Oruńska rewolucja podwórkowa namieszała w Gdańsku, ale i nie tylko w tym mieście.
Udowodniła, co zostało udokumentowane na październikowej podsumowującej całą akcję konferencji, że przestrzeń za oknem powinni zmieniać również i sami mieszkańcy. A nie tylko ktoś z zewnątrz, miasto, czy inna instytucja.
Jak pokazuje praktyka, urzędnicze podejście do sprawy na zasadzie: „damy pieniądze, zrobimy swój projekt” po prostu się nie sprawdza. Z prostej przyczyny, ludzie zawsze będą bardziej dbać o coś, co współtworzyli własnymi siłami.
Prezydent Adamowicz nie krył, że oruński projekt mu się podoba i że chciałby, by podobny model zastosować także w innych częściach Gdańska. Słowa dotrzymał, rozpisany właśnie konkurs „na upiększenie własnego podwórka”, stawia nacisk na pobudzenia aktywności gdańszczan.
Miejski program nazywa się "Wspólne podwórko".
- Te wspólnoty mieszkaniowe, które obecnie dzierżawią od gminy podwórka, albo do 20 czerwca podpiszą z Gdańskim Zarządem Nieruchomości Komunalnych stosowna umowę dzierżawy, mogą otrzymać wsparcie w zagospodarowaniu dzierżawionego terenu – mówi Michał Piotrowski z gdańskiego Biura Prasowego.
Zdobyć można nawet 40 tysięcy złotych na zagospodarowanie własnego podwórka. Od samych mieszkańców zależy, co chcą za taką sumę zrobić. Nasadzenia zieleni, nowe ławeczki, wyrównanie terenu, ścieżki, altanki śmietnikowe, miejsca postojowe… lista zmian może być dłuższa.
- Każda zainteresowana wspólnota musi najpierw podjąć uchwałę o zmianach na swoim podwórku (za musi być więcej niż 50% członków wspólnoty), a później przygotować konkretny projekt architektoniczny (za swoje pieniądze) i zgłosić się do konkursu – opisuje Paulina Borysewicz, współpracująca z miastem architekt, która brała udział w projekcie „podwórkowej rewolucji" na Oruni.
Jak już zostało powiedziane, podwórko musi być dzierżawione od miasta. Te wspólnoty, które tego nie zrobiły powinny jak najszybciej się za to zabrać. Jak mówi nam Borysewicz, w ostatnim roku w Gdańsku na taki krok zdecydowało się około 100 wspólnot. Średni czas na załatwienie wszystkich formalności to półtora miesiąca.
Złożone wnioski wraz załącznikami będą weryfikowane przez powołaną w tym celu komisję, która dokona wyboru koncepcji i projektów. Zostaną one zrealizowane w drugiej połowie 2014 roku.
Komisja, w której będą też zasiadać przedstawiciele z Oruni, będzie oceniała projekt w kilku aspektach. Dodatkowe punkty można dostać m.in. za wyższy wkład własny, za większą powierzchnię podwórka, za większą liczbę wspólnot składających wniosek o jedno podwórko, a nawet za lokalizację.
W tym przypadku Orunia (a także Stogi, Przeróbka, Nowy Port, Śródmieście) jest uprzywilejowana, jak napisano w regulaminie konkursu: z racji „niskiej aktywności społecznej”. Wnioski z tej części miasta automatycznie dostaną większą liczbę punktów. Na Oruni nadal stosunkowo mało wspólnot wydzierżawiło podwórko i wiele miejsc pozostaje wciąż w żaden sposób niezagospodarowanych. Miasto chce zachęcić do zmiany tego trendu.
Zwycięskie podwórka otrzymają finansową pomoc z miasta. Wykonaniem prac na podwórku zajmie się wybrana w przetargu firma.
Trzeba jednak powiedzieć, że niektóre ze zmian będą realizowali sami mieszkańcy. Mowa o nasadzeniach zieleni, tutaj zakasać rękawy będą musieli już członkowie zwycięskich wspólnot.
- To projekt, w którym stawiamy na aktywność mieszkańców. Ludzie muszą wspólnie się porozumieć, czy chcą zmian w swoim otoczeniu i jakie to będą zmiany. Później niektóre ze swoich pomysłów będą musieli sami wprowadzić w życie. Jak pokazała nasza akcja na Oruni, w ten sposób ludzie zaczynają identyfikować się z własnym podwórkiem. Traktują przestrzeń za oknem "jak swoją", dbają o