) prawdziwy nalot fotografów. Blisko 10 obiektywów zostało wymierzonych w różne punkty dzielnicy. Za nami pierwsze warsztaty „z Jezierskim”.
Wśród uczestników dzisiejszych zajęć był również piszący te słowa. Wspólnie z innymi ruszyłem krótko po godzinie 10 „w dzielnicę”. Gościnna, Trakt św. Wojciecha, Rejtana, Sandomierska, Przy Torze, Głucha, Związkowa – obiektywy blisko 10 kursujących dziś po dzielnicy fotografów nie miały kłopotów, aby znaleźć „coś ciekawego”. – Orunia jest tak interesująca, że właściwie w każdym miejscu można zatrzymać się na dłużej – komentował Stefan Korona, członek GTF, w przeszłości wieloletni mieszkaniec dzielnicy. – O tu kiedyś był fryzjer, a tam sklep. A w tym miejscu stał budynek – wspominał „oruńskie lata 70 i 80-te” pan Stefan, robiąc zdjęcia na Trakcie św. Wojciecha.
- To fajnie, że fotografujemy dzisiaj Orunię. Za jakiś czas pewnych elementów już tutaj nie będzie. Warto utrwalać dzielnicę w taki sposób – przekonywał Jacek Gulczewski, inny członek GTF, od 1993 roku mieszkaniec ulicy Nowiny.
I dawał uczestnikom zajęć konkretne wskazówki. Było więc o migawce, czasie naświetlania, punktach ostrości, a nawet sposobach trzymania aparatu. – Każdy może nauczyć się robić dobre zdjęcia. I naprawdę nie sprzęt jest tutaj najważniejszy – przekonywał pan Jacek, który swój pierwszy aparat dostał w drugiej klasie podstawówki. – Spędziłem z ojcem, który też sporo fotografował, wiele godzin w naszej łazience, tam była nasza ciemnia – wspominał.
Na celowniku naszych aparatów pojawiały się dziś stare kamienice, klimatyczne podwórka i rozwalające się rudery. Widok kręcących się w miejscu i szukających najlepszego ujęcia fotografów przyciągał uwagę mieszkańców. – Wy z „Naszej Oruni”? Tak? To dobrze, fotografujcie jak najwięcej. Tak trzymać! – mówił nam wychodzący z kamienicy mężczyzna, którego chwilę wcześniej zaskoczył widok nakierowanych na niego kilku aparatów.
– Ej, kolego, tylko bez paparazzi mi tutaj – przestrzegał inny mężczyzna, którego zastaliśmy przy jednym z bloków na Rejtana. A jego kompan radził nam, jak być jeszcze bardziej pożytecznym – Chcecie zrobić dobre zdjęcie? To idźcie na to przejście przez tory. O tam, wszystko rozwalone. Każdy chodzi tędy jak chce. Chyba to wszystko inaczej powinno wyglądać, prawda? – pytał.
Chwilę później, już na torach, kilku z nas miało do czynienia z dwoma dżentelmenami, reprezentantami Straży Ochrony Kolei. – Poprosimy o dokumenty. Państwo nie wiedzą, że po torach się nie chodzi? – pytał jeden z nich. – No dobrze, na pouczeniu się dziś skończy. Czy pilnujemy także w nocy? Oczywiście, mieliśmy tu ostatnio trochę kradzieży – odpowiadał na moje pytania mundurowy.
- A nasze „Szadółki” widzieliście? Idźcie i tam poróbcie zdjęcia – zachęcała nas spotkana na ulicy Rejtana kobieta. „Szadółki” to, jej zdaniem, okolice budynku komunalnego przy Ubocze 24. Rzeczywiście, trawnik przed budynkiem przypominał wysypisko śmieci – walały się tu resztki jedzenia, siatki i papiery. – Bulwersuje mnie taki widok. Ludzie muszą dbać o podwórka, tak jak o mieszkania. Przecież nikt chyba nie wyrzuca u siebie śmieci na dywan – denerwował się pan Grzegorz, pomysłodawca dzisiejszych zajęć.
Wielkie wrażenie na wszystkich zrobiło jedno z podwórek na ulicy Przy Torze. Każdy kto widział wystawę „Skazani na Orunię” z pewnością pamięta fotografię, na której widać wyjątkowo przystrojoną przydomową komórkę - uczta kolorów, różnych stylów, prawdziwy miszmasz. Dziś właśnie w tym miejscu byliśmy i my. Okazuje się jednak, że na tym samym podwórku podobnych „cudów” jest więcej. Lalki, manekiny, fotele samochodowe, mikołaje… wymieniać można długo – wszystko to skupione na niewielkiej przestrzeni.
Całość tworzy niesamowity klimat. Zainteresowanych odsyłamy do… naszej, jutrzejszej „Dzielnicy w Migawce”. Postaramy się także porozmawiać z osobą, która jest odpowiedzialna za tego typu artystyczne fajerwerki na Oruni.
- Główna ulica, a tu zaraz podwórko z zupełnie innej bajki. Cieszę się, że mogłam to zobaczyć na własne oczy. I że mogłam dziś zwiedzić okolicę, mieszkam na Oruni od niedawna – mówiła mi Anna Kuklinowska, uczestniczka dzisiejszych zajęć. – Fotografia to moja pasja. Fajnie, że jest okazja czegoś się nauczyć. Będę na kolejnych warsztatach, zapowiadają się naprawdę ciekawie – dopowiadała pani Ania, która na wycieczkę zabrała swojego chłopaka.
- Dziś jestem tu bardziej towarzysko, jako przyzwoitka dla mojej dziewczyny – uśmiechał się Marcin Eichelberger. – Podoba mi się klimat, myślę, że można tu się nauczyć kilku technicznych rzeczy, jeżeli chodzi o fotografie – dodawał.
Już w następną sobotę (3 III) o godzinie 10 w Gościnnej Przystani rozpoczną się kolejne warsztaty. Przyjść może każdy. Szykuje się następna wycieczka po dzielnicy, później jednak w oruńskim Domu Sąsiedzkim nastąpi teoretyczna część warsztatów. Nie jest wykluczone, że w przyszłości podobne eskapady będą organizowane w innych częściach Gdańska.
Pan Grzegorz ma też jeszcze inne pomysły.
- Chciałbym, aby uczestnicy naszych zajęć fotografowali także postaci z Oruni. Ludzi, którzy tu długo mieszkają, którzy tu działają na rzecz dzielnicy, ale też zwykłych mieszkańców, borykających się z problemami dnia codziennego. Każdy z nich ma interesującą historię, twarz potrafi opowiedzieć tak wiele – przekonywał.
Galeria artykułu