- Panie, jaka rewitalizacja? Z przodu zrobią elewację, z tyłu kamienica nie ruszona. A w środku? No chodź Pan, zobacz jak klatka wygląda – pan Krzysztof zachęca mnie, abym ruszył swoje cztery litery. - Zresztą, mam trochę czasu. Oprowadzę Pana po dzielnicy – dodaje mężczyzna w średnim wieku.
Nie, to nie Orunia. Nie jesteśmy nawet w Gdańsku. Ba, znajdujemy się ponad czterysta kilometrów od grodu nad Motławą. Jesteśmy w Warszawie. Na prawym brzegu Wisły. W dzielnicy, która historykom kojarzy się ze szturmem Suworowa, wojskami Berlinga i z „leniwymi”, patrzącymi na konającą stolicę żołnierzami radzieckimi. W dzielnicy, która jeszcze do niedawna miała swoją własną gwarę, gdzie socjolodzy pisali o niej naukowe prace, a warszawiacy z innych dzielnic bali się tam zapuszczać po zmroku.
Praga na wszelkie sposoby
Słowem, jesteśmy na Pradze. Ot taki folklor.
„Rzuć bracie blagę i chodź na Pragę
Weź grubą lagę, melonik tyż!
Zobaczysz w trawie dziewczynki nagie,
Każda na wagę ma to co wisz!
Byle łamagie i babe Jage
U nas się bierze pod żeberko i za kark
Więc podnieś flagie, weź na odwagie
I chodź na Pragę pod Luna Park.”
Akcent muzyczny za nami. Jeszcze chwila na wyjaśnienie. Zdjęcia do tekstu – Praga. Wypowiedzi bohaterów artykułu – z Pragi, a jakże. Oczywiście będą nawiązania i do Oruni, ale w następnych akapitach będziemy odmieniać słowo „Praga” na wszelkie sposoby.
Dlaczego? Czyżbyśmy rozszerzyli naszą działalność poza południowe rubieże Gdańska? Może w następnym tygodniu opiszemy łódzkie Bałuty, a za miesiąc krakowski Kazimierz? Nie, nie i jeszcze raz nie. Praga jest na naszym afiszu, bo na Oruni mówi się o niej coraz częściej. Kiedyś oruniacy z dumą prężyli muskuły, że ich dzielnica ma podobny „szacun” jak warszawska Praga. Bo wiadomo, charakterne chłopaki, co swoich nie ruszą, a obcym dadzą popalić.
Punkty zaczepne
Teraz Praga pojawia się w takich oto tłumaczeniach: a bo to była biedna, charakterna dzielnica („taka jak Orunia”), teraz ją rewitalizują, przyciąga artystów i nowe firmy, bierzmy z niej przykład! Można? Można!
Cóż, niestety nie można. Każdy kto spacerował dłużej po Pradze (mając za przewodnika rodowitych mieszkańców), czytał o tej dzielnicy, rozmawiał z urzędnikami, musi dojść do podobnego wniosku. Orunię i Pragę dzieli właściwie wszystko. I nie o gabaryty nawet chodzi.
Ktoś kto myśli, że Orunię da się rewitalizować (w Polsce: zmieniać za unijne pieniądze) na praską modłę po prostu się myli. Nowe knajpki, tłumy artystów, powstające jak grzyby po deszczu budynki, zacierający z zadowoleniem ręce inwestorzy? Nie, na Oruni to nie przejdzie. Właściwie nie wiadomo, czy na jakieś innej dzielnicy w Gdańsku (może oprócz Śródmieścia, czy Biskupiej Górki) przejdzie coś takiego.
Zacznijmy jednak od punktów wspólnych. Stare, rozwalające się kamienice. Zniszczone klatki, popisane mury, brudne podwórka. Niepłacący czynszu lokatorzy. Wszystko się zgadza, zarówno na Oruni, jak i na Pradze można takie punkty odhaczyć. Z czystym sumieniem.
Z czego ta duma?
Historia? Obie dzielnice były w dawnych latach systematycznie niszczone przez obce wojska. Wiadomo, w jednym przypadku żołnierze chcieli dostać się do Warszawy (Pragę przyłączono do tego miasta pod koniec XVIII wieku), w innym – najeźdźcy wykazywali wielką ochotę, by dobrać się do skóry tym „przebrzydłym gdańszczanom”. Cierpiały na tym najbliższe okolice. Praga i oczywiście Orunia.
Charakter? No cóż, tutaj możemy zacząć pisać już o różnicach. Praga to przedwojenna gwara, to powrót wielu jej mieszkańców po wojnie, to chwytające za serce historie mieszkających tam Powstańców, to istniejący do dziś „klimatyczny” Bazar Różyckiego, Stadion Dziesięciolecia, czy ogromne fabryki. Orunia? Jacy mieszkańcy są związani z tym miejscem dłużej niż 70 lat? Na palcach jednej ręki można policzyć kogoś, kto mieszkał tutaj przed wojną. Sprawa jest oczywista, Gdańsk po 45 roku był właściwie zasiedlany na nowo.
