- Panie idź pan w … - pada przekleństwo. - Co sprzątniemy, to jakieś k...y od razu zabrudzą. Pomalują ściany jakimiś bohomazami, pobiją butelki i porozrzucają szkło, na dach wrzucą kamienie. Jedno wielkie... - pojawia się kolejny, mocny epitet. Mój rozmówca to pracownik firmy, która buduje dwa z czterech przejść podziemnych na Oruni.
Wystarczy jedna noc...
„Mięso” lata i w następnych zdaniach. Pan Zbyszek ma taki styl, ale jest też po prostu zdenerwowany.
- No bo to k..a szkoda. Tak po ludzku. Robisz coś, a ktoś od razu niszczy. Ale tutaj na Junackiej i tak jeszcze wygląda. Jak robisz zdjęcia, to jedź na Ukośną. Dobra, zawiozę Cię, wskakuj – mówi.
Kilka opowieści, kilkanaście przekleństw i kilkaset metrów dalej podjeżdżamy pod budowane przejście podziemne na Ukośnej. Przed nam konstrukcja pokaźnych gabarytów. Już „ochrzczona” napisami na ścianach. W środku widać, że projektant chciał zadbać o kondycję niepełnosprawnych – zjazd dla wózków ma imponującą długość. Z kolei schody dla pieszych – imponującą szerokość. Wszystko tu jest ogromne.
Niemalże wszystko jest też zabrudzone. W przejściu jakiś „żartowniś” rozbił telewizor, w podziemnym korytarzu (a może holu?) wala się pełno szkła. Porozbijanych butelek znajdziesz tutaj całe mnóstwo. - Wczoraj tutaj sprzątaliśmy. Jedna noc i … - pan Zbyszek znów kończy siarczyście.
Słyszę opowieści o tutejszych kradzieżach (przy Bocznej ktoś ukradł nawet licznik). Pojawiają się mrożące krew w żyłach historie. - Jednego ochroniarza od nas gonili z siekierą – wzrusza ramionami pan Zbyszek.
Jakiś czas później rozmawiam z tym ochroniarzem. Pilnuje małego placyku przy kolejnym przejściu podziemnym – nieopodal Junackiej. - Dwóch gości chciało ukraść pręty, wypadłem do nich. Jeden z nich rzucił się na mnie z siekierą. Dobrze, że akurat w pobliżu byli SOK-iści. To mi pomogli – mówi. - Proszę Pana, ja mieszkałem kiedyś na Oruni, więc znam te klimaty – odpowiada, gdy pytam żartobliwie, czy nie nudzi się w pracy.
Rzeczywiście barak ochrony jest cały poobijany kamieniami, a drzwi specjalnie wzmacniane prętami. - Bo kiedyś do mojego zmiennika chcieli się wbić w nocy. Zabarykadował się i dzwonił na policję – opowiada jak gdyby nigdy nic mój rozmówca.
Robimy „na ostatnią chwilę”
Te wszystkie opowieści mają też konkretne przełożenie na to, co dzieje się na terenie budowanych przejść podziemnych. Dzwonię do szefa pana Zbyszka, czyli do firmy, której ekipy pracują teraz na Oruni. - Co mogę Panu powiedzieć? Te prace, które możemy będziemy opóźniać jak najdłużej się da. Aby w ostatnim tygodniu przed odbiorem inwestycji zrobić jak najwięcej. Bo po odbiorze to już inwestor odpowiada za wszystko. Nie możemy ponosić kosztów dewastacji i kradzieży – tłumaczy.
Przejścia podziemne są wciąż niegotowe. A pierwsze osoby miały już nimi przechodzić (tzn tymi przy Junackiej, Bocznej i Ukośnej, bo na Rejtana przejście miało już być czynne od miesięcy) na początku września. - Generalnie można powiedzieć, że wrzesień wciąż jest aktualny – mówi Ireneusz Krzywicki, przedstawiciel PKP PLK. Ale nie brzmi on już tak pewnie, jak jeszcze kilka miesięcy temu. Wtedy przedstawiciel PKP zapewniał, że koniec wakacji to również koniec pracy przy przejściach podziemnych na Oruni.
