Rozmowa z Moniką Fedyk-Klimaszewską, solistką, mezzosopranistką, doktorem sztuki, pomysłodawczynią imprezy „Oruńskie Koncerty Kameralne”
Mieszkam na Oruni Górnej od około 10 lat. Piękne, nowoczesne, zadbane osiedle zrobiło na mnie od razu wielkie wrażenie. Z czasem jednak coraz bardziej mi tutaj czegoś brakowało. Zobaczyłam, że tak naprawdę, pod względem kulturalnym, to Orunia Górna właściwie nie istnieje. Nie potrafiłam tego zrozumieć, szczególnie, kiedy widziałam, że mieszka tutaj tylu wykształconych, światłych ludzi. Nie chciałam, aby to miejsce nadal pozostawało kulturalną pustynią. Postanowiłam coś z tym zrobić.
Jaki był Pani plan działania?
We wrześniu 2007 roku poszłam do pana Sylwestra Wysockiego, prezesa spółdzielni mieszkaniowej „Południe” i przedstawiłam mu swoje pomysły. Przed tą rozmową, oczywiście, solidnie się do niej przygotowałam. Spisałam moje propozycje repertuarowe i plan ewentualnych, przyszłych koncertów muzycznych. Zrobiłam szczegółową analizę, w której znalazło się również wyliczenie wszystkich kosztów, potrzebnych na realizację takiego przedsięwzięcia. Impreza miała nosić nazwę „Oruńskie Koncerty Kameralne”.
Pomysł się spodobał?
Bardzo. Prezes powiedział krótko: „Wchodzę w to”. I niedługo po tej rozmowie wystartowaliśmy z pierwszym koncertem „Ave Maria w muzyce i poezji”, wykonywanym w kościele p.w. Św. Jadwigi Królowej. Zaskoczyła mnie pełna widownia. Muszę tutaj pochwalić prezesa Wysockiego, który wykonał doskonałą robotę, jeżeli chodzi o rozreklamowanie naszego inauguracyjnego koncertu. Na osiedlu w każdym bloku pojawiło się wiele plakatów. W akcję nagłośniającą włączył się również ksiądz proboszcz Remigiusz Languski z parafii Św. Jadwigi Królowej. Wiele dobrego dla tej imprezy zrobił także pan Tadeusz Dorobek, prezes spółdzielni mieszkaniowej „Orunia”. Stał się drugim sponsorem koncertów.
Skąd pomysł, aby koncerty odbywały się właśnie w kościele?
To miała być swego rodzaju innowacja. Kościół jako sala koncertowa z dobrym oświetleniem gwarantował niesamowity nastrój. Dawał możliwość jeszcze lepszego kontaktu z publicznością. Miejsce to miało być po prostu zalążkiem opery. Myślę, że ten zamysł sprawdził się w praktyce bardzo dobrze. Choć muszę przyznać, że początkowo myślałam, aby nasze koncerty odbywały się w innym miejscu.
Gdzie dokładnie?
Zastanawiałam się nad Dworkiem Artura przy ulicy Dworcowej. Rozmawiałam z dyrektorem tej placówki. Mój pomysł nie przypadł mu jednak do gustu. Usłyszałam, że w tym miejscu gra się rockowe koncerty i nasz rodzaj muzyki nie przyciągnie tutaj publiczności. Absolutnie się z tym nie zgadzałam. Co to, niby na Oruni Dolnej nie ma ludzi, którzy nie chcieliby posłuchać muzyki z najwyższej półki? Wyznaję zasadę, że każdy może pokochać ten rodzaj sztuki.
Musi Pani jednak przyznać, że opery, operetki i musicale to jednak w Polsce sztuka niszowa.
To jest większy problem. W Polsce nie ma odpowiedniej edukacji muzycznej. Powinno się stopniowo wprowadzać dzieci i młodzież w świat muzyki poważnej. Potrzebna jest także odpowiednio wykształcona kadra pedagogiczna. Naprawdę niewiele trzeba, aby wejść w ten muzyczny świat, poznać go i po prostu pokochać. Zresztą nasze koncerty są dowodem tej tezy. Po pierwszych imprezach z cyklu „Oruńskie Koncerty Kameralne” przychodziło do mnie wielu szczerze wzruszonych ludzi, którzy – jak sami mówili – nie mieli wcześniej za wiele styczności z tego rodzaju muzyką. A nasze wykonanie ich ujęło. Wielu z nich jest teraz na każdym naszym koncercie.
Planuje Pani koncertowanie jeszcze w innych miejscach na Oruni?
Obecnie prowadzę rozmowy z proboszczem parafii Św. Ignacego. Spotkaliśmy się w czerwcu tego roku. Ksiądz przyjął mnie bardzo serdecznie. Powiedział, że jest jak najbardziej „na tak” dla mojego pomysłu, ale musi znaleźć sponsorów, aby móc finansować koncerty. W tym tygodniu znów spotykam się w tej sprawie z księdzem proboszczem. Jestem dobrej myśli.
Jaki jest koszt takiego koncertu?
Minimum 2 tysiące złotych. Naprawdę nie są to wygórowane stawki, ale zdaję sobie sprawę, że dla wielu instytucji może to stanowić istotną barierę. Dlatego cieszy mnie niezmiernie, że zarówno prezes SM „Południe” jak i prezes SM „Orunia”, chcą w taki sposób promować kulturę. Dzięki ich zaangażowaniu i inicjatywie, mieszkańcy na swoim osiedlu mają okazję posłuchać muzyki na bardzo wysokim poziomie.
Gdzie według Pani można posłuchać jeszcze takiej muzyki w Trójmieście?
Na pewno jest wiele takich miejsc: Filharmonia Bałtycka, Opera Bałtycka, by wymienić te najbardziej znane. W Trójmieście odbywają się także mniejsze, ale równie ciekawe koncerty. Są to takie imprezy jak „Czwartkowe wieczory muzyczne w Sopocie” w Dworku Sierakowskich, a także „Oliwskie Koncerty Kameralne” w Pałacu Opatów. Z większych wydarzeń kulturalnych mogę też polecić sierpniowy Międzynarodowy Festiwal Kalejdoskop Form Muzycznych w Sopocie.
A jakiej muzyki słucha Pani na co dzień? Tylko poważnej?
Jakoś specjalnie nie lubię tego określenia: muzyka poważna. Ja dzielę muzykę na dobrą i złą. Oczywiście, słucham tej pierwszej [śmiech]. Lubię muzykę klasyczną, operową, kameralną, fortepianową. Cenię sobie stare, dobre przeboje Szczepanika czy Skaldów. Kiedyś moją wielką miłością byli Beatlesi. Ta miłość ciągle się we mnie tli.
Dziękuję za rozmowę.
Monika Fedyk-Klimaszewska pochodzi z Sanoka. Już w szkole średniej chciała zostać piosenkarką. Fascynowała ją poezja śpiewana. Święciła też triumfy na polu aktorskim. Regularnie wygrywała konkursy recytatorskie. Studiowała w Gdańsku. Na Akademii Muzycznej skończyła dwa wydziały: Kompozycji i Teorii Muzyki oraz Wokalno-Aktorski. 1 września 1990 roku rozpoczęła swą artystyczną działalność w Operze Bałtyckiej. W swej karierze wcielała się na scenie m.in. w takie postacie jak: Amneris w „Aidzie” Verdiego, Fenena w „Nabucco” Verdiego, Suzuki w „Madame Butterfly” Pucciniego, Jadwiga w ”Strasznym Dworze” Moniuszki, Cherubin w „Weselu Figara” Mozarta. W 2007 roku w Akademii Muzycznej w Łodzi obroniła doktorat z wokalistyki. Przygotowuje się do habilitacji.