Tomasz Wawrzonek, miejski specjalista od uspokajania ruchu w Gdańsku i przedstawiciel gdańskiego Zarządu Dróg i Zieleni, ma jeden cel, związany ze swoją pracą. – Chciałbym, aby w Gdańsku wypadki drogowe należały do rzadkości i żeby nie miały żadnych ofiar śmiertelnych – mówił mi kiedyś urzędnik, opowiadając o konkretnych decyzjach, które poprawiają bezpieczeństwo na drodze w mieście.
TRISTAR, kamery na drogach, „śpiący policjanci”, strefa 30, wysepki dla pieszych, gdzieniegdzie fotoradary – wszystko po to, by ewentualny pirat drogowy dwa razy zastanowił się nad przyciśnięciem gazu do przysłowiowej dechy.
Takie inwestycje z rzadka jednak docierają na obrzeża Gdańska. Widać to chociażby w Św. Wojciechu (pisaliśmy o tym tutaj), widać na nowych osiedlach, powstających w południowej części miasta. W tym ostatnim przypadku często wciąż nie wiadomo, kto tak naprawdę buduje tutaj miasto: deweloper, czy gmina. Powstają nowe budynki, nieco gorzej jest z infrastrukturą drogową.
Na Starogardzkiej, łączniku Traktu św. Wojciecha z trójmiejską Obwodnicą, jest pod tym względem gorzej niż dramatycznie. Tylko czekać aż któryś z pieszych tutaj zginie, a cel: „zero ofiar na drodze w Gdańsku” pozostanie nigdy nie spełnioną mrzonką.
– Tak, wiem ulica Starogardzka. Ten kilkusetmetrowy odcinek od dawnej Mleczarni do osiedla Południowego to obok ulicy Jabłoniowej chyba najbardziej niebezpieczne miejsce dla pieszych w Gdańsku – przyznaje Wawrzonek.
Dlaczego jest tak niebezpiecznie? Przy Starogardzkiej zostało wybudowane Osiedle Południowe. Nikt jednak nie pomyślał, aby wzdłuż drogi wybudować chodnik, który bezpiecznie prowadziłby pieszych do oddalonej o kilkaset metrów pętli autobusowej.
Rezultat? Gdańszczanie „spacerują” ruchliwą ulicą, co rusz mijają ich kolejne samochody. Pobocze właściwie tu nie istnieje. Także gdy sytuacja robi się groźna, trzeba ratować się ucieczką. Gdzie? Na przykład do rowu, tu nie ma miejsca na savoir-vivre.
- Sama miałam taką sytuację, samochód jechał tak szybko, nie wiedziałam, czy kierowca mnie widzi. Skoczyłam na bok, prosto w błoto – opowiada nam jedna z mieszkanek Osiedla Południowego, którą spotykam przed jej blokiem. Kobieta ma obok siebie wózek z dzieckiem. - A z dzieckiem idzie Pani na pętlę? - pytam. - Nie, ale są takie osoby, które to robią. Widziałam matki z wózkiem, szły na krawędzi ulicy – dodaje.
Słowa te potwierdza historia jednej z mieszkanek Osiedla Kazimierz (leży ono nieopodal pętli autobusowej „Maćkowy”), która napisała na popularnym forum mojeosiedle.pl:
„Pomimo bliskości do przystanku, ciężko jest się do niego dostać idąc wzdłuż ulicy, szczególnie z wózkiem z małym dzieckiem w środku, sama będąc na urlopie macierzyńskim nigdzie się autobusem ruszyć nie mogłam, bo 3 razy omal nie straciliśmy z dzieckiem życia na tym poboczu, no a przez łąkę z wózkiem to raczej kaskaderski wyczyn. Chciałabym trafiać do pracy w czystych butach tak poza tym i móc iść bezpiecznie chodnikiem a nie w podskokach przez łąkę po jakichś krecich dołach”.
Dużo bardziej groźnie robi się jednak wieczorem. - Jako kierowca nie raz w nocy mijałem tutaj ludzi. Pół biedy, jeżeli noszą jakieś odblaski, wtedy są jeszcze widoczni. Ale były sytuacje, że zauważałem pieszego właściwie w ostatniej chwili. Gdybym jechał więcej niż 30-40 km/h...nie ma co gadać, mogłoby być nieszczęście – mówi pan Przemysław, nasz czytelnik, który zwrócił nam uwagę na cały problem.
Mieszkańcy Osiedla Południowe nie raz pisali do urzędników z prośbą o zajęcie się sytuacją. Zgłaszali propozycję wydłużenia konkretnych linii komunikacji miejskiej (lub zmianę ich tras), a nawet budowy pętli autobusowej. I mimo iż ich osiedle ma już swój przystanek, to wciąż kursuje tu mniejsza liczba autobusów niż na oddalonej o kilkaset metrów pętli.
Poza tym chodzi o rzecz, która w 500-tysięcznym mieście nie powinna nikogo dziwić: mieszkańcy sąsiadujących ze sobą osiedli chcą mieć możliwość swobodnego przemieszczania się między nimi. „Luki w rozkładzie zawsze będą, ale przy takich brakach w infrastrukturze naszego osiedla to chciałabym mieć możliwość pieszego dotarcia, gdzie indziej bez spalania paliwa i czekania na przystankach” - napisała mieszkanka Osiedla Kazimierz.
Sprawa budowy chodnika pozostaje wciąż otwarta. Urzędnicy zapewniali mieszkańców, że inwestycję wykonają... ale nie gmina, tylko deweloperzy, budujący wzdłuż Starogardzkiej kolejne budynki. Okazuje się jednak, że póki co na opisywanym tu odcinku działa tylko jeden deweloper. - Tak, robimy chodnik, ale tylko kawałek. Około 100 metrów – usłyszeliśmy od kierownika budowy.
Kto uzupełni brakującą lukę? - Do budżetu obywatelskiego został zgłoszony wniosek o budowę chodnika na ulicy Starogardzkiej. To bardzo ważny projekt, sam będę na niego głosował – deklaruje Wawrzonek.
Co jeżeli wniosek nie zyska na tyle wysokiego poparcia, by mógł zostać zrealizowany? - Myślę, że jest spora szansa, by w budżecie miasta znaleźć środki na wyrównanie terenu i utwardzenie pobocza na tym odcinku. Będę o to postulował – obiecuje urzędnik ZdiZ. - Wiem, że to nie jest chodnik, o który chodzi mieszkańcom. Wiem, że to nie gwarantuje odpowiedniego komfortu, ale przynajmniej zrobi się nieco bezpieczniej – dodaje Wawrzonek.
Sprawę przedstawiliśmy również Piotrowi Grzelakowi, radnemu miasta z okręgu numer dwa (ulica Starogardzka leży w dzielnicy „Chełm”). - Jeszcze w tym roku złożę interpelację w tej sprawie, zobaczymy jakie gmina ma tutaj możliwości – obiecuje radny miasta.