Przeciekający sufit, grzyb i „rozjeżdżające się” ściany – w takich warunkach żyje rodzina z ulicy Żuławskiej. Kilka miesięcy temu urzędnicy obiecali jej nowe mieszkanie, ale na obietnicach poprzestano. Po naszej interwencji pojawiła się szansa na szczęśliwe zakończenie tej historii.
– Nie mamy nic, wszystko nadaje się na śmieci. Z powodu opieszałości urzędników stajemy się żebrakami. Nie żądamy cudów i pałaców, chcemy po prostu mieszkać normalnie. Tylko tyle i aż tyle – żali się pan Janusz.
Do komunalnego mieszkania przy Żuławskiej 15 państwo Dorota i Janusz wprowadzili się kilka lat temu. Ponieważ było w nienajlepszym stanie, zainwestowali w nie kilkadziesiąt tysięcy złotych.
– Proszę to zobaczyć – pan Janusz wskazuje na ogromną szczelinę między narożnymi ścianami. – Główna więźba jest prawdopodobnie zbutwiała, ugina się i zabiera ściany. Stąd szczelina jest na dole szersza, na górze węższa. To, co się dzieje z tym budynkiem, to nie jest zaniedbanie sprzed tygodnia czy miesiąca… W nocy słychać różne szczęknięcia. W końcu to wszystko się złoży – razem z nami… – mówi.
Poważne problemy zaczęły się w lipcu ubiegłego roku, kiedy w jednym z pokoi zaczął przeciekać sufit.
– Już wtedy zaczęliśmy pisać do administracji, żeby coś zostało z tym zrobione. Dostaliśmy odpowiedź, że nie ma funduszy. Woda cały czas dostaje się do mieszkania – w lipcu było jej trochę, teraz zalewa cały pokój. Musieliśmy odciąć tam instalację. Pokój nie nadaje się do życia. Wszystkie rzeczy, które tam były, zostały zniszczone – opowiada pani Dorota.
W listopadzie, po publikacji w Dzienniku Bałtyckim, rodzina dostała propozycję innego mieszkania - także na Żuławskiej i niestety także wymagającego remontu.
– Mieszkanie stało puste przez dłuższy czas, trzeba powymieniać podłogi, instalacje. Wszystko miało być zrobione. Od działu technicznego administracji wiemy tylko, że remont potrwa miesiąc-półtora, ale kiedy się zacznie – nie wiadomo. Najgorsze jest to, że nie mamy żadnych informacji – nikt do nas nie zadzwonił, nie powiedział, kiedy ewentualnie mógłby się zacząć remont. Nie wiemy, czy mamy czekać, czy szukać innego mieszkania, nie wiemy co robić – martwi się nasza rozmówczyni.
Czekanie trwa już kilka miesięcy. Przez ten czas rodzina żyje w spartańskich warunkach. Państwo Dorota i Janusz mają trójkę dzieci. Córka musiała niestety wyprowadzić się do babci – to jej pokój został najbardziej zniszczony. Dwaj synowie zostali z rodzicami, ale muszą pomieścić się w ciasnym pokoiku. Wszędzie jest grzyb. W powietrzu cały czas unosi się nieprzyjemny zapach.
– Muszę zasuwać po to, żeby kupić kolejną szafę, bo to wszystko jest na śmieci. Ciągle musimy wymieniać ubrania – te, które są w szafkach, nie nadają się do noszenia. Nie poruszamy się do przodu, stoimy w miejscu – mówi pan Janusz.
– Żaden z tych lokali: ani ten, w którym mieszkamy, ani ten, który nam zaproponowano nie spełnia warunków lokalu mieszkalnego. W to mieszkanie włożyliśmy dużo pieniędzy, ale nie żądaliśmy od miasta ani złotówki. W tej chwili stajemy się bardzo drogimi klientami miasta. Zaczynamy wyciągać rękę po lokal, za chwilę będziemy wyciągali rękę po zapomogi, bo nie mamy już nic. To jest jakaś paranoja. Jeżeli to będzie dalej tak wyglądało, to po prostu wprowadzę się Adamowiczowi na biurko i tak to się skończy – dodaje oburzony.
Dlaczego właściwie remont się nie rozpoczął?
– Czekaliśmy na odpowiednie warunki pogodowe oraz na sporządzenie kosztorysu. Warunki są, ale koszty przekraczają nasze możliwości - nie mamy zgromadzonych takich środków. Początkowo miało to być 50 tysięcy, teraz to już ponad 100 tysięcy złotych. Zastanawiamy się nad celowością takiego remontu – informuje Waldemar Rydlewski, zastępca dyrektora Gdańskiego Zarządu Nieruchomości Komunalnych i zapewnia, że przedstawiciele administracji spotkają się z rodziną, by zaproponować inny lokal tak szybko, jak to możliwe.
Okazało się, że „tak, szybko, jak to możliwe” potraktowano bardzo dosłownie. Po naszym telefonie do GZNK, państwo Dorota i Janusz jeszcze w tym samym dniu dostali propozycję nowego mieszkania. Istnieje więc szansa, że ich historia zakończy się szczęśliwie. Przeprowadzka będzie możliwa, kiedy tylko rodzina ureguluje kwestie związane z obecnym lokalem.
– Wierzę w dobrą wolę wszystkich w tej sprawie, ale mam czasami wrażenie, że w naszym mieście czas płynie zbyt szybko, a papiery na biurkach poruszają się w zwolnionym tempie. Dla dobra nas wszystkich warto by zsynchronizować te dwie prędkości – podsumowuje całą sytuację Beata Dunajewska – Daszczyńska, radna Miasta Gdańska, która zaangażowała się w pomoc rodzinie.
Galeria artykułu