To, że auta muszą czekać na oruńskich szlabanach nawet po 30 i więcej minut, mówiąc kolokwialnie, wkurza większość zmotoryzowanych oruniaków. Nie ma się co dziwić, nikt nie lubi marnować czasu.
Oruniacy klną pod nosem na miasto i PKP, czasem popsioczą sobie w gronie znajomych, a w Internecie, by sobie ulżyć, rzucą hasło: „Wychodzimy na tory!”. I niestety często na tym się kończy.
Mieszkają jednak tutaj ludzie, którzy próbują zmierzyć się z problemem.
Karolina Woźniak, 29-letnia radna osiedla i mieszkanka ulicy Żuławskiej też ma dosyć tego, co dzieje się na przejazdach kolejowych w jej dzielnicy. Denerwuje ją, że podróżujący do i z pracy mąż musi codziennie tkwić na szlabanach.
Jest wściekła, że na drugą stronę torów czasem nie ma jak przejechać karetka pogotowia. A kurier, chcąc dostarczyć mniejsze paczki ludziom z Żuławskiej, parkuje samochód na Gościnnej i idzie na piechotę – bo tak jest szybciej. Wkurza ją, że kilka tysięcy mieszkańców Oruni zostało odciętych od reszty miasta.
Trudno jej pojąć, jak to możliwe, że w XXI-wieku w takim mieście jak Gdańsk władza dopuściła do takiego scenariusza. Dopuściła do tego, że przez kilka kilometrów wzdłuż torów nie ma ani jednego tunelu, czy wiaduktu dla samochodów. Zastanawia się, czy dla miasta oruniacy są obywatelami drugiej kategorii.
Pani Karolina nie kończy jednak na postawieniu diagnozy i na mało konstruktywnym narzekaniu. Od kilku tygodni robi wiele, by pokazać władzy rzeczywistą skalę problemu. I w ten sposób wpłynąć na ich przyszłe decyzje. Być może takie, które będą korzystne dla Oruni.
- Aby rozmawiać z prezydentem, czy urzędnikami trzeba się merytorycznie przygotować, trzeba mieć dowody, trzeba mieć argumenty – mówi 29-letnia orunianka.
Oprócz liczącej sobie już blisko 300 osób grupy Facebookowej „Oruńskie Przejazdy Kolejowe”, która pani Karolina zakładała wspólnie z kuzynem, radna osiedla napisała także do ponad 10 większych firm z Oruni. Adresatami były m.in. PRSP, PORD, Cemex i Cemet. - W mailu raz jeszcze napisałam o wiecznie opuszczonych szlabanach na Oruni. Zachęciłam do przesyłania stosownych zdjęć i informacji, które pokażą, ile czasu na przejazdach tracą ich firmy. Wydaję mi się, że to również ważny temat dla przedsiębiorstw. Niestety, póki co nie otrzymałam żadnej odpowiedzi – martwi się radna osiedla.
Zdecydowanie większy odzew miały przygotowane przez panią Karolinę plakaty. - Zależy mi, by jak najwięcej oruniaków włączyło się w poszukiwaniu rozwiązania tej nieciekawej dla nas sytuacji. Plakaty zaniosłam do miejsc, gdzie często gromadzą się mieszkańcy: do szewca, krawcowej, lumpeksu. Rozdawałam je sąsiadom, wysyłałam na maile znajomych – relacjonuje moja rozmówczyni.
- I jak ludzie reagowali na takie plakaty? - pytam.
- Mówili, że super inicjatywa, że trzeba działać. Zapewniali, że przyjdą na spotkanie z prezydentem Adamowiczem. Jestem świadoma, że naszego problemu nie da się rozwiązać „na już”, ale od czegoś trzeba zacząć – odpowiada pani Karolina, która zaznacza, że mocno aktywni są także inni radni osiedla z Oruni.
Członkowie Rady wysyłają pisma do urzędników, dzwonią do PKP, chodzą na komisje miasta. - Jest tu grupa ludzi, która chce działać – mówi o swoich kolegach i koleżankach.
29-letnia mieszkanka ulicy Żuławskiej jest znana w tej części Oruni. Częściowo dlatego, że jej dziadek był w latach 80-tych... sołtysem na Oruni. - To na pewno pomaga. Łatwiej się rozmawia – uśmiecha się jego wnuczka.
