To był sukces dla mieszkańców ulicy Żuławskiej. Kilka miesięcy temu nastąpiła tam wielka mobilizacja. Wspólnie z Gościnną Przystanią grupa kilkudziesięciu oruniaków zorganizowała spotkanie z urzędnikami i radnymi miasta, a później wynegocjowała korzystne dla siebie warunki.
Przypomnijmy, chodziło o miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego (MPZP) dla terenów na wschód od ulicy Żuławskiej.
W dużym skrócie: urzędnicy chcieli aby rejon ten pozostał obszarem rolniczym. Na takie rozwiązanie nie godzili się mieszkańcy. - Nie sprzedamy działki pod zabudowę, nie wybudujemy na nich domów – argumentowali.
Po spotkaniu z planistami Biura Rozwoju Gdańska i złożeniu przez mieszkańców swoich propozycji doszło do kompromisu. Linia zabudowy (linia, do której według prawa można budować) została przesunięta dalej niż zakładał to pierwotny plan. Wszyscy wydawali się być zadowoleni, plan po poprawkach został uchwalony.
Okazało się jednak, że radość mieszkańców Żuławskiej była przedwczesna. Wojewoda odrzucił uchwalony przez gdańskie władze plan dla rejonu Żuławskiej. Jego zdaniem koliduje on ze studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowań przestrzennego miasta Gdańska (jest to dokument, który wytycza ścieżkę rozwoju danego terenu, swoisty drogowskaz dla bardziej szczegółowych zapisów MPZP).
Gmina nie zgodziła się z decyzją wojewody i postanowiła wnieść skargę do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Gdańsku. W kilkustronicowym dokumencie urzędnicy zawarli szereg argumentów.
Na niewiele się jednak one zdały. Póki co decyzja nie została zaskarżona, bo... radni miasta nie zdecydowali się przyjąć wniosku o zaskarżenie pod swoje obrady. A to radni miasta mogli przegłosować, czy w sprawie Żuławskiej gmina pójdzie do sądu z wojewodą, czy też nie.
Poprosiliśmy Mariusza Felińskiego, z Biura Rady Miasta Gdańska o przesłanie nam szczegółowej rozpiski, kto i jak głosował w tej sprawie. 13 radnych miasta chciało, by wniosek „w sprawie Żuławskiej” wnieść pod obrady, 17 było przeciw, 4 rajców było nieobecnych.
W tej pierwszej grupie była m.in. Beata Dunajewska, radna z pierwszego, „oruńskiego” okręgu wyborczego. - To nie jest tak, ze ktoś mnie poprosił bym tak zagłosowała. Uznałam, że jeżeli mieszkańcy naciskali na miasto, by decyzję wojewody zaskarżyć, to trzeba było poddać się ich woli. Byłam w szoku, że wniosek nie trafił pod obrady – mówi nam radna.
Zupełnie inaczej na sprawę patrzy Dariusz Słodkowski. Radny z pierwszego okręgu, który był za tym, aby wniosek o zaskarżenie decyzji wojewody nie trafił pod obrady.
Jak przekonuje radny, urzędnicy i odpowiedzialny za całą kwestię wiceprezydent Wiesław Bielawski nie zrobili właściwie nic, by należycie uargumentować swój wniosek. Nie spotkali się z radnymi, a dokument wrzucili w ostatniej chwili na sesje Rady Miasta.
Zdaniem Słodkowskiego zarzuty gminy nie są merytoryczne, a formalne. - Gmina chce iść do sądu z wojewodą, bo jego pismo przyszło po terminie. Naszym zdaniem dialog wymaga merytorycznych argumentów, a nie sądzenia się na kruczki prawne – mówi.
Radny nie odnosi się jednak do kilkustronicowego uzasadnienia gminy. - Miejscowe plany mają być zgodne z prawem i procedurą. Głos organu nadzorczego jest ważnym rozstrzygnięciem merytorycznym, które trzeba uwzględniać – ucina Słodkowski.
Za przyjęciem wniosku gminy pod obrady oprócz Dunajewskiej głosował jeszcze inny radny z okręgu numer 1 – Lech Kaźmierczyk. Przeciwko (mowa tylko o radnych z okręgu numer 1): Dariusz Słodkowski, Krzysztof Wiecki i Jaromir Falandysz. Marcin Skwierawski nie brał udziału w głosowaniu.
Urzędnicy nie kryją zdziwienia taką decyzją radnych. Co dalej z planem dla Żuławskiej? - Decyzję w tej sprawie podejmie Rada Miasta Gdańska podczas sesji 16 stycznia 2014 – odpowiada nam Barbara Pujdak, wicedyrektor BRG.
Nieoficjalnie mówi się, że procedura z uchwaleniem planu dla Żuławskiej będzie musiała rozpocząć się od nowa. Dla mieszkańców Żuławskiej oznacza to kolejne miesiące oczekiwania na decyzję urzędników i zamrożenie ewentualnych inwestycji na terenie swoich gospodarstw.
- Nie rozumiem takiego podejścia radnych miasta. To są ludzie, którzy mają reprezentować Orunię i jej mieszkańców? Dla nas to arcyważna sprawa, a potraktowano nas zupełnie niepoważnie – komentuje w rozmowie z nami pan Arkadiusz, gospodarz z ulicy Żuławskiej.
W podobnym tonie wypowiadają się radni osiedla z Oruni. - Czujemy, że zostaliśmy pozostawieni sami sobie, że znów nas nie wysłuchano. Radni miasta robią za naszymi plecami rzeczy, które nas dotyczą, a które wcześniej były ustalane z mieszkańcami zupełnie inaczej - denerwuje się Roman Itrich, radny osiedla.