Wywiad z poniedziałkowego wydania „Dziennika Bałtyckiego”. Rozmawia Jarosław Zalesiński, dziennikarz i Wiesław Bielawski, wiceprezydent Gdańska. Temat: obywatelskość, jednomandatowe okręgi wyborcze, rady osiedli i dzielnic w Gdańsku. Te ostatnie są przez urzędnika w niektórych miejscach krytykowane. Nie wszystkie oczywiście. Okazuje się, że Bielawski nie potrafi wymienić właściwie żadnej z nich. A jak już wymienia, to robi to z prawdziwym wdziękiem znawcy.
Dziennikarz pyta: „Poza Kokoszkami jeszcze jakaś rada się sprawdziła?”
Bielawski odpowiada (trochę ni z gruchy, ni z pietruchy): „Na Oruni nie powstała rada dzielnicy(...)”
Jedno zdanie, a ile treści. Przeciętny czytelnik pewnie w ogóle tego nie zanotuje.
No cóż, czytelnik z Oruni (a takich przecież niemało), który akurat siedzi sobie na ławce postawionej mu przez „jego” Radę, albo bawił się na współfinansowanym przez „jego” Radę festynie, lub może pojawił się na kolejnych wyprzedażach i kiermaszach organizowanych przez „jego” Radę, może w tym miejscu nieco się zastanowić. Ignorancja prezydenta? Radni to uzurpatorzy? Czemu jak już „piszą” o Oruni to albo źle, albo z błędami? Do kogo ja w takim razie przychodzę na dyżur?
Są jednak tacy, którzy nie tylko się zastanawiali. A chwycili za telefon i wykręcili numery do dziennikarza i do wiceprezydenta.
- To zdanie nas nie tyle zdenerwowało, a zaskoczyło. Ludzie pracujący na rzecz naszej Dzielnicy, Radni Osiedla pracujący społecznie mogli poczuć się niedocenieni i urażeni – mówi Agnieszka Bartków, szefowa „nieistniejącej” Rady Osiedla „Orunia-Św. Wojciech-Lipce”.
- Artykuł dotyka ogólnie kilku delikatnych kwestii pracy Radnych Osiedli i Dzielnic w Gdańsku ich kompetencji, aspiracji co w kontekście całego artykułu pozostawiło pustkę i nasunęło pytania dlaczego tak się pisze o nas Radnych Osiedli i Dzielnic? - zastanawia się Bartków.
Próbka możliwości wiceprezydenta Bielawskiego: „Jest bardzo duża różnica pomiędzy poszczególnymi radami. Wiele z nich autentycznie koncentruje się na problemach lokalnych. Świetnie układa się z nimi dialog, mimo iż mają krytyczny stosunek do prezydenta i jego urzędu. Taka rada funkcjonuje na przykład w Kokoszkach, choć radni tej dzielnicy mają prezydentowi za złe, że powstała tam fabryka Weyehausera. Ale dzisiaj trzeba szukać przede wszystkim mechanizmów prorozwojowych, by utworzyć miejsca pracy, a nie koncentrować się na zabawach z podwórkami."
Co ciekawe, „zabawę z podwórkami” od dłuższego już czasu uskutecznia Gdańska Fundacja Innowacji Społecznej (Bielawski również wspomina w wywiadzie o tej organizacji).
Postanowiliśmy zapytać wiceprezydenta, czy: a) istnieje Rada Osiedla/Dzielnicy na Oruni, b) czy działania GFIS są właśnie taką „zabawą z podwórkami”.
Na szczęście wiceprezydent Bielawski nie odpowiedział nam w „żartobliwym stylu”, jak komentował sprawę jeden z radnych miasta. Zwrócił on uwagę, że Orunia ma Radę Osiedla, a nie Radę Dzielnicy (różnią się liczbą zasiadających w niej ludzi), więc „wiceprezydent prawdę powiedział”.
Wiceprezydent Bielawski dla portalu MojaOrunia.pl: „Oczywiście wiem, że na Oruni jest Rada Osiedla. Pomyliłem się, za co wszystkich orunian serdecznie przepraszam. Ta wypowiedź wzięła się stąd, że ostatnio byłem w w Gdańskiej Fundacji Innowacji Społecznych. Natomiast sformułowanie "zabawy z podwórkami" winno czytać się w szerszym kontekście. W kontekście poważnych problemów z rynkiem pracy spowodowanych przez kryzys. To metafora, sugerująca, że Rady Dzielnic powinny zajmować się raczej problemami społecznej lokalności.”
Radni postanowili zawalczyć o swoje. Bo jak przekonują, sprawa jest dla nich istotna. - Przecież działamy społecznie, poświęcamy swój czas, zrobiliśmy już trochę rzeczy w naszej dzielnicy, planujemy kolejne. A tu taka "pomyłka", musieliśmy to wyjaśnić i sprostować - komentował jeden z radnych.
- Oczywiście pierwszym krokiem po przeczytaniu artykułu, był kontakt z panem Jarosławem Zalesińskim, który sprostował że w artykule znalazł się passus i że to on zniekształcił myśl rozmówcy. Sprawa została wyjaśniona – mówi Bartków.
„Wychodzi na to, że jednak istniejemy” - napisali na swoim facebookowym profilu radni osiedla.
Problem w tym, że na Oruni nie działa już nawet zasada: „jak Cię widzą, tak Cię piszą”. Bo w tę stronę często chyba się nawet nie patrzy, ale jednak czasami się pisze. Może kolejny artykuł w Dzienniku Bałtyckim (a niektórzy radni zapowiadali, że będą chcieli, aby gazeta w ramach rekompensaty „coś” o nich napisała) będzie pod tym względem nieco inny?