Pomagało nam go współtworzyć kilka mieszkanek Olszynki, które były tak miłe, by jednego członka redakcji (czyli mnie) wziąć na swoisty objazd po tej dzielnicy. Przystanków na trasie było wiele, historii jeszcze więcej. Były i oczywiście rozmowy z innymi mieszkańcami. Niekiedy wzburzonymi: „czemu k..a robisz zdjęcia mojego domu?”, kiedy indziej mocno zapracowanymi „bo my sobie tutaj sami drogę budujemy!”, a czasami po prostu zadowolonymi, że ktoś chce ich wysłuchać: „Pan musi wejść do mnie, zobaczyć te dokumenty z miasta, Panie to jest skandal!”.
Dla nieco mniej wtajemniczonych: Olszynka to licząca sobie ponad 3 tysiące mieszkańców dzielnica, sąsiad Oruni, przysłowiowy „rzut beretem” do centrum Gdańska, z przestronnymi gospodarstwami, wielkimi polami zieleni, pięknymi willami, ale też z komunalnymi ruderami, nielegalnymi wysypiskami, śmieciami w rowach melioracyjnych i drogami rodem z horroru dla miłośników niskich zawieszeń. Ot taki kontrast.
Więc tak:
A jak Autobusy. 178 i 123 – to nimi mieszkańcy Olszynki dostają się, jak sami żartują, „do cywilizacji”. W kwestii komunikacji miejskiej zdania są tutaj podzielone. Jedni uważają, że jest znośnie. Drudzy utyskują na niezbyt dopasowany do potrzeb ludzi rozkład i małą liczbę linii. A skoro o autobusach mowa. To co charakterystyczne dla Olszynki to ich przystanki. Tutaj wszelcy miłośnicy wystroju rodem z PRL, czyli tak zwanego „klimatu” powinni być zadowoleni. Przystanki na Olszynce przypominają często miejsca, w których czas się zatrzymał. I miejsca, do których za moment podjedzie klasyczny „ogórek”.
B jak Baczek. Albo Kuryłko, od nazwiska gospodarza, który mieszkał na samym końcu ulicy Łanowej. I właśnie w tamtym miejscu, gdzie teraz biegnie charakterystyczny łącznik Mostu, kiedyś były tylko pola i niewielkie rzeczki. Więc jak w latach 60 i 70-tych człowiek chciał się zabawić na Olszynce, w sensie wykąpać, połowić ryby, czy nawet potańczyć i nieco sobie chlapnąć, to szło się właśnie w to miejsce. Czyli, jak mówili mieszkańcy Olszynki - na Baczek. Albo do Kuryłki.
C jak Co za Nazwiska. Te bardziej znane. Lijewski, reprezentant Polski w piłce ręcznej, Skrzypczyk z zespołu Czerwone Gitary, Zdunek – „od samochodów”, Wiśniewski – znany krawiec z Gdyni – wyliczają mi mieszkańcy, swoich co bardziej kojarzonych ogólnie sąsiadów. A wkrótce może wprowadzi się także znany właściciel gdańskiej piekarni Pellowski, wielki miłośnik Olszynki. – Mieszka tu dużo dyrektorów, budują się bogaci ludzie – przekonują moi rozmówcy. Cena za metr kwadratowy działki to nawet 300 i więcej złotych, a więc nie mało.
D jak Drogi. Wszyscy, po prostu wszyscy mieszkańcy Olszynki, z którymi rozmawiałem, jak mantrę powtarzali mi: „żyje się tutaj dobrze, tylko te drogi...”. I nie musieli tego rozwijać, każdy kto jechał samochodem po Olszynce wie o co chodzi. Są tutaj ulice, które nie potrzebują żadnych znaków ograniczeń prędkości. Dziury głębokości pół koła skutecznie studzą entuzjazm co bardziej krewkich kierowców. Humorystycznie wygląda fragment ulicy Altanki: spora wyrwa, asfalt, spora wyrwa, asfalt, spora wyrwa, asfalt i... próg zwalniający. Co jak co, ale władza o bezpieczeństwo pieszych dba aż miło. Parafrazując znany kawał: „Jak rozpoznać pijanego kierowcę jadącego Olszynką?” „Jedzie prosto”.
E jak Ech ta kolej... No właśnie. Na Olszynce znajduje się towarowa stacja kolejowa. A kiedyś funkcjonowała tutaj tak zwana Gdańska Kolej Dojazdowa - można było przez Żuławy wjechać do Gdańska. Olszynka miała nawet swój dworzec, ale w latach 70-tych ostatecznie odszedł do historii. Tyle wspominki, teraz teraźniejszość. - Mamy problem z terenami, należącymi do PKP. Bo nikt ich nie sprząta, nikt o to nie dba. Na miejskich działkach też za czysto nie jest, ale tutaj można przynajmniej uprosić się czasem o jakąś interwencję. Tam gdzie kolej? To zupełnie inna historia - opowiadają mi tutejsi radni osiedla.