Przedstawiciel wykonawcy, gdy mówię mu o terminie wrześniowym przez chwilę milczy. Wreszcie komentuje ostrożnie. - Wrzesień? No wie Pan, w sumie to nawet jest możliwe. Bo głównie wykończeniówka nam pozostała. Płytki granitowe na posadzkach, zabezpieczenie antygraffiti, położenie izolacji, barierek, lamp – wylicza. Ostatni tydzień „przed odbiorem” zapowiada się więc wyjątkowo ciekawie.
Krzywicki: - Rozważamy zamontowanie monitoringu na przejściu przy Junackiej i Rejtana. Jeszcze w tym roku, wraz z oddaniem przejść do użytku. Tak na Oruni mamy problem z dewastacjami i kradzieżami. Ale nie tylko tutaj. Koło Pruszcza ktoś ukradł część nowej, jeszcze niepodłączonej do prądu sieci trakcyjnej.
Kto wejdzie do bunkra?
Mieszkańcy Oruni patrzą na wszystko różnie. Są tacy, którzy cieszą się, że przejścia w ogóle powstaną. Ale pada też wiele krytycznych uwag. - W takim „wypiz....ie” ustawić takie kolosy. No Panie, po co takie szerokie schody? Ilu ludzi będzie tędy przechodzić? Kilka na godzinę? - mówi mi pan Andrzej, gdy stoimy koło przejścia przy Bocznej.
Pan Mariusz zwraca uwagę, że ludzie będą bali wchodzić się do, jak sam opisuje, ciemnych bunkrów. - I tak będą przechodzić przez tory. No chyba, że tu na Ukośnej jakieś ekrany postawią. Postawią, prawda?
Nie, nie postawią – odpowiadam. - No to Panie, ludzie będą tu padać jak muchy pod pociągami – prorokuje złowieszczo.
Wśród komentarzy przewija się często jeszcze jeden motyw. - Czemu za te pieniądze, które władowano w te przygotowane na kolejną wojnę światową „bunkry”, nie zrobiono jakiś normalnych tuneli dla samochodów i pieszych?
Zabrakło wyobraźni
Pytanie już właściwie retoryczne. Są przejścia (tzn na „wrzesień” mają być gotowe) i nikt już tutaj nic nie zmieni. O sposobie podjęcia takiej, a nie innej decyzji pisaliśmy pokrótce tutaj.
Zapytaliśmy również Dariusza Słodkowskiego, radnego miasta i przewodniczącego Komisji Rewitalizacji, czy właśnie w taki sposób powinno się budować przejścia podziemne w Gdańsku?
- Tunele zostały wykonane topornie i bez polotu. Wyglądają jak betonowe "schrony" a nie przejścia ułatwiające komunikację – przyznaje radny. - Różne przykłady, także z Polski, pokazują że infrastruktura kolejowa może być ciekawym elementem krajobrazu. Wydaje się że tutaj nie skorzystano z tej okazji, chociaż z ostateczną oceną warto wstrzymać się do ich wykończenia. Jak zawsze diabeł tkwi w szczegółach – dodaje.
- Konieczność wspinania się po schodach, poruszania w ciemności, braku poczucia bezpieczeństwa - wszystko co towarzyszy pokonywaniu tuneli podziemnych - jest rekompensowana przez architektów i specjalistów od komunikacji odpowiednimi rozwiązaniami. Jasne posadzki, oświetlenie drogi do wejścia, samego wejścia i ciągu pieszego, maksymalne dopuszczenie światła naturalnego, szeroki przekrój, jedna oś wejść i osi tunelu (brak zakrętów, zaułków). Zwłaszcza to ostatnie rozwiązanie mogłoby być zastosowane przy niektórych tunelach na Oruni. Zabrakło wyobraźni – puentuje Słodkowski.