Biznesmeni z Finlandii przylatują do Gdańska. Z lotniska biorą taksówkę, lub wynajęty samochód. Jadą na ulicę Sandomierską, mają się tam spotkać z lokalnymi przedsiębiorcami. Po drodze robią zakłady: ile minut będziemy czekać tym razem? 0? 10? 15? 30? Więcej?
Odpowiedź czeka na Oruni, na tutejszych przejazdach kolejowych. Czasem szlaban podniesie się jak na tutejsze standardy dość szybko, niekiedy jednak trzeba odstać swoje. Polak, Fin, nieważne - kiedy szlaban na Oruni jest zamknięty, stoisz i czekasz. I się zastanawiasz.
Finowie też się zastanawiali. Nie mogli pojąć, jak to możliwe, że w dużym mieście Europy, samochody muszą nadal tkwić przed szlabanami. Dla nich takie rozwiązanie pasuje raczej do muzeum, gdańscy włodarze uważają inaczej. Póki co prezydent miasta nie kwapi się do zainwestowania w Orunię, tak by powstał tutaj tunel, czy wiadukt dla samochodów.
Powyższa historia z lubiącymi się zakładać dżentelmenami jest prawdziwa. Finowie to kontrahenci, odwiedzający Cemet, nastawioną na produkcję metalową firmę, której siedziba jest przy ulicy Sandomierskiej. Za tak zwanymi „torami”, na Oruni takie określenie mówi naprawdę sporo.
- To, że na Oruni nie ma tunelu lub wiaduktu dla samochodów jest istotną sprawą dla funkcjonowania naszej firmy. Codziennie około 80 pracowników dojeżdża do nas samochodami, codziennie dojeżdżają do nas kontrahenci i inspektorzy. Z naszego zakładu dziennie wyjeżdża też kilka ciężarówek. Wszyscy muszą stać na szlabanach, to generuje straty – mówi nam Kazimerz Lewandowski, prezes zarządu Cemetu.
W podobnej sytuacji jest wiele firm, położonych „za torami” - na ulicy Równej, czy Sandomierskiej. W jaki sposób brak normalnego dojazdu wpływa na ich biznes? Czy oruńskie firmy notują przez to spore straty? Czy myślą o przeprowadzce?
Warto przypomnieć jeszcze jedną rzecz. Gdańscy włodarze prezentując kolejne plany zagospodarowania dla Oruni, publicznie wyrażali opinie, że trzeba zrobić wiele by przyciągnąć nowe firmy do tej części miasta. Okazuje się jednak, że nikt nie troszczy się o biznes, który na Oruni istnieje z powodzeniem od wielu lat. Wszyscy bowiem przedsiębiorcy, z którymi rozmawialiśmy, jak mantrę powtarzali nam: na Oruni musi powstać tunel, albo wiadukt dla samochodów. Dla mieszkańców, lokalnych przedsiębiorców, ale też i dla potencjalnych inwestorów.
- Cała ta sytuacja z brakiem przejazdów bezkolizyjnych na Oruni ma negatywny wpływ na naszą firmę. Jesteśmy mocno powiązani z transportem ciężkim: przyjeżdżają do nas ciężarówki z surowcem, wyjeżdżają betonowozy z gotowym produktem. Właściwie każdy samochód musi stać po kilkanaście minut, czasem i nawet po kilkadziesiąt minut na szlabanach – mówi nam Michał Grys, Menadżer zespołu wytwórni betonu towarowego w Trójmieście Cemex Polska, firmy, która ma swój zakład na ulicy Równej.
Takie odcięcie szlabanami to konkretna strata pieniędzy dla firmy. I to niemałych. - Przestój betonowozu kosztuje około 120 złotych. Z naszej firmy każdego dnia wyjeżdża 20-30 transportów betonu. Jeżeli liczyć, że przynajmniej każdy z nich stoi na przejeździe po 15 minut, to z prostego rachunku wynika, że w sumie tracimy kilkaset złotych dziennie – wyjaśnia Grys.
