Oj rozrasta nam się „migawka”, rozrasta. Zaczynaliśmy od nieśmiałych prób „wrzucenia” kilkunastu fotografii, większości naszego autorstwa. A teraz? Czytelnicy nadsyłają swoje zdjęcia Oruni, „warsztatowcy” użyczają nam własne portrety dzielnicy, my też staramy się „focić” tak często jak możemy. Pospolite ruszenie obiektywów trwa w najlepsze. Jest dobrze.
Dzisiejsze menu jest więc nadzwyczaj obfite. Gdybyśmy mieli otagować (ufff, ten żargon!) kartę dań, moglibyśmy użyć na przykład takiego zestawu: mieszkańcy dzielnicy, piękno, inwestycje, ozdoby, oruński hardcore, ciekawostki, kontrast, rybie oko, ahh te podwórka. Mamy nadzieję, że przynajmniej któraś z tych pozycji będzie dla Was smakowita.
Jedną z nich opiszemy szerzej. Naszym zdaniem na to zasługuje.
Pan Kazimierz właśnie wrócił z pracy. Z 24 godzinnej zmiany. Nie kładzie się spać, najpierw musi narąbać drewna. Co w tym wyjątkowego? To, że nie stać go na ogrzanie mieszkania w inny sposób? Nie, z pewnością nie na Oruni, gdzie przydrożny opał stanowi dla wielu swoiste być albo nie być. To może wyjątkowe jest tutaj, że zdrowie pana Kazimierza już nie takie jak dawniej, a on, zamiast łapać dorywcze prace, powinien odpoczywać na emeryturze? Niestety, w naszych realiach i to wyjątkowym nie jest.
- W sumie z żoną mamy 1900 złotych na miesiąc. Podnieśli nam czynsz prawie o 100 procent. Teraz płacimy już 900 złotych opłat. A gdzie prąd i ogrzewanie? Nie stać nas, muszę więc imać się różnych zajęć, chociażby to rąbanie drewna na opał. Niedługo i czynszu nie będziemy mieli jak zapłacić – mówi mi pan Kazimierz.
Miasto, w osobie wiceprezydenta Lisickiego, często w takich przypadkach mówi: nie stać cię na komunalne mieszkanie? Idź do lepszej pracy, albo zamień je na mniejsze.
Logiczne, prawda? Ale...
- Chcieliśmy zamienić nasze mieszkanie na mniejsze, byliśmy w urzędzie. Wyśmiali nas, pukali się w głowę. Kto przyjdzie na Orunię? – pytali. I co mamy teraz zrobić? Budynek – rudera, bo miasto nic tu nie chce robić. Zamienić się nie można, bo nie ma chętnych. A płacić musimy 2 razy więcej – nie kryje emocji pan Kazimierz, który jak mówi, „pracował do zawsze”, a „alkoholu praktycznie do ust nie brał”.
Co na taki scenariusz mówi miasto? Spróbujemy dowiedzieć się „u źródła”, czyli „komunalnego guru” – wiceprezydenta Macieja Lisickiego.
A w naszej karcie dań ponadto... wesoła postać mieszkańca z Gościnnej („ta szafka już komuś niepotrzebna, w moim mieszkaniu będzie jak znalazł. A rób Pan zdjęcie, taki przystojniak często się Panu na zdjęciach pewnie nie trafia!”), huśtająca się oruńska królewna, czworonożne zabezpieczenie samochodu przed kradzieżą i pracujący na wysokościach Panowie („jak się potknę, to mnie złapiesz, nie?).
Są i kolorowe podwórka, przyozdobione w nietypowy sposób kamienice i nareszcie fajne graffiti. Nie może zabraknąć też oruńskich inwestycji – czytelnicy uchwycili tryskające snopy iskier, a w innym miejscu fajrant na torach. I tradycyjnie kilka „drapaczy po głowie” – lipa obcięta na „Sinnead O’Connor”, pływające w Kanale Raduni skarby, super czcionka „made in GSM”, jesienny szalecik z piwkiem dla ochłody i czekająca na chętnych kąpiel między kamienicami.
Pan Edmund, jeden z czytelników, który nadesłał nam zdjęcia, oprócz ciepłych i mocno pozytywnych w naszą stronę słów, przekazał nam także kilka zdań mądrości: „Trzeba wejść w głąb, zanurzyć się w odmętach oruńskiej rzeczywistości, wypić ją do dna i się nie krzywić, bez zagrychy.” Nam dzisiejszy łyk Oruni smakował, a Wam?
Słowa uznania dla autorów zdjęć: Grzegorza Jezierskiego, Jacka Gulczewskiego, Anny Kuklinowskiej, Wojciecha Wolańskiego, pana Edmunda, Stefana Korony, Jarosława Wołoszyka, Katarzyny Szymańskiej i Aleksandra Szymańskiego. Dzięki, że pijecie z nami oruńską rzeczywistość :)
Czekamy na kolejne zdjęcia (także innych czytelników) :)
Uderzamy spustem migawki już po raz szósty. Na celowniku znowu Orunia. Armia fotografów rośnie w siłę!
Więcej zdjęć Oruni znaleźć można tutaj
Galeria artykułu