Czwarta „migawka” z dzielnicy nadchodzi – wspólnie z naprawdę niezłymi fotografami przygotowaliśmy dla Was wybuchową mieszankę oruńskich ciekawostek, absurdów, klimatycznych miejscówek i wzruszeń.
Tak właśnie, Orunia. Kiedyś kojarzona z „dzielnicą latających noży”, „Meksykiem”, „piskliwą szóstką na zakręcie”, ogrodami w każdym zakątku, niezapomnianą wciąż dla wielu Adrią, czy „nowościami z kasety” oglądanymi na lokalnej, znanej właściwie w całej Polsce telewizji. A jaka jest teraz Orunia? Z czego może być dumna? Czego powinna się wstydzić? Czy rzeczywiście jest tu tak źle, jak mówią niektórzy? Albo tak dobrze jak myślą inni?
Nie podejmujemy się odpowiedzi na żadne z tych pytań. Mamy za to tylko i aż obiektywy naszych aparatów. One też opowiadają historię po swojemu. Może któraś z nich Was poruszy, inna rozśmieszy, kolejna zdenerwuje, albo sprawi, że sami chwycicie za aparat. Po to, aby odpowiedzieć na powyższe pytania inaczej. Albo po prostu po to, aby się dobrze bawić.
W dzisiejszej migawce pojawiają się ludzie, którzy mamy nadzieję zagoszczą na naszych łamach na dłużej. Kto jeszcze nie czytał, niech zerknie i pozna fotograficznych „wymiataczy” spod znaku trzech liter – GTF. Dla nas są dobrzy, a może potraficie robić lepsze zdjęcia od nich? Jeżeli tak, zapraszamy na sobotnie warsztaty i/lub na naszą skrzynkę redakcyjną. Jeżeli nie…tak samo :)
A co dzisiaj w migawce? Tradycyjnie już miejsca, które nie przynoszą chluby Oruni – popisane mury, rozpadające się rudery (fragment ulicy Głuchej wygląda niczym nasza stolica… w 1944 roku), walające się śmieci, niektóre naprawdę sporych rozmiarów. – Gdybym dłużej pochodziła w okolicy Żuławskiej, to mogłabym urządzić całe mieszkanie – żartuje Paulina, nasza redakcyjna koleżanka, która w zeszłym tygodniu wybrała się na „wyprawę wojenną po Oruni”. Aparat się uchował, nasza dziennikarka też, wrażeń nie zabrakło. Ale też i pozytywnych. – Wzruszyłam się, jak na jednym z podwórek zobaczyłam siedzącego samotnie starszego mężczyznę. To pan Antoni, bardzo miły człowiek. Powiedział, że sobie tu siedzi, bo jest tu cicho i spokojnie – opowiada Paulina.
„Klimatycznych” stron Oruni jest więcej. Zabytkowe maszkarony dumnie, a niekiedy groźnie łypiące na przechodniów z wysokości swych kamienic, graffiti wyrażające coś więcej niż „Arka Gdańsk to… a Lechia Gdynia to..”(ok., gdańska Lechia w sercu, wiadomo….z Juwentusem), wyjątkowa architektura, a także jedyne w swoim rodzaju podwórka. A skoro o tych ostatnich mowa, trzeba wspomnieć o tym, położonym na początku ulicy Przy Torze.
Jeżeli organizatorzy Streetwaves szukają „fajnych miejscówek” na Oruni, to właśnie znaleźli absolutnego pewniaka. Wielkie brawa dla pomysłodawcy takiego właśnie przystrojenia przydomowych komórek. Choć, gwoli sprawiedliwości musimy nadmienić, że opisywane tu podwórko ma też… swój lumpeks. Co zresztą zostało pokazane w dzisiejszej migawce.
A w niej jeszcze: „rybie oko” na torach (wow!), pościg z czterema nogami w roli głównej, wielka miłość! i ostatni wernisaż w Dworku Artura przez pryzmat „oglądającego sztukę inaczej” chłopczyka.
Bardzo dziękujemy autorom zdjęć: Grzegorzowi Jezierskiemu, Stefanowi Koronie i Jackowi Gulczewskiemu. Słowa uznania dla naszych redakcyjnych koleżanek: Pauliny Kalbarczyk i Oli Golonki.
Galeria artykułu