Rozmowa z mł. asp. Tomaszem Wojtanem, jednym z dzielnicowych na Oruni
Mój rejon obejmuje m.in. ulicę Nowiny, Raduńską, Szafirową, Grafitową, Podmiejską, a także całe Osiedle Piaskowe z wszystkimi dziesięcioma wieżowcami, które tam się znajdują.
Jest to bezpieczna okolica?
Przeglądając statystyki natężenia przestępczości w moim rejonie i porównując je do tego typu danych z innych dzielnic, mogę stwierdzić, że naprawdę nie jest tak źle, jak zwykło się o tej części Oruni mówić.
Czyli według statystyk nie jest źle. A według Pana?
Nie chcę powiedzieć, że jest to super bezpieczna okolica, ale na pewno nie jest też jakoś szczególnie niebezpieczna. Są miejsca bardziej spokojne, są i takie, których niekiedy warto się wystrzegać.
Może Pan podać przykłady?
W weekendy w okresie letnim na ulicy Podmiejskiej notujemy więcej zdarzeń typu awantury, bójki i pobicia. Swego czasu na ulicy Diamentowej i Rubinowej miały miejsce dość częste kradzieże pojazdów, ale ostatnio jest ich zdecydowanie mniej. Średnio jeden, dwa przypadki w miesiącu.
"Blokersi" są problemem na Pana rejonie?
Już nie. Kiedyś faktycznie było tak, że sporo młodych ludzi grupowało się na ulicy Rubinowej między numerami 5, 7 a 9. Jednak ta młodzież już wyrosła, mają swoje życie, już nie stoją pod klatkami. Grupują się za to nieco starsi mieszkańcy, ale ich raczej trudno nazwać "blokersami". Są to osoby, które – tak mi często tłumaczą podczas interwencji – uciekają od żon [śmiech] i chcą się w spokoju napić piwa z kolegami. W restauracji i pubach jest drożej, idą więc pić na łono natury.
Gdzie można spotkać takich „blokersów”?
Na ulicy Piaskowej 8 tuż za pawilonem handlowym. Kamery osiedlowego monitoringu tego terenu po prostu już nie obejmują. Stąd też ludzie chodzą tam właśnie „na piwko”. Z reguły nie zachowują się jakoś szczególnie źle, nie są głośni, nie niszczą mienia, nie są agresywni. Jednak zawsze, kiedy patroluję tę okolicę, odwiedzam to miejsce i albo daję pouczenia, albo wypisuję mandaty. I na jakiś czas robi się tam spokojniej. Zrobi się jeszcze spokojniej po tym, jak monitoring zostanie rozszerzony także na to miejsce. Z moich informacji wynika, że tak się już niedługo stanie.
Nie jest Pan anonimowy na dzielnicy? Niektórzy mieszkańcy Oruni mówią, że jak żyją nie spotkali tutaj dzielnicowego...
Myślę, że nie jestem. Ludzie mnie znają i wielokrotnie zgłaszają się do mnie ze swoimi problemami. Łatwo się ze mną skontaktować. Wszędzie, tam gdzie mogę, podaję mój – jak ja to nazywam – służbowo/prywatny telefon komórkowy.
Z jakimi problemami zgłaszają się do Pana mieszkańcy?
Z bardzo różnymi sprawami. Naprawdę różnymi. Oprócz typowych próśb o interwencję, zdarzają się też kwestie bardziej nietypowe.
Na przykład?
Nie tak dawno zadzwoniło do mnie małżeństwo i poprosiło o spotkanie. Kiedy przyszedłem do ich mieszkania, pani zadała mi takie oto pytanie: „Czy mój mąż jest porządnym człowiekiem?”. Spytałem, jak długo są po ślubie. Odpowiedziała, że dziesięć lat. „I nie poznała Pani męża przez ten okres?” – spytałem. Okazało się, że żona dostała od znajomych pewne informacje na temat swojego małżonka. Wynikało z nich, że jest on znanym bandziorem na Oruni. Według mojej wiedzy nie było to prawdą, tak też powiedziałem. Wywiązała się dyskusja, w której czułem się jak psycholog. Czasem i taka moja rola. Kiedy indziej w swojej pracy czuję się za to jak powiernik, żeby nie powiedzieć ksiądz [śmiech].
Musi Pan powiedzieć na ten temat nieco więcej...
