Telefon od dyspozytora, zapis w dzienniku, opuszczenie i podnoszenie szlabanów – i tak przez całą,12-godzinną zmianę. – Dziennie przez Orunię przejeżdża około 170 pociągów, pracy jest więc sporo – mówi nam jedna z dróżniczek przy ulicy Dworcowej. – A od kilku dni czujemy się jak w XXI-wieku – dodaje.
„XXI-wiek” to wyremontowany domek dróżnika, tuż obok peronu „w stronę Gdańska”, nieopodal skrzyżowania Dworcowej ze Smętną. „XIX-wiek” to jego poprzednik, mniejszy budynek, położony po drugiej stronie torów – bliżej ulicy Gościnnej. Od kilku dni dróżnicy przenieśli się dwa wieki do przodu, czyli kilkanaście metrów obok. Nowa lokalizacja to także efekt remontu linii E-65 z Warszawy do Gdyni. Również na Oruni nowego wyglądu nabierają perony, do lamusa musiał więc odejść wcześniejszy domek dróżnika.
- Pamiętam, że szczególnie na nocnych zmianach był kłopot. Bo toaleta była po drugiej stronie torów. Ale uczciwie powiem, bałam się o 1 czy o 2 w nocy wychodzić na Orunię i zostawiać bez opieki swój posterunek. Swoje potrzeby fizjologiczne dróżnicy woleli załatwiać do wiadra – obrazowo tłumaczy mi dróżnicza z ulicy Dworcowej.
W środku „XXI-wieku” jest osobne pomieszczenie na toaletę. Do tego niewielki pokój. W nim kilka szaf, małe radio, stolik, krzesło. A także najważniejsze w pracy dróżnika rzeczy: telefon, urządzenie do podnoszenia i zamykania szlabanów (pani Lusia nazywa je „lokalnikiem” i dziennik.
- Dzwoni telefon, dyspozytor mówi mi nazwę pociągu i jego lokalizację. Wiem, że czas opuszczać szlabany dla samochodów. Dwie minuty przed przejazdem pociągu. Nieco później opuszczam szlaban dla pieszych – opowiada mi dróżniczka.
Wszystko trzeba zapisać w specjalnym dzienniku, a później na czas podnieść opuszczone szlabany. Po chwili znów dzwoni telefon. I tak w kółko. – Największy ruch to godzina 7-8 rano i 14-17. Wtedy telefon dzwoni prawie cały czas. To nie jest trudna praca, ale niesamowicie absorbująca. Nawet z Panem już za długo rozmawiam – komentuje pani Lusia.
Ale na szczęście dla mnie, rozmawiamy jeszcze chwilę. – Oj wiele rzeczy tu widziałam. Samochody, które zatrzymywały się między szlabanami, na torach, bo ich kierowcy chcieli jak najszybciej dostać się na drugą stronę. Dorośli i dzieci, przebiegające w ostatnich chwilach przed pociągami. Niektórzy nie mają wyobraźni – wzrusza ramionami moja rozmówczyni. – A i wiele razy rozpędzone samochody niszczyły nam szlabany. Wypadek? Nie, na szczęście, tu na Dworcowej nie widziałam. Wcześniej pracowałam gdzie indziej, tam byłam świadkiem różnych wypadków.
Niektórzy nie mają wyobraźni. Innym brakuje kultury. – Człowiek się nasłucha od kierowców, którzy stoją w korkach. A to, że za długo trzymamy szlaban, a to, że nasza praca jest nic nie warta. Czasami i wyzwiska lecą w naszą stronę. Nerwy, nerwy i jeszcze raz nerwy – mówi pani Lusia.
Według mojej rozmówczyni, kiedy zakończy się remont linii kolejowej i pociągi zaczną rozwijać większe prędkości niż dotychczas, będzie to również dobra wiadomość dla kierowców. – Szlabany nie będą musiały być tak długo zamknięte. Pociągi będą przejeżdżać szybciej. Teraz zdarza się, że i kilkanaście minut nikogo nie mogę przepuścić. Robi się wielki korek.
W czasie jednej, 12-godzinnej zmiany, od 6 do 18 przejeżdża średnio 120 pociągów. Dziennie około 170. Nocna zmiana ma więc dużo mniej pracy i stresu.
W wyjątkowych sytuacjach (na przykład jadąca na sygnale karetka pogotowia, czy radiowóz) dróżniczka może otworzyć szlabany, przed przejazdem pociągu. – Ale tylko po tym jak zgodzi się na to dyspozytor – zastrzega.
Jak mówi, jednym z lepszych momentów jej pracy jest godzina 5-6 rano. – Orunia budzi się do życia. Otwiera się pobliska kwiaciarnia, jadą samochody dostawcze. Ludzie, których już rozpoznaję śpieszą do pracy. Nie, nie znam stąd nikogo. Taką mam pracę, że nie mogę zbyt długo rozmawiać z ludźmi – podsumowuje pani Lusia.