A to, że obie dzielnice swego czasu słynęły i niestety nadal słyną z niezbyt pochlebnej opinii na swój temat? Czy to naprawdę jest powód do dumy? Niech ktoś poda przykład innego „charakteru”, jakieś wspólnej akcji oruniaków, która pokazała wszystkim dookoła: „że nam nie wolno w kaszę dmuchać”.
Nie na zasadzie: obijemy obcego w Adrii, czy damy bobu Casanovie nie stąd, co „uderza” do orunianki. Nie. Chodzi o jakąś inicjatywę, jakiś sprzeciw wobec działań (lub właściwie zaniechań) władzy, słowem o walkę „o swoje”. Cóż, trudno takie przykłady znaleźć, prawda?
Fart "warszawki"
Żeby było jasne. Na Pradze też wiele takich przykładów pewnie się nie uświadczy. Mój wspomniany wyżej przewodnik i jego znajomi, tak jak i niektórzy oruniacy, potrafią tylko narzekać. A to, że rewitalizacja zła, bo nie wszystkie kamienice naprawiają. A to, że Gronkiewicz Waltz to, a urzędnicy tamto. - Mieszkańcy coś tu wyremontowali na swój koszt? - pytam. - Co? Jeszcze mamy remontować te rudery? - usłyszałem od kilku, zdrowo już „nawianych” osób. Typowe.
Praga ma jednak szczęście. Władze miasta po wielu latach rzeczywistych zaniedbań i niemałej bierności samych mieszkańców stwierdziły, że przyszedł czas na rewitalizację tej części miasta. Popłynął strumień unijnych pieniędzy. Ale mamona to za mało.
Warszawska Praga ma coś jeszcze. Po pierwsze, wielkiego farta, że Powstanie Warszawskie trwało tutaj tylko 3-4 dni, a na tym brzegu już we wrześniu 44 roku „kucnęli” Rosjanie – Niemcy nie mogli niszczyć tej części miasta. Co za tym idzie, Praga ma urokliwą zabudowę. Całe pierzeje kamienic, które nawet jeżeli nie jesteś architektem, zmuszają cię do zatrzymania w miejscu i chociaż przez chwilę ich podziwiania.
Tak, to są miejsca, gdzie aż się prosi o artystów. Tak, to są miejsca, gdzie aż się prosi o kolejne kawiarenki i puby. I wreszcie, tak, to są miejsca, gdzie inwestorzy mogą zacierać z zadowoleniem ręce.
Takie tam kontrasty
Bo to zupełnie inny rozmach – Praga ma swoje urzędy miasta (zresztą każda dzielnica Warszawy ma swój) - czy ktoś wyobraża sobie urzędników w oruńskim ratuszu na Gościnnej? Ale co tam urzędy, są biurowce, nowoczesne przystanki, kursujące tramwaje, bary mleczne (taka słabość piszącego te słowa), bazary i hipermarkety. A podwórka? Powiedzmy, że przynajmniej w niektórych przypadkach, oruńska rewolucja w tym względzie ma jeszcze trochę do nadrobienia.
Co jeszcze? Powstają nowe budynki, kilka starych kamienic zyskuje nowe oblicze. Tylko na Pradze Południe kilkanaście wspólnot mieszkaniowych włączyło się w proces rewitalizacji swoich kamienic, wyremontowano kilka fragmentów ulic, nowego oblicza zyskał tamtejszy Park.
Czy rzeczywiście jest tak pięknie? Nie, nie jest. Co rusz można natknąć się na tzw. meneli, pijących w bramach dresiarzy, brudne podwórko. Kamienice są wyburzane, lub w kolejce do wyburzenia. Rewitalizacja nie postępuje wszędzie tak samo - „nowi” mieszkańcy nie przenikają się ze „starymi”, ci ostatni nie korzystają z dobrodziejstw hipsterskich kawiarni i wifi w pubach. Praga to wciąż dzielnica kontrastów. Nie zawsze pozytywnych.
Ale jest zmiana. Naprawdę spora. Tak, nie zadowala ona wszystkich. Tak, potrzeba było wielkich pieniędzy. Tak to Warszawa, a więc i inne proporcje. Po co więc o tym pisać?
To co z Orunią?
Orunia, jak nieoficjalnie mówią radni miasta i urzędnicy, jest bardzo wysoko na liście gdańskich dzielnic „do zrewitalizowania”. Jeżeli wszystko pójdzie z planem, pieniądze mogą trafić tutaj już za dwa-trzy lata. Co wtedy?
Przyciągnijmy artystów? Pewnie, kilku może uda się przyciągnąć. Kawiarenki i puby? Nawet położona na oruńskiej Starówce Kuźnia Cafe ma problem z przyciągnięciem klientów. Nowi inwestorzy? Nie brakuje głosów urzędników i radnych, którzy mówią wprost: spora część Oruni będzie w przyszłości wykorzystywana „pod magazyny” i niewielkie firmy. Rewitalizacja kamienic? Ilu i jakich? Pokażmy charakter dzielnicy? Jaki charakter? Oruńska Praga? Jeden wielki mit.
Jak więc rewitalizować Orunię? Na pewno frazesy a la „tak jak na Pradze” nie wystarczą. Od dwóch lat miasto przygotowuje się do odpowiedzi na to pytanie. A mieszkańcy?