F jak Frekwencja. Niestety nie za wysoka. Tutejsza Rada Osiedla organizuje spotkania, na które przychodzą dwie, trzy osoby. Na olszyńskich festynach jest wprawdzie tłum ludzi, ale w niemałej mierze to zasługa mieszkańców… Dolnego Miasta. – Brakuje nam większej aktywności ludzi z Olszynki – utyskują lokalni radni osiedla.
G jak Graffiti. No dobrze, prawdziwi grafficiarze powiedzą, że to nie graffiti, a po prostu zwykłe g..no. Albo bohomazy, lub zwykły (bo niezwykły to taki, gdzie w grę wchodzi „sztuka”) wandalizm. Olszynka trochę takich napisów ma. Wulgaryzmy sypią się gęsto. Na moście, na zdewastowanych pozostałościach po kolejowych budynkach, na murach budynków. Na prywatnych domach, o dziwo, nie uświadczyliśmy żadnego G.
H jak Historia. Zaprzyjaźniony ze mną historyk mówi mi obrazowo - Olszynka jakoś tak zawsze dostawała po d..ie. Bo w czasach zagrożenia, oblężenia Gdańska, czy kolejnych wojen wszystko trafiało pod wodę. Wiadomo, teren depresyjny, łatwy do zalania - opowiada. Tak było za czasów napoleońskich, tak było i w 1945 roku, gdy Niemcy wycofywali się z Gdańska i wysadzili tutejsze wały. Olszynka ma również swój zabytkowy Dworek, opowieści o bunkrach i dawnych gospodarzach. No i kilka nazw. Bo kiedyś to była Mała i Wielka Olszynka, a w czasie wojny tereny te nosiły wspaniale brzmiący przydomek Bürgerwalde. Acha, Olszynka tak jak Orunia została przyłączona do Gdańska w 1933 roku.
I jak Inwestycje. Miasto zapewnia, że o Olszynce nie zapomina i coś tutaj jednak się pozytywnego dzieje. Jest więc nieco o remontach fragmentów ulic i o budowie placów zabaw (chodzi o miejskie konkursy). Ale za najważniejszą inwestycję na Olszynce włodarze miasta uważają budowę sieci wodnociągowo-kanalizacyjnej. Jak informuje Biuro Prasowe, Gdański Projekt Wodno-Ściekowy prowadzony przez Gdańską Infrastrukturę Wodociągowo-Kanalizacyjną Sp. z o.o. pochłonął już dobrze ponad 20 milionów złotych. Wykonano setki przyłączeń kanalizacyjnych, i kilometry magitsrali wodociągowej.
J - jak Ja pierniczę (!), kto ukradł studzienkę?! No niestety, złomiarze to utrapienie także i tej dzielnicy. Przy Dworku Olszyńskim ktoś niedawno ukradł studzienki kanalizacyjne. I teraz biegający tu dzieciak powinien mieć się na baczności. Jeżeli wpadnie do takiej dziury...nie ma co nawet pisać. Takich historii na Olszynce jest ponoć więcej (w sensie znikania metalowych części). - My nawet trochę w ramach żartu proponowaliśmy miastu, że "nasi" złomiarze rozbiorą kładkę przy Niwki (patrz litera N). Bo miasto wyceniło taką rozbiórkę na tysiące złotych, złomiarze zrobią to znacznie taniej - żartują lokalni radni osiedla.
K jak Kwiaty. Jak przekonują mnie mieszkańcy Olszynki, ich dzielnica to obecnie „zagłębie kwiatowe”. Dużo gospodarzy właśnie z tego się teraz utrzymuje. Z kolei z opowieści oruniaków wynika, że w czasach tak zwanej komuny dorabiali sobie również na olszyńskich gospodarstwach. A więc nie tylko Żuławska i okolice, oruniacy cięli krzewy także na Olszynce.
