Ogród przy ulicy Raduńskiej 29/1 to jedno z piękniejszych, zielonych miejsc na Oruni Dolnej. Jest on także dowodem na to, że można i warto wziąć sprawy w swoje ręce.
Spacerując ulicą Raduńską, a potem Traktem Św. Wojciecha (w kierunku ulicy Małomiejskiej), można odnieść wrażenie, że nad wdzierającą się w przestrzeń miejską naturą nikt tutaj nie panuje. Przy kanale raduńskim, zamiast ławeczek i porządnie wyrównanego terenu, mamy prawdziwą dżunglę zieleni, ziemia wokół okolicznych budynków zarasta nigdy nieprzycinanymi krzewami, a z chodników co rusz wyrastają nam mniejsze lub większe kępy traw.
Kontrastujemy
Jednak nie o zielonej dżungli w mieście będzie to artykuł. Nie będziemy szukać winnych tego stanu rzeczy. Nie zamieścimy tutaj oficjalnych tłumaczeń urzędników, czemu jest tak, a nie inaczej. To już było, na naszym portalu niedawniej jak 24 godziny temu. Zamiast tego – na zasadzie kontrastu z wyżej przytoczonymi obrazkami – pokażemy, jak mogłoby tutaj wyglądać, gdyby... no właśnie, gdyby co?
Alternatywa
Ogródek przed domem, leżącym na ulicy Raduńskiej 29/1 robi wielkie wrażenie. I to nie tylko dlatego, że wszędzie dookoła mamy widoki rodem z pierwszego akapitu niniejszego artykułu.
- Taki ogród w każdej dzielnicy by się dobrze prezentował. Ale tutaj, na Oruni, to już szczególnie się wyróżnia. Wystarczy spojrzeć i od razu widać, że właściciel włożył tutaj wiele pracy. Spaceruję w tej okolicy niemal codziennie i zawsze znajdę czas, aby choć na moment tutaj przystanąć. Naprawdę warto – komentuje pani Maria, którą zastałem właśnie podczas jednego z takich „przystanięć”.
Piękne kwiaty, starannie przycięte krzewy i trawa, schowane w zieleni oryginalne ozdoby to wizytówka tego miejsca.
- Ja po prostu kocham kwiaty. W moim ogrodzie musi być różnorodnie i nietypowo – mówi Halina Szczepańska, właścicielka ogrodu przy Raduńskiej 29/1. - Wiele roślinek dostałam od sąsiadów i znajomych, którzy znają moją pasję. Wszystkie z nich znalazły miejsce w moim ogródku. I przez to jest jeszcze piękniej. Wiem, że ludziom podoba się to miejsce. Zdarza się, że mam tu całe wycieczki gapiów – śmieje się.
Pani Halina zamieszkała w domu na Trakcie trzy lata temu. Jak sama mówi, miejsce to, zarówno w środku jak i na zewnątrz, wyglądało zupełnie inaczej niż teraz.
- Dom jak i ogród pozostawiał wiele do życzenia. Zaczęliśmy remontować mieszkanie, a na zewnątrz wyrównaliśmy i uprzątnęliśmy teren, który wcześniej okupowany był przez rzesze kotów. Co to był za koszmarny zapach! Na szczęście poradziliśmy sobie z tym. A później było już łatwiej. Posadziłam kwiaty, krzewy, znalazłam kilka ciekawych ozdób i totalnie mnie wciągnęło – opowiada.
Właścicielka opisywanego ogrodu zapytana o wygląd i stan zieleni w okolicy, kwituje krótko.
- Ja tego po prostu staram się nie widzieć. Nic na taki wygląd Oruni nie poradzę. Mogę za to zadbać o własny ogródek. I to właśnie robię.
Koszenie miejskiej dżungli
Ktoś może powiedzieć, że przykład ten nijak ma się do rzeczywistości, kiedy spora część terenów zielonych na Oruni Dolnej zarządzanych jest przez miasto, a nie osoby prywatne. I w takim przypadku trudno mówić „o dbaniu o własny ogródek”. To prawda, ale o tym, że również urzędnikom można przypomnieć o ich obowiązkach i, co ważniejsze, wymusić ich wypełnienie, świadczy historia pani Marii Chwiołki z ulicy Diamentowej. Ta 70-letnia kobieta zdenerwowana, że w jej okolicy nikt nie kwapi się ścinać trawy, regularnie dzwoniła w tej sprawie do Zarządu Dróg i Zieleni. Po kilku takich telefonach, pojawili się panowie z kosiarkami i teren został doprowadzony do porządku.
Oczywiście, nie wszystkie tego typu interwencje kończą się happy endem. Ale czasem i dziennikarze na coś się przydają.