A czasem w tych rozmowach słyszy się oryginalne pomysły. - Jedna sąsiadka całkiem serio zaproponowała, że chętnie przygarnie do siebie na tydzień urzędnika, czy pana z PKP. Ona będzie mu sprzątała, gotowała. Ale warunek jest taki, że taki gość musi codziennie dojeżdżać do pracy, przejeżdżając przez oruńskie szlabany – opowiada pani Karolina. - Zresztą ja też mogłabym zaprosić prezydenta do siebie i opowiedzieć mu o tym, co tutaj przeżywamy – dodaje.
Z racji tego, że pani Karolina jest jeszcze na urlopie rodzicielskim, ma więcej czasu, by chodzić ze swoim blisko rocznym synkiem po Oruni. Młoda mama bierze aparat i dokumentuje to, co dzieje się na przejazdach, ale także i w tunelach dla pieszych. Bo jak przekonuje, problemów z inwestycją PKP jest znacznie więcej.
- Najważniejszy problem to oczywiście szlabany i fakt, że oruniacy nie mają żadnej alternatywy. Przejazd przez Dolne Miasto? Katastrofa. Z Obwodnicą Południową też nie ma za dobrego połączenia. Zostaliśmy odcięci od świata – mówi i wymienia kolejne bolączki oruniaków.
- Źle zaprojektowane przejście przez tory na Dworcowej, piesi nie mogą tutaj czuć się bezpiecznie. Brudne, ciemne tunele dla pieszych, bez żadnego nadzoru, bez żadnych śmietników. Brak cywilizowanych dojść do tuneli dla pieszych: ludzie muszą brodzić w błocie, nie ma chodników, czy utwardzenia gruntu. Głośny sygnał zamykających się szlabanów, który nie daje spać mieszkańcom na Sandomierskiej, a uczniom ze szkoły na Gościnnej się skupić. Brak połączeń między oruńskimi peronami... - lista jest naprawdę długa i na tym się nie kończy.
W Internecie furorę zrobiło zdjęcie pani Karoliny, na którym to widać jak dziecięcy wózek i wózek dla niepełnosprawnych nie mieszczą się obok siebie w jednym z dopiero co wybudowanych tutaj tuneli dla pieszych. - Kto to projektował? Sam tunel ma dziesiątki metrów długości, ale szerokość jest tak mała, że dwa wózki obok siebie stanowią już problem? - z niedowierzaniem kręci głową moja rozmówczyni.
Warto dodać, że przedstawiciele PKP tłumaczą, że tunele wciąż nie są jeszcze gotowe (miały być gotowe już rok temu) i kilka rzeczy jeszcze się zmieni. Nie ma co jednak liczyć na dobudowanie chodników do tuneli dla pieszych, czy ich poszerzanie.
Pani Karolina znów wraca do „problemu numer 1”.
- Nie jestem zadymiarą, która chce walczyć z miastem. Proszę mnie zrozumieć, to co się dzieje teraz na oruńskich przejazdach przez tory to prawdziwa katastrofa dla tutejszych mieszkańców. Jestem orunianką, matką z wózkiem, która często tutaj spaceruje i wnuczką osoby, która jeździ na wózku inwalidzkim – tłumaczy swoje zaangażowanie.
- Przecież ten problem dotyczy ogromnej liczby ludzi. Jeżeli miasto nam nie pomoże, to będzie coraz gorzej. Ludzie, którzy będą musieli stać na szlabanach, zaczną się spóźniać do pracy, zaczną tracić pracę – prorokuje.
Pani Karolina raz jeszcze podkreśla, że rozwiązanie problemu oruńskich przejazdów nie będzie łatwe. Od prezydenta Adamowicza, który 12 marca zawita na Orunię, oczekuje jednak prostej deklaracji.
- Musi być gotowość miasta, by na Oruni wybudować wiadukt, lub tunel dla samochodów. Chcemy poznać konkretną odpowiedź, kiedy to się może stać. Nie chcemy znów słyszeć o jakiś odległych wizjach, taka inwestycja musi powstać jak najszybciej – przekonuje 29-letnia radna osiedla.