Oprócz tego jest jeszcze kwestia dowożonego do Cemexu surowca. Firmy liczą sobie drożej za transport na Orunię. Z prostej przyczyny, stracony na oruńskich szlabanach czas wliczany jest w koszt transportu, który musi pokrywać odbiorca.
Nie pomaga również fakt, że ciężki transport nie dojedzie na ulicę Równą przez Dolne Miasto, czy od strony Obwodnicy Południowej. - Póki co jedyna opcja to oruńskie szlabany: albo przejazd na Sandomierskiej, albo na Dworcowej – dopowiada Grys.
I jeszcze jedna ważna kwestia. Wywożony w ciężarówkach Cemexu beton to produkt, który musi zostać dostarczony na budowę i wbudowany w konstrukcję w czasie zaledwie dwóch godzin. Jeżeli tak się nie stanie, to po upływie 120 minut beton może zmienić swoje właściwości, i wtedy nadaje się tylko do utylizacji. - Stanie na szlabanach zmniejsza nam zapas czasu, w którym musimy dostarczyć nasz produkt do klienta – wyjaśnia przedstawiciel Cemexu.
Jacek Rondel, przedstawiciel firmy Centrum Obróbki Skrawaniem, która ma swoją siedzibę na ulicy Równej, uważa, że komunikacyjne rozwiązania na Oruni są zupełnie nieprzemyślane. Nie dość, że samochody nie mogą szybko przejechać przez tory, to na dodatek „zastępcza” droga przez Dolne Miasto również nie służy kierowcom.- Pełno dziur, ulica jest poorana tak, że aż głowa odskakuje. Samochód dostaje solidnie po zawieszeniu – mówi.
Jego firma również notuje straty. - Nie prowadzimy szczegółowych statystyk. Ale dziennie do naszej siedziby przyjeżdża po 20-30 samochodów. Wiele z nich czeka na szlabanach nawet i po 20 minut. Mam nadzieję, że nie zaczniemy tracić przez to klientów – dopowiada.
O los swojej firmy martwi się także prezes Lewandowski, który apeluje do urzędników, by nie zostawiali Oruni samej sobie. - Nie wyobrażam sobie, by na Oruni nie było przejazdu bezkolizyjnego. Niech już nawet zrobią przejazd tylko dla „osobówek”, to by i tak polepszyło sprawę – uważa szef Cemetu.
- Miałem nadzieję, że władze Gdańska zajmą się Orunią, ale po ostatnim spotkaniu z prezydentem (pisaliśmy o tym tutaj – przyp. red.) ta nadzieja jest już coraz mniejsza. Jeżeli bezkolizyjnego przejazdu nie będzie, to nie wykluczam przeprowadzki z Oruni. Szkoda by było, gdyby tak się stało – dodaje Lewandowski.
Brak bezkolizyjnego przejazdu przez tory spędza sen z powiek oruńskim przedsiębiorcom, których firmy leżą „za torami”. Jednak także i ich koledzy po fachu z drugiej strony „granicy” mają szereg uwag do gdańskich włodarzy. Jedną z nich, którą usłyszeliśmy od przedstawicieli położonej na ulicy Starogardzkiej firmy Euro-Went, jest poszerzenie wjazdu z Traktu św. Wojciecha w ulicę Starogardzką właśnie.- Kto to widział, by tak duży ruch obsługiwał jakiś wąski mostek? Ja już dwukrotnie pisałem do prezydenta Adamowicza w tej sprawie, póki co bez echa – mówi nam Jerzy Kortas z firmy Euro-Went.
Tutaj jednak jest nadzieja na odpowiednią inwestycję, po której wlot na ulicę Starogardzką nabierze innego wyglądu – o takim rozwiązaniu mówią już gdańskie władze. W przypadku budowy wiaduktu, czy tunelu dla samochodów, nadziei, póki co, nie ma właściwie żadnej.