O tym, jak wygląda codzienna droga ludzi, którzy idą z Oruni Górnej w kierunku Oruni (lub odwrotnie) pisaliśmy tutaj. Wszyscy, którzy chcą szybko zejść z Platynowej na Diamentową muszą brodzić w błocie, trzymać się krzaków, a jak jest zima – ślizgać się po oblodzonej ziemi. Niemalże do legendy przeszła już historia kobiety, która robiąc zakupy w markecie na Oruni Górnej specjalnie kupiła dodatkową paczkę papieru toaletowego, aby....móc na niej zjechać w drodze powrotnej. Ot, taka "międzydzielnicowa" podróż w Gdańsku.
Konkurencyjne połączenie, przez Małomiejską, jest wprawdzie „normalne” (chociaż i tutaj mieszkańcy nie mogą doprosić się o położenie chodnika), ale dla wielu ludzi jest ono po prostu nieopłacalne. – Niemal codziennie chodzę z „Górnej” na Orunię, bo tam mieszka moja dziewczyna. Wybieram skrót przez Diamentową. Małomiejską traciłbym jakieś dobre 15-20 minut – mówi pan Radosław, mieszkaniec Oruni Górnej.
Urzędnicy znają sprawę przejścia Platynowa-Diamentowa i wiedzą, jak potrzebne jest ono mieszkańcom. Ale ich odpowiedź od ponad 10 lat jest zawsze taka sama: nie ma pieniędzy, budowa schodów musi poczekać.
Co ciekawe, koszt takiej inwestycji miasto oszacowało (brak danych na jakiej podstawie) na kilka milionów złotych. Jakiś czas temu (niektórzy mówią, że tydzień, inni, że kilka tygodni temu) budowa jednak ruszyła. Zamiast milionów złotych, przetargów i ekip remontowych - kilkadziesiąt płyt chodnikowych i trochę pracy... Ale nie robotników z ramienia miasta. No jak nie ich, to kto stworzył taką ścieżkę?
- Nie mam pojęcia, kto to zrobił. Z jednej strony dobrze, że ktoś się tym miejscem interesuje. Z drugiej – taka prowizorka powoduje, że jednak chyba jest niebezpieczniej niż było. Szczególnie teraz jak jest zima, stopnie są oblodzone, łatwo się poślizgnąć – mówi Mirosław Literski, kierownik oruńskich osiedli mieszkaniowych Gdańskiej Spółdzielni Mieszkaniowej. Również i on od wielu zabiegał u władz miasta o budowę schodów w tym miejscu.
Jak wspomina Literski, to nie pierwsza tego "inwestycja" w jego rejonie. - Trzy, cztery lata temu przyszli do mnie mieszkańcy, którzy nie mogli się doprosić od miasta budowy niewielkiego odcinka chodnika od Raduńskiej do Turkusowej. Zostało mi trochę starych płyt, oddałem go, ludzie sami je położyli - opowiada.
Prowizoryczne schody podobają się jednak przynajmniej niektórym jego użytkownikom.
- Bez przesady, wcześniej była tylko zamarzniętą ziemia, dobrze, że ktoś położył tutaj płyty. Ludziom się zachciewa jeszcze barierek i podejścia dla niepełnosprawnych? To niech idą do urzędników, ale tam wiadomo, co usłyszą – komentuje pan Paweł, którego spotykam na „nowych” schodach. – Na miejscu tych ludzi, którzy to zrobili, też bym się nie przyznawał. Bo w tym kraju jeszcze by ich wsadzili do więzienia za zrobienie „samowolki” – dodaje mieszkaniec Oruni Górnej.