Właściwie w każdym z dziesięciu wieżowców na osiedlu Piaskowym mam jednego lub dwóch mieszkańców, którzy przynajmniej raz w miesiącu umawiają się ze mną na spotkanie. I tak naprawdę często nie chodzi o to, aby rozwiązać jakiś problem, ale o to, aby ktoś ich po prostu wysłuchał. Ludzie skarżą się, że ich sąsiad za głośno chodzi po schodach, że pies w mieszkaniu obok ciągle piszczy, albo że ktoś przesuwa im wycieraczkę. To wszystko może wydawać się błahe, ale dla tych ludzi to są istotne problemy. Z tym, że kiedy informuję o tym, co prawnie można w danej kwestii zrobić, to z reguły spotykam się z machnięciem ręki i stwierdzeniem typu: „nie chcę mieć żadnych kłopotów”. Takich „powierniczych” rozmów mam więcej w okresach przejściowych, typu wiosna czy jesień. Taki czas po prostu.
Zdarzają się momenty niebezpieczne w Pana pracy?
Oczywiście. Jakiś czas temu było głośno o pewnej akcji na ulicy Rubinowej. Do jednego z mieszkań w bloku weszli funkcjonariusze z oddziału antyterrorystycznego. Wcześniej mieszkańcy tego budynku zostali ewakuowani. W akcji brała udział prawie setka policjantów. Ja również zostałem wezwany na miejsce. Ściągnięto mnie o dwunastej w nocy. Musiałem założyć kamizelkę kuloodporną, trzymać broń w pogotowiu – od razu wiedziałem, że sytuacja jest poważna. Na szczęście akcja przebiegła zgodnie z planem, nikomu nic złego się nie stało. Po tym zdarzeniu wielu mieszkańców z mojego rejonu podchodziło do mnie i pytało o szczegóły tej akcji. Ludzie byli w szoku, że aż tylu policjantów brało w niej udział. Odpowiadałem wtedy żartobliwie, że teraz już nikt nie może narzekać na małą liczbę policjantów na Oruni.
Była jakaś interwencja, która Panem wstrząsnęła?
Niestety, niejednokrotnie. Pamiętam jak wchodziliśmy do jednego mieszkania, którego właściciel od kilku lat gromadził w środku śmieci. Wszędzie były dosłownie ich stosy, gdzie niegdzie znaleźć można było tylko wąskie ścieżki między nimi. Widok szokujący, nie mówiąc już o koszmarnym fetorze. Nie miałem pojęcia, że człowiek może żyć w taki sposób. Podobne refleksje nasuwają się, kiedy jedzie się na interwencję do rodzin patologicznych. W takich mieszkaniach jest brudno, wszystko zdewastowane, wszędzie alkohol i, co gorsze, ci ludzie często nie robią nic, aby w jakimś stopniu zmienić swoje życie.
Zgodziłby się Pan ze stwierdzeniem, że Orunia, szczególnie jej dolna część, jest zaniedbaną, zapomnianą dzielnicą?
Na pewno jest wielka różnica, porównując chociażby z Orunią Górną, na której trawniki są ładnie przystrzyżone, zieleń zadbana, ogólnie jest czysto. Kiedy jadę z komisariatu na mój rejon, to widać te różnice jak na dłoni. Człowiek ma wrażenie, że wjeżdza do innego świata. Czemu tak jest, nie mnie wyrokować. Można faktycznie jednak odnieść wrażenie, że Orunia Dolna to zapomniana dzielnica. Ale na pewno nie przez policję. Ja i moi koledzy zostawiamy tu każdego dnia kawałek serca. Może brzmi to patetycznie, ale tak po prostu jest.
Jednak kiedy spojrzy się na oruńskie mury to nie widać, aby Państwa praca była doceniania. Nie przeszkadzają Panu te wszędobylskie graffiti w stylu "CHWDP"?
Jak widzę taki napis, to odczytuje go sobie jako "Chwała Dobrym Policjantom" [śmiech]. A tak poważnie, to zdążyłem się już przyzwyczaić. Sam też byłem młodym chłopakiem, może i nie zawsze świętym, ale nawet już wtedy nie rozumiałem nigdy zachowań typu dewastacje czy obrażanie policjantów. Na mojej dzielnicy spotykam się często z osobami, które miały wcześniej przykre doświadczenia z policją. Na początku są one w stosunku do mnie nieufne, opowiadają historię w stylu: „a jeden policjant zachował się tak, a inny jeszcze gorzej”. Pytam ich wtedy, czy to byłem ja, czy ja im w jakimś stopniu zawiniłem. Z reguły nawiązuje się rozmowa i często udaje mi się złapać z taką osobą kontakt. Ja jestem spokojnej natury, nie krzyczę, nie wymachuję odznaką, jestem miły, ale kiedy potrzeba, także stanowczy. Myślę, że do ludzi taka postawa trafia.
Dziękuję za rozmowę.