L jak Lubię to. No tutejsze dzieciaki muszą to lubić. Bo nic tu właściwie dla nich nie ma, oprócz...placów zabaw. W dzielnicy ostatnio wyrosły ich aż trzy. To za sprawą miasta (odpowiedni konkurs i pieniądze z budżetu) i Stowarzyszenia Mieszkańców "Zielona Olszynka". To taka organizacja, w której zasiada sporo lokalnych radnych osiedla. No bo sama Rada nie ma, mówiąc mądrym żargonem prawniczym, osobowości prawnej. Czyli na przykład nie może startować w miejskim konkursie na place zabaw. A na tych ostatnich na Olszynce bawi się sporo dzieciaków. Nawet już takich mocno wyrośniętych, prawie "studentów" tutaj udało mi się spotkać. - Proszę Pani, tam widać, że te napisy to jakiś dzieciak pisał, a nie starsi – grzecznie wyjaśnili towarzyszącej mi przewodniczącej Rady z Olszynki, która chwilę wcześniej przeprowadziła szybki rachunek ostatnich „strat” na placu zabaw.
Ł jak Łowienie ryb. Olszynka to raj dla gdańskich wędkarzy, którym nie za bardzo chce się ruszać poza miasto. Jak zrobi się trochę cieplej, można ich tutaj spotkać. Siedzących nad wodą w tych swoich charakterystycznych gumiakach, wpatrzonych w podrygujące spławiki. A czasem dobry nastrój i przede wszystkim ciszę psują im dżentelmeni skaczący do wodę na główkę. - Wędkarze, kajakarze, pływacy i rowerzyści, to stały obrazek w naszej dzielnicy - komentują mieszkańcy.
M jak Motława. Ta chyba najbardziej znana „woda” w Gdańsku dopływa również do Olszynki. Mieszkańcy, ale także turyści z innych dzielnic miasta, mają więc nad czym spacerować i w pobliżu czego się wylegiwać. Z kolei kajakarze mogą zerknąć na dzielnicę z własnej, niepowtarzalnej perspektywy. Dzięki Motławie do Olszynki czasem, by napisać poetycko, dopływa kultura. Ostatnio słynny festiwal FETA. Ale są i kłopoty. – Gdyby jeszcze Motława była częściej czyszczona i pogłębiana. Tu chyba od czasów komuny nic nie było robione – wzdychają mieszkańcy.
N jak Nie przejdziesz. „Kultowe” miejsce dla wielu: róg Niwki i Modrej. Kładka nad torowiskiem, tuż obok sklep monopolowy. I zasyfiały rów melioracyjny. Nie do przejścia jest właśnie kładka. Ale „tylko” dla matek z wózkami i starszych ludzi - więc dla urzędników mówiących nam każdego dnia o Unii Europejskiej taka sytuacja jest spoko. -To są ruchome schody – żartują mieszkańcy. - Po tych wytartych blachach wózek nie przejedzie, a same schody są już mocno zniszczone, więc trzeba uważać, kiedy się po nich wspina – usłyszałem.
Były też historie „z dreszczykiem”. - Na moście grasuje banda chuliganów, która czasem wymusza opłaty za przejście na drugą stronę – i takie opowieści zanotowałem. Takie tam myto w XXI-wieku.
O jak Ogródki Działkowe. Na Olszynce jest ich całe mnóstwo. Dla niemałej liczby tutejszych mieszkańców stanowią one jednak problem. Dlaczego? - Były ogródki działkowe, a teraz zrobiło się prawdziwe osiedle. Szkoda tylko, że takie bez kanalizy, bieżącej wody i śmietników. Ludzie mieszkają tu cały rok, oczywiście nielegalnie. Podrzucają swoje nieczystości innym – denerwują się ludzie z Olszynki. Rzeczywiście, wiele stojących „na działkach” domów prezentuje się okazale. Ale trudno spotkać kogoś, kto powie, że mieszka tu cały rok. Powiatowy Inspektorat Nadzoru Budowlanego prowadził w zeszłym roku ponad 40 spraw, związanych z legalizacją samowoli budowlanych na Olszynce.
P jak Pusta. Ulica znaczy się. To jedna z piękniejszych ulic w okolicy. Prywatne, wyremontowane, zadbane domki jednorodzinne – wiele z nich w holenderskim, a więc charakterystycznym dla tych terenów kiedyś stylu. Ale to nie wszystko. – Latem za oknem biegają mi jelonki, lisy i bażanty. To enklawa ciszy i spokoju – twierdzi jedna z mieszkanek.
R jak Rudery. Nie ma ich tutaj tak wiele. Ale te, które są, trzymają poziom. Brak dachu, okien, wyrastające w salonach krzaki to standard. Te zwykle są niezamieszkane. Ale są i takie, w których jeszcze mieszkają ludzie. Rozmawiając z mieszkańcami Olszynki słyszałem z imienia i nazwiska ich sąsiadów, którym „śnieg sypie się przez dach do domu”. „Bo to wina miasta!” można było słyszeć z różnych stron. No nie bezpośrednio, ale „miasto nie dba o mieszkania komunalne” - więc przez to ktoś ma biały salon.
Dla równowagi: 340 mieszkań komunalnych na Olszynce, ponad 200 dłużników i zadłużenie blisko 800 tysięcy (dane z 2011). Za taką sumę można by jakiś tam dach wyremontować. Inna kwestia, że miasto pewnie wydałoby te pieniądze w inny sposób. Nie wiem, zatrudniając kolejnych urzędników do ustawy śmieciowej, czy też wyposażając odpowiednio jedną z sal Europejskiego Centrum Solidarności.
S jak Syf. Tak, są tutaj miejsca, które straszą brudem. Rowy melioracyjne to jedno wielkie wysypisko śmieci. W krzakach natknąć się można na kanapy, stare szmaty, resztki jedzenia, obudowy telewizorów – po prostu jeden wielki pchli targ dla kogoś kto akurat kiepsko stoi z mamoną i nie jest zbyt wybredny. Estetycznie przez duże E wygląda teren pod mostem w okolicy i tamtejszego sklepu monopolowego (patrz litera N). - A co ja mam to jeszcze sprzątać? Ja tu nie rzuciłam ani jednego papierka – mówiła nam jedna z mieszkanek. Inny dżentelmen obrzucił nas z kolei stekiem wyzwisk. Śmieci chyba przywiało z innych dzielnic.
T jak Troska. Mieszkańcy Olszynki trochę ich mają. - Nasza dzielnica nie ma boiska. Dzieci bawią się na ulicach, w rowach i chaszczach. Nawierzchnie kilku ulic są w katastrofalnym stanie, wiele gminnych działek leży odłogiem. Na Olszynce brakuje również bankomatu, przychodni, biblioteki, niewielkiego pasażu handlowego – wyliczają jednym tchem tutejsi mieszkańcy. I chociaż niektórzy na taką wyliczankę mogą złośliwie podbić stawkę: „tak, dorzućmy jeszcze tramwaj, muzea, filharmonię na Olszynce! Na bogatości”, ale jednak coś chyba jest na rzeczy. Miasto wydaje się nie mieć żadnego pomysłu na rozwój tej części Gdańska. Ba nieoficjalnie mówi się, że przynajmniej niektórzy urzędnicy mają oryginalną koncepcję rozwoju Olszynki: nie rozwijać w żaden sposób! Dlatego kolejne plany zagospodarowania zawierają sporo tak zwanych rolniczych i zielonych terenów...
U jak Uuuu, gdzie Pani dostała tę wodę? Wierzcie lub nie, ale ponoć mieszkańcy Dolnego Miasta przyjeżdżają na Olszynkę i czerpią wiadrami tutejszą wodę. "Do picia". Bo tu jakieś zdrowe ujęcia są, czy coś. Mieszkańcy Olszynki pukają się w czoło. - Jaka to wyjątkowa woda? Zwykła, nie lepsza od kranówki. Ale jak ci z Dolnego Miasta chcą to pić, to niech piją. Powinniśmy im to w butelkach sprzedawać.
W jak Wielkie Imprezy. Olszynka za dużo ich nie ma. Cyklicznie lokalna Rada organizuje festyn, jakiś czas temu dotarła tu odsłona festiwalu Feta. No a teraz zbliża się Streetwaves. Czyli fikuśne malowanie ławek, jakieś zespoły w plenerze i sporo fotek „na fejsie”. Nie no żartujemy, miasto falami przychodzi do Olszynki, więc jest się z czego cieszyć.
Z jak Zróbmy sobie drogę. Jak już pisaliśmy, Olszynka działkowcami „na nielegalu” stoi. To znaczy stoi w sporej mierze. Dość wspomnieć, że działkowcy „nie, nie mieszkam tu cały rok, po prostu zrobiłem sobie piętrowy, murowany dom” nie tylko nie potrzebują żadnych nadzorów budowlanych, kanalizy i śmietników, obejdą się i bez miejskich drogowych inwestycji, ha! Między działkami ludzie sami sobie utwardzają przejścia. Szuflują podsypkę aż miło!
Ż jak Życie studenckie. Jak najbardziej serio. Wprawdzie wielkich „imprezowni” tu nie ma, ale są całkiem znośne stancje. Według tutejszych mieszkańców, wielu ludzi stąd wynajmuje część swoich domków właśnie studentom. A podczas ostatniej wycieczki natrafiłem na niewielką budowę. Właściciel wyjaśniał mi, że buduje coś na kształt niewielkiego „domu dla studentów”. Czyli pensjonatu dla wszelkiej maści miłośników sesji i wrześniowych kampanii - Studenci to dobry biznes – przekonywał.