Wielkie hałdy śmieci i sterty gruzów, szukający w tym wszystkim drewna na opał ludzie, zdewastowane zakłady, zniszczone budynki i ... wychodki na zewnątrz. A tuż obok na miarę XXI wieku remontuje się tory i buduje TBS-y. O tym wszystkim, a także o tym jak wcześniej wyglądał ten fragment Oruni opowiadają nam mieszkańcy i właściciele tutejszych firm.
„To miejsce” to w linii prostej kilkaset metrów. Wzdłuż Traktu św. Wojciecha, od skrzyżowania z ulicą Gościnną w kierunku Pruszcza. Od drugiej strony prostokąt terenu zamykają tory kolejowe.
- A co mamy teraz? Dawne komórki przerobiono na mieszkania, zielone kiedyś ogrody znikły z powierzchni ziemi, z dawnych firm pozostały tylko gruzy. Jaki to wstyd jak ktoś patrzy na to wszystko z przejeżdżającego pociągu – komentuje Gabrahn.
Rzeczywiście, skalę pobojowiska można już podziwiać, kiedy skręci się za przychodnią na Gościnnej i zamiast przejść przez tory, wybierze się kierunek w prawo. Tuż za murem (to na nim można znaleźć grafficiarskie wyznanie poety hip hopowca) wchodzimy zupełnie do innego świata.
Nieopodal torów witają nas pokaźne sterty gruzu i nikomu już niepotrzebnych materiałów różnej maści. W tym wszystkim dostrzegam sylwetkę mężczyzny. Pracuje w pocie czoła, odgarniając kamienie. Jak mówi, szuka drewna na opał. – Nie mam pracy, żyję z tego co uda mi się zebrać. Nie kradnę, leży to samopas, to biorę – zapewnia mnie pan Rafał z ulicy Gościnnej.
Kilkadziesiąt metrów w kierunku Traktu św. Wojciecha, nieopodal Szkoły Muzycznej kolejny wielki znak zapytania. Z dawnych szklarni pozostały tylko wystające z ziemi pałąkowe szkielety. Wszędzie dookoła wala się rozbite szkło. Są i następne niespodzianki. Kanapy, fotele, jakaś elektronika. Według spotkanego tu dżentelmena („ja też po opał”), bardzo często bawią się tutaj dzieci. Nie potrafię i tak naprawdę nie chcę sobie tego wyobrażać.
Przy torach praca wre. Teren rozjeżdżają koparki, uwijają się robotnicy. Ten fragment terenu należy do PKP – kamienny, położony kilka metrów od torów płot został już rozebrany. Tym samym odkryto leżące za nim tereny. Na nich... dobrze, że już gdzieś od około 200 lat możemy posługiwać się fotografiami. Słowa nie do końca potrafią oddać, jak wielki, przepraszam za określenie, syf tu panuje.
Tutaj także natykam się na ludzi. Na swój niewielkich rozmiarów wózek zbierają wszystko co przedstawia dla nich jakąś wartość: kawałki drewna, metalowe części, puszki i butelki. – Pamiętam ten fragment Oruni z lat 70-tych. Tuż obok był stawek, gdzie ludzie się kąpali. Tam, gdzie ten zniszczony budynek, stał kiedyś Żeliwiak. Na fajrant zawsze grała syrena – mówi mi pan Arkadiusz, który na Oruni już nie mieszka. Tutaj jednak, jak dodaje, przyjeżdża regularnie. Dlaczego? – Chyba najwięcej w całym Gdańsku można tu znaleźć opuszczonych placów, na których zawsze jest coś ciekawego do zabrania – mówi.
Po wspomnianym Żeliwiaku, dawniej wielkich produkcyjnych halach, został już tylko fragment budynku. Ale i on ledwo trzyma się w posadach. Kilka miesięcy temu zawaliła się sąsiednia hala. Gruz leży tam do dzisiaj.
Tuż obok pracują jednak kolejne firmy. Co produkują? Kserokopiarki, tłumiki, akcesoria samochodowe, a nawet meble. Dawniej była tu też niewielka zajezdnia dla tirów i prywatnych autobusów – Kiedy Żeliwiak był zamykany, we wszystko wmieszał się likwidator.
Dawny zakład został podzielony na kilka części. Dotychczasowi dzierżawcy to wykupili i zainwestowali w swoje biznesy – opowiada mi pan Remigiusz z firmy, która produkuje meble. – Wiem, że okolica kiepsko wygląda. Ale jest szansa na normalność. Zbieramy pieniądze na inwestycje, może uda się wyremontować jedną z hal i postawić płot z prawdziwego zdarzenia – mówi mi kolejny z właścicieli.
Ale jak mówią przedstawiciele tutejszych firm, przeszkadza im to, że okolica wciąż nie ma swojego planu zagospodarowania przestrzennego. – To jest trochę „wolnoamerykanka”, niby ten obszar jest przeznaczony na „przemysłówkę”. Do końca nie możemy być jednak pewni, czy ktoś tu nagle nie wyskoczy z innym pomysłem, a my nie będziemy musieli zamknąć interesu – zastanawia się pracownik firmy, który prosi o zachowanie anonimowości.
„Przemysłówką” z pewnością nie są budujące się kilkadziesiąt metrów dalej TBS-y. Blisko 180 mieszkań ma zostać tu oddanych w 2013 roku. Nowi lokatorzy będą mieli interesujące sąsiedztwo. – Zabrali nam ogródki, domy pękają od walących tu młotów, a w budynku obok nawet nie mają toalet. Chodzą do tego wychodka – pokazuje pani Elżbieta, mieszkanka jednej z tutejszych kamienic. - Ale to będzie, jak ci ludzie z TBS-ów tu przyjadą. Wstyd – komentuje.
Faktycznie, widok robi wrażenie. Wszystko na małej przestrzeni: nowoczesne maszyny remontujące tory, kilka metrów dalej mocno nadwerężona kamienica, dalej plac budowy pod TBS-y, tuż obok otwarty na oścież wychodek i resztki ogrodów, które dawniej upiększały okolicę.
- Ale może przynajmniej jakąś drogę tu nam dobudują, teraz musimy w błocie chodzić do przystanku – dodaje pani Elżbieta.
Także tutaj co rusz napotykam na hałdy śmieci. Zestaw podobny do tego co wcześniej – znów więc mamy tu imponujący przegląd resztek mebli i akcesoriów elektronicznych.
W położonym tuż obok BOM-ie spotykam strażników miejskich. Pytam ich o te wysypiska. – Nikt nam niczego nie zgłaszał – mówi jeden z municypalnych. – Ale to kilkanaście metrów stąd – zauważam. – Gdzie? – pytają mundurowi. – Właściwie wszędzie – odpowiadam cierpliwie. – Sprawdzimy, ale wie Pan, trudno będzie namierzyć winnego. Zwrócimy się do właściciela terenu, aby uprzątnął śmieci – obiecują. – A te gruzy? – dopytuje. – Tu się teraz toczą inwestycje, po jakimś czasie będzie tu wyglądać inaczej – prorokują.
Czy na pewno? Nie ma planu zagospodarowania przestrzennego. Plac budowy, na którym „Zatoka” miała wybudować hotel i biura, stoi odłogiem. Budynek, gdzie kiedyś mieścił się wspomniany wyżej „Heban”, ma powybijane szyby i otoczony jest zamkniętą na kłódkę bramą.
- Zaorać to wszystko w cholerę, teraz i tak wygląda tu gorzej niż po wojnie – podsumowuje pan Gabrahn.
Galeria artykułu