Nadzieja na lepsze jutro, wspólnota, chcących coś zrobić razem ludzi, świadomość, że bez pomocy państwa można zmienić rzeczywistość wokół siebie. I solidarność, zarówno ta z dużej litery, którą opisują podręczniki do historii, jak i ta, już trudniejsza do wychwycenia, ukazująca międzyludzkie relacje.
Czy lata 80-te w Polsce, z postulatami sierpniowymi, narodzinami Solidarności, stanem wojennym, „straconą dekadą” i pierwszymi od wielu lat „prawie już” wolnymi wyborami, rzeczywiście były tak ważne? Czy i jak wiele się wtedy zmieniło w naszym kraju? I najważniejsze: czy tamte doświadczenia interesują jeszcze kogoś oprócz dawnych działaczy i mających własne w tym cele polityków?
- Robotnik Lech Wałęsa, suwnicowa Anna Walentynowicz, historyk Bogdan Borusewicz, inżynier Andrzej Gwiazda, Jacek Kuroń, którego znałem z Radia Wolna Europa, Lech Kaczyński, wtedy doktor prawa, a także mój wykładowca na Uniwersytecie. I ci wszyscy ludzie, wśród których byłem i ja, byli dla siebie serdecznymi kumplami. Nikt nikomu nie czapkował, nieważne czy byłeś robotnikiem, czy inteligentem. Byliśmy razem. To była dla mnie prawdziwa solidarność – mówi nam Jerzy Borowczak, poseł z Gdańska, a w 1980 roku jeden z inicjatorów słynnego strajku w Stoczni Gdańskiej.
Protesty doprowadziły do porozumienia z władzą i narodzin Solidarności, pierwszego, niekontrolowanego oficjalnie przez władze związku zawodowego.
- Jak ktoś z nas nie miał pracy, albo ktoś miał kolegium, zbieraliśmy dla niego pieniądze, pomagaliśmy jego rodzinie najlepiej jak potrafiliśmy. To była taka międzyludzka solidarność, która mnie fascynowała. Ona nie przetrwała długo, właściwie kiedy wyszliśmy już ze Stoczni byliśmy poróżnieni. Ale czy mogło być inaczej? 10 milionów dusz w Solidarności, kilkanaście tysięcy strajkujących w Stoczni Gdańskiej, tyle różnych charakterów, trudno było zachować jedność – uważa Borowczak.
Od słynnych na cały świat postulatów sierpniowych i narodzin Solidarności minęło już ponad 30 lat. Od obalenia komunizmu zaledwie 10 mniej.
Wielkie hasła i wielka historia nie robią jednak wrażenia na oruniakach. Przynajmniej nie na tych, z którymi rozmawialiśmy. Nie chodzi jednak o to, że mieszkańcy, jak sami często o niej mówią: „zapomnianej przez wszystkich dzielnicy”, nie widzą świata poza własnym nosem. Nie, prawda jest dużo bardziej prozaiczna. I nie do końca pokrywająca się z ideami budowniczych Europejskiego Centrum Solidarności.
- Lata 80-te już nigdy nie wrócą, kwestia idei solidarności dawno minęła. Nasz naród jednoczy się tylko wtedy, kiedy faktycznie jest jakiś wielki problem. Kiedy jednak jest troszeczkę lepiej, każdy zaczyna ciągnąć w swoją stronę – uważa Elżbieta Jędrzejewska, mieszkanka ulicy Gościnnej.
- Idea była dobra, słuszna. Do dzisiaj jednak nie spełniono niektórych z postulatów sierpniowych. Może gdyby inni ludzie doszli po 89 roku do władzy, może w Polsce byłoby inaczej? – zastanawia się Andrzej Kuchta, mieszkaniec Oruni, dawniej pracownik produkującej telewizory firmy Unimor. – W stanie wojennym od razu do naszej fabryki weszło wojsko. Byli wtedy tacy, którzy ślepo wierzyli w Solidarność, że od razu będzie lepiej, że wszystko zmieni się na lepsze, że komuniści szybko upadną. Mówiłem wtedy, nie ma co się łudzić i niestety się nie myliłem. Ale trudno było wtedy kogokolwiek przekonać, czasem można było oberwać za swoje poglądy. I to też od ludzi „za Solidarnością” – dodaje orunianin.
Oruniakom idea solidarności kojarzy się z wolnością, ale niestety również ze straconymi szansami. A także z hasłami, które zupełnie nie wytrzymały próby czasu.
- Jestem bezrobotny i za głupi wybryk dostałem mandat 500 złotych. Nie miałem do końca jak tego zapłacić i obecna władza była w stanie wsadzić mnie do więzienia na 1,5 roku. A ten facet z Amber Gold ukradł miliony i na pewno nie pójdzie siedzieć, włos z głowy mu nie spadnie. To ma być ta sprawiedliwość, o którą dopominała się Solidarność? – denerwuje się 44-letni Tomasz Kucharski z ulicy Podmiejskiej.
Zdaniem Krzysztof Kosika, mieszkańca ulicy Gościnnej, a na początku lat 90-tych także gdańskiego radnego, idea solidarności musiała upaść. – Tak, były wtedy fajne momenty. Sam dowoziłem stoczniowcom puszki z jedzeniem, roznosiłem ulotki, czuło się wtedy spójność w narodzie. Ale to nie jest tak, jak ja i tysiące innych ludzi myślało, że Solidarność to tylko piękni, niezłomni ludzie. Później się okazało, że było też sporo agentów, karierowiczów, ludzi działających na dwa fronty – mówi.
- Podstawowym błędem, za którym Solidarność płaci do dziś, jest nie rozliczenie dawnych komunistów. Mimo, że środowisko Adama Michnika straszyło i straszy nadal, to tak naprawdę żaden szanujący się prawicowiec, nikt z rządu Olszewskiego nie chciał łapać komunistów i wysyłać za druty. Jaka tak naprawdę stałaby się krzywda, gdyby wziąć wszystkich komunistycznych dyrektorów, zwolnić ich z pracy i zabronić im szefowania państwowym firmom na okres 10 lat? To byłaby naprawdę tak okropna kara? – pyta Kosik.
Grażyna Kunicka, mieszkanka Nowin, malarka, która prowadzi warsztaty w Dworku Artura, zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt. – Stan wojenny, ze wszystkimi swoimi okropnościami, był fajny pod jednym względem. Nigdy szybciej nie poruszałam się po Gdańsku jak wtedy, wszyscy wszystkich podwozili, wystarczyło wyjść na przystanek, zaraz ktoś się zatrzymywał. To była też taka „mała Solidarność” – przekonuje.
Ale jak dodaje, idee Solidarności, które kojarzą się mieszkance Nowin z wzajemną życzliwością, demokracją i mądrością, już się rozmyły. – W latach 80-tych wierzyłam, że trzeba walczyć o system, który doceni wiedzę i umiejętności ludzkie. Na pewno jest pod tym względem lepiej niż kiedyś, ale ciągle nie tak jak być powinno. W Polsce nie kształci się ludzi według potrzeb kraju, produkuje się tylko magistrów, którzy później latami nie mogą znaleźć pracy – uważa.
Elżbieta Gieroś, mieszkanka Oruni od 1971 roku, która przez ostatnie lata pracowała w Republice Południowej Afryki patrzy na całą kwestię z bardziej filozoficznego punktu widzenia. – Słynny filozof francuski powiedział, że świat zginie, jeżeli nie zostanie przemienione serce człowieka. Czas Solidarności w Polsce to była taka przemiana. Teraz? Wszystko wróciło „do normy”. Każdy pędzi tylko za lepszym bytem, drugi człowiek nie jest już tak ważny – stwierdza.
Z kolei inny oruniak, Andrzej Stępiński pyta, gdzie jest te 10 milionów ludzi z Solidarności. I sam sobie odpowiada. – Nie ma. Nie ma też idei Solidarności. Działacze dorobili się majątku i mają zwykłych ludzi gdzieś. Tak było, jest i będzie zawsze.
Co ciekawe, w czasie stanu wojennego pan Andrzej był w wojsku. – Codziennie mieliśmy godzinę szkolenia z oficerem politycznym. Co on za głupoty gadał, że już niedługo partyzantka Solidarności ruszy zbrojnie na miasta, że zaraz będzie interwencja sił Układu Warszawskiego. Człowiek wpuszczał to jednym uchem, wypuszczał drugim – uśmiecha się.
Młode pokolenie ma już nieco większy problem z odpowiedzą na pytanie, w którym pojawia się Solidarność.
- Idee Solidarności? No, że walczono o wolność dla tych ludzi...Stoczniowców. Teraz też by się przydała taka Solidarność, ale ludzie się nie zjednoczą, każdy myśli tylko o sobie – mówi 29-letnia Agnieszka Załęcka, która niedawno wprowadziła się na Orunię.
- Solidarność kojarzy mi się z Wałęsą. Zawsze byłam uczona, że on wiele dla Polski zrobił. Że wspólnie z innymi walczył o wolność i aby Polakom lepiej się żyło – komentuje 20-letnia Martyna Stencel.
Cytowany wyżej poseł Borowczak zdaje sobie sprawę, że wielu Polaków może czuć rozczarowanie, żyjąc w obecnej rzeczywistości. Ale przestrzega przed tęsknotą za poprzednim, jego zdaniem dużo gorszym, komunistycznym systemem.
- Za komuny państwo opiekowało się od żłobka do nagrobka. I niektórzy ludzie właśnie za czymś takim tęsknią. Nie było tyle stresów co teraz. Stocznia Gdańska też trochę przypominała jeden wielki kołchoz: do pracy przywieźli i odwieźli, ziemniaki przywieźli i do piwnicy zanieśli, dzieci na kolonie wysłali i przywieźli z powrotem – mówi poseł.
- Ale wie Pan, dzisiaj młodzież przychodzi na wystawę Drogi do Wolności w Gdańsku i widzi, jak wyglądał sklep w czasach socjalizmu. Że był tylko ocet, oliwa, musztarda, a prawie wszystko na kartki. I ja często rozmawiając z tymi młodymi ludźmi nie potrafię im wyjaśnić, jak to możliwe, że jest na coś zapotrzebowanie i nie ma nikogo, kto by to wyprodukował. To właśnie była gospodarka socjalistyczna. Mało towaru, a do lepszych rzeczy mają dostęp funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa i członkowie partii – podsumowuje Borowczak.