Mają 8 i 10 lat. Wybijają szyby. Bo są ciekawi świata – tłumaczą. Ostatnio poznali ich strażnicy miejscy i policjanci.
Wraca temat nieczynnej stacji paliwowej na Trakcie św. Wojciecha (nieopodal Zaroślaka). To właśnie tam wieczorem w zeszłą środę (28.3) miało miejsce „interesujące” zdarzenie.
- Czegoś takiego dawno nie widzieliśmy. Ośmio i dziesięciolatek, wandale, którzy nie boją się żadnej kary. Spotkanie z naszymi kolegami i wizytę w komisariacie potraktowali jak przygodę – mówią nam strażnicy miejscy z Referatu Śródmieście, którzy proszą o zachowanie anonimowości.
Samochód Straży Miejskiej przejeżdżał nieopodal Bramy Wyżynnej. Tam podjechał do nich mężczyzna na motorze. Kierowca opowiedział strażnikom, że chwilę wcześniej widział, jak w dawnym punkcie Statoil na Trakcie św. Wojciecha dwóch wyrostków wybijało szyby kamieniami.
Patrol pojechał pod wskazany adres. W budynku faktycznie szyby były już poniszczone. Tuż obok kręciło się dwóch chłopców. Na widok mundurowych rzucili się do ucieczki. Pogoń nie trwała długo. Dzieciom coś najwyraźniej musiało się pokręcić – okrążyły budynek i wpadły na jednego ze strażników.
Okazało się, że „podejrzani” mają osiem i dziesięć lat. Jeden z nich mieszka na Trakcie św. Wojciecha, drugi – na Oruni Górnej. Chłopcy przyznali się do winy.
- Tłumaczyli nam, że chcieli tylko zobaczyć, co znajduje się w środku budynku. Nie czuli wyrzutów sumienia, nie bali się jakichkolwiek konsekwencji – opowiadają strażnicy.
Dzieci zostały przewiezione do komisariatu na ulicy Platynowej. Po ustaleniu danych, chłopcy zostali odwiezieni do domów. Starszy z nich ma już kuratora. Jego matka, według relacji strażników, stwierdziła, że nie daje sobie już z 10-latkiem rady i chce go oddać do Zakładu Poprawczego. Co teraz stanie się z nieletnimi wandalami?
- Cała sprawa skończy się na pogrożeniu palcem przez Sąd Rodzinny. Za jakiś czas może znów będziemy wzywani do jakiegoś zdarzenia z tymi chłopcami w roli głównej – kwitują strażnicy.
Jak informują strażnicy miejscy, opuszczona stacja paliw na Trakcie św. Wojciecha jest im znana, ale z innego powodu. To właśnie tę okolicę upatrzyli sobie często zmotoryzowani...zakochani. Którym trzymanie za ręce i pocałunki już nie wystarczą...
- Najczęściej są to mężowie i żony. Z tym, że nie z tego samego związku. No cóż, miejsce publiczne to nie miejsce na tego typu amory. Jest to czyn nieobyczajny, za który można zostać ukaranym – uśmiechają się strażnicy.