Jeżeli szukacie wyjątkowych miejsc na Oruni, musicie tu zajrzeć. Adres: Przy Torze 3. Ciasno położone obok siebie kamienice. Z tyłu zdewastowane płoty i stosy śmieci, pozostałość kolorowych kiedyś ogrodów. Jest jeszcze podwórko. To właśnie ono urzekło ostatnio całkiem spore grono ludzi. Najpierw fotografa, później osoby oglądające w Gościnnej Przystani jego wystawę.
Przystrojone w nietypowy sposób przydomowe komórki, upiększona kwiatami kamienica, fikuśnie prezentujący się ogród, a nawet klatka schodowa pobliskiej kamienicy – to wszystko stanowi przeciwagę dla szarej i brudnej okolicy. Ale sam widok nie daje nam odpowiedzi na kluczowe pytania: kto to właściwie wszystko robi? I dlaczego?
- Ten budynek ma gdzieś z 200 lat, moi rodzice wprowadzili się jeszcze w czasie drugiej wojny światowej, ja urodziłem się w 1955 roku i od tego czasu tu mieszkam – zaczyna swoją opowieść pan Kazimierz, mieszkaniec ulicy Przy Torze. To właśnie on i jego małżonka, pani Iwona odpowiadają za wspomniany wyżej artystyczny chaos w okolicy.
- Nasze podwórko i kamienica są zapuszczone, wszystkim zarządza tu administracja kolejowa. Raz na dwa lata ktoś tu przyjdzie skosić trawę, mało kto się nami interesuje. Kiedy jakieś osiem, dziewięć lat temu zmarł nasz sąsiad, zrobiło się jeszcze gorzej. Na jego miejsce przyszli ludzie, którym w głowach było tylko picie i dewastacje – opowiada mieszkaniec Przy Torze.
Kiedy sąsiadów eksmitowali, zwolniło się nie tylko mieszkanie. Pusta pozostała też przydomowa komórka na podwórku.
- Jakoś wtedy to wszystko się zaczęło. Przybiliśmy tutaj pierwszą ozdobę, później kolejną. Na parterze naszej kamienicy dechy zastąpiły okna, wyglądało to okropnie. Chciałam to jakoś upiększyć, na parapecie postawiłam doniczki z kwiatkami. Byłam wcześniej kwiaciarką, bardzo lubiłam swoją pracę – tłumaczy mi pani Iwona.
Kwiaty pojawiły się również na klatce schodowej kamienicy. Później zegary i obrazy. By przykryć miejsca, w których odpadał tynk, pan Kazimierz przykleił kilka plakatów.
Także na podwórku z czasem znaleźć można było coraz więcej gadżetów. – O tu zegar kukułka, jeszcze radziecki, już nie działa. A tu Pan widzi? Nasze Barbie i maskotki. Było ich więcej, ale dzieciaki sobie zabrały. Teraz zabawki przybijam większymi gwoździami – śmieje się pan Kazimierz.
Moi rozmówcy żyją na rencie. Jak mówią, dorabiają sobie „zbieractwem”. – Ludzie wyrzucają niesamowite rzeczy. Dla innych to może jest badziewie, ale nam się przydaje. Wszystko, co tu Pan widzi, znaleźliśmy na Oruni lub na Oruni Górnej. Ten obraz leżał na Głuchej, tamten zegar na Sandomierskiej – opowiadają.
W przeszłości pan Kazimierz i pani Iwona sprzedawali niektóre ze swoich znalezisk w okolicznym antykwariacie. – Obrazy, kryształy, raz nawet maskę indiańską znalazłem. Wszystko szło na sprzedaż. Zawsze trochę grosza wpadło – wspomina pan Kazimierz.
Zmieniam temat rozmowy. Moi rozmówcy nie znają festiwalu Streetwaves. Ale nie mają nic przeciwko, aby na ich podwórku miała miejsce jedna z odsłon imprezy. – Pewnie, można sobie tu grilla zrobić. Mamy ławeczki, jakiś stolik się znajdzie. A jest i kanapa od samochodu. Latem bardzo przydaje się w ogrodzie – mówi pan Kazimierz. Oboje cieszą się, że impreza miałaby odbyć się w czerwcu. – Wtedy jest tu najpiękniej. Kwiaty w ogrodzie, wszystko inne też kwitnie – przekonują.
Jednak zdaniem pana Kazimierza, czasy świetności tego miejsca już dawno minęły. W latach 60 i 70-tych, jak wspomina, kamienica i komórki prezentowały się schludnie, z tyłu leżały zadbane ogrody. – Ludzie trzymali na podwórku świniaczka, inni kilka kurek. Było przyjaźnie, spotykano się tu, siadano i grano w „Baśkę”. Teraz jest inaczej. Zmieniła się nam Orunia – smutno kwituje mieszkaniec Przy Torze.