Nie ma drugiej takiej dzielnicy w Gdańsku, która ma u siebie tak dużą liczbę najtańszych i często najbardziej zdewastowanych miejskich mieszkań. Lokali socjalnych na Oruni jest aż 189, o blisko 30 więcej niż w całym Śródmieściu i o 100 więcej niż w Nowym Porcie. Dla porównania: Wrzeszcz Górny ma ich 48, Stogi – 13, a Chełm zaledwie sześć.
O zagrożeniach, płynących z takiej dysproporcji pisaliśmy tutaj. Dariusz Słodkowski, radny miasta z „oruńskiego” okręgu po lekturze naszego artykułu postanowił poruszyć ten temat na Komisji Rewitalizacji Rady Miasta Gdańska. Oprócz radnych miasta, pojawili się na niej także oruńscy społecznicy i przedstawiciele gdańskiego Wydziału Gospodarki Komunalnej.
Agnieszka Bartków, szefowa Rady Osiedla z Oruni zwracała uwagę, że tak duża liczba mieszkań socjalnych, które są często w katastrofalnym stanie technicznym, może zrobić z tej dzielnicy getto. Jej zdaniem, brak spójnej polityki miasta powoduje, że na Orunię lądują ludzie, których żadna inna dzielnica Gdańska nie chce mieć u siebie.
- Jeżeli tak jest i nikt na to nie reaguje, to może oddzielmy Orunię od Gdańska. Idźmy do Pruszcza, będzie nam się tam lepiej żyło – puentowała wyraźnie zdenerwowana.
Przemysław Kluz, menadżer oruńskiej Gościnnej Przystani opisywał proces, w którym bardziej zamożni mieszkańcy lokali komunalnych wyprowadzają się z Oruni, szukając zadłużonych miejskich lokali w innych dzielnicach. W rezultacie na Orunię przeprowadzają się często wieczni dłużnicy, ludzie z problemami alkoholowymi, osoby, które dewastują mienie.
I choć opisany przez Kluza scenariusz jest procesem rynkowym, to jego zdaniem, miasto powinno w niego ingerować. Po to, by nie kumulować takiego natężenia problemów społecznych w jednym miejscu.
- Dochodzi do tego, że z Oruni robi się śmietnik Gdańska – mówił ostro. - Są miejsca na Oruni, gdzie jest ogromne nasilenie problemów alkoholowych, gdzie nastolatkowie sprzedają narkotyki właściwie na ulicy. I nikt na to nie reaguje. Dlaczego? Przecież nie stało się tak, że ci wszyscy ludzie nagle zaczęli pić i się zepsuli. Jeżeli jednak miasto systematycznie dokooptowuje do określonych miejsc „destruktywnych ludzi”, którzy mają zły wpływ na otoczenie, to nie ma co się dziwić, że tak to wygląda – komentował.
Powoływał się też na przykład projektu rewitalizacji oruńskich podwórek, w którym uczestniczył. - Tam gdzie mamy budynki tylko komunalne i socjalne dużo trudniej zrobić coś wspólnie z ludźmi. Tam gdzie jest przynajmniej trochę własności, jest to dużo łatwiejsze. To ważne w kontekście ewentualnej rewitalizacji Oruni – przekonywał.
Czy rzeczywiście na Oruni lokali socjalnych jest najwięcej? Czy będzie ich przebywać? Czy miasto ma jakąś politykę w rozplanowywaniu takich mieszkań? - pytał urzędników Słodkowski, wcześniej cytując wybrane akapity z naszego artykułu.
- Nie da się uniknąć zagęszczenia lokali socjalnych w dzielnicach, gdzie zasób mieszkań miejskich jest duży. A taką dzielnicą jest na przykład Orunia. Mieszkań komunalnych jest tutaj 2875 – odpowiadała Barbara Majewska, zastępca dyrektora gdańskiego WGK.
A mieszkań socjalnych będzie w Gdańsku przybywać. Obecnie w Gdańsku jest ich blisko 1000, a rzeczywiste potrzeby miasta w tym względzie (patrząc na kolejkę oczekujących, a także na ludzi z wyrokami eksmisji i lokatorów z największym zadłużeniem w lokalach komunalnych) wynoszą...5 tysięcy mieszkań.
Miasto ma dwa sposoby na zaspokojenie takiego zapotrzebowania. Albo pozyskuje lokale socjalne, wyodrębniając je z istniejącego zasobu mieszkań komunalnych, albo dokonuje transakcji z prywatnymi inwestorami. Ci ostatni budują lokale, w zamian dostają od gminy na przykład określony grunt.
Zdaniem wicedyrektor Majewskiej, w następnych latach na Oruni lokali socjalnych będzie przebywać, ale nie szybciej niż będzie działo się to w innych dzielnicach.
- Na Oruni zasób mieszkań komunalnych się kurczy, bo sporo budynków przeznaczonych jest do wyburzenia. Taki los czeka wiele adresów na Koloniach (to rejon działek i ulic zaczynających się od słowa „Kolonia”, położonych nieopodal Olszynki – przyp. red), a także budynki na Podmiejskiej, czy Małomiejskiej – tłumaczyła.
Urzędnicy zapewniali również, że starają się nie komasować mieszkań socjalnych w jednym miejscu. Jest tylko kilka większych, wyłącznie socjalnych budynków w Gdańsku (nie ma ich na Oruni), a 285 lokali socjalnych jest rozlokowanych po różnych wspólnotach mieszkaniowych. To jednak rodzi problemy, bo prywatni właściciele ślą często do miasta skargi na najemców mieszkań socjalnych, których posądzają o dewastację i zakłócanie porządku.
Biorący udział w dyskusji Piotr Grzelak, radny miasta nie zgadzał się z tezą, że miasto swoją polityką (lub jej brakiem) robi z Oruni getto. - Przecież mieszkania komunalne, czyli te o lepszym standardzie budowane są bardzo często w południowym Gdańsku, nie na Oruni – mówił.
- Na Oruni jest tyle mieszkań socjalnych, bo lata różnych zaniedbań doprowadziły do takiego a nie innego ich standardu. Sądzę, że rewitalizacja Oruni może być remedium na ten problem – dodawał radny, powołując się na jego zdaniem udaną rewitalizację Letnicy.
- To nie najlepszy przykład. Miasto wysiedliło z Letnicy tych ludzi, którzy sprawiali problemy. Nie na tym polega rewitalizacja. Jeżeli tak samo ma wyglądać rewitalizacja Oruni, to do jakiej dzielnicy przeniosą właśnie takich, „problemowych” oruniaków? - ripostował Kluz.