Słyszałem, że jako mała dziewczynka mieszkała pani na Oruni. W jakim miejscu?
Grażyna Wolszczak: Tak, pamiętam dobrze adres: Sandomierska 12B/5. Mieszkałam tam 10 lat.
Co jeszcze pamięta Pani z tamtych „oruńskich” czasów?
Słabo było z poznawaniem wówczas dzielnicy, bo mama nie pozwalała mi się oddalać z podwórka. No ale pamiętam, że przy kościele, w którym była chrzczona...
Kościele na Oruni?
Tak, tym na wale Kanału. Tam obok kościoła była taka kapliczka, która miała zbitą szybkę i się podglądało nieboszczyków w trumnach...
To może teraz coś pesymistycznego...
(Śmiech). Pytał Pan o wspomnienia, cóż, to pamiętam. Po latach, gdy pojechałam na swoje podwórko, to byłam wstrząśnięta, kiedy zobaczyłam, jak to wszystko jest małe. Przypomniałam sobie, że okna sypialni wychodziły na tory. A ja jako dziecko lunatykowałam. I to lunatykowanie było zawsze związane z pociągami.
Pani jako dziecko czuła, że żyje w miejscu, określanym wówczas jako „Dzielnica Latających Noży”?
Już wtedy wiedziałam, że to zakazana dzielnica. I że w świadomości ludzi jest traktowana jako dzielnica gorsza. Pamiętam rozpacz mojej mamy, której marzeniem było wynieść się do bloku. I co roku ta szansa przepadała. Tak przez 10 lat. Dopiero wtedy udało nam się przeprowadzić do Wrzeszcza.
Do dużo lepszych warunków?
Czy ja wiem? 49 metrów, 3 pokoje z kuchnią - to nie był jakiś szczyt marzeń. Ale dla mojej mamy było zdecydowanie lepiej. Na Oruni były wielkie piece. Trzeba było pod nim rozpalać, aby w ogóle była ciepła woda. Ale powiem Panu, ja wolałam Sandomierską od Wrzeszcza, pod względem „klimatu” to nie było co porównywać.
Czy w trakcie Pani kariery, kiedy mówiła Pani, że pierwsze 10 lat życia spędziła na Oruni, czy ktoś reagował na taką informację? Trochę na zasadzie warszawskiej Pragi, która również była i jest znana jako „szemrana dzielnica”. Czy ktoś znał Orunię?
Wie Pan, ja później już bardziej identyfikowałam się z Wrzeszczem. Głównie z tego powodu, że na Oruni wspomnienia mojego dzieciństwa właściwie nie wychodziły poza podwórko przy Sandomierskiej. Nie znałam tej dzielnicy.
Miała Pani okazję zobaczyć dzisiaj, albo niedawno „Sandomierską 12B/5”?
Kurczę, nie udało mi się dzisiaj dojechać. Jak jechałam tutaj z moim ukochanym w roli szofera, to mówiłam mu „ja ci zaraz pokażę, gdzie mieszkałam jako dziecko”. Ale nie dotarliśmy. Chociaż zawsze kiedy jadę pociągiem do Gdańska, to patrzę w okna swojej dawnej kamienicy...
A co Pani dzisiaj robi na Oruni?
Zostałam zaproszona do Projektu „Mistrzowie”.
Jak się Pani dowiedziała, że sesja będzie na Oruni...
To oczywiście się ucieszyłam. Fajnie było tutaj wrócić.
To jeszcze jedno, już bardziej „typowe” pytanie. Pani plany na przyszłość, jeżeli chodzi o karierę zawodową?
Plany na przyszłość związane z Warszawą i Wrocławiem. W Warszawie kręcimy „Na Wspólnej”, we Wrocławiu serial „Pierwsza Miłość”. Czasam zahaczam też o Gdynię i Teatr Muzyczny. Zawód aktora to jest zawód wędrowny.
Dziękuję za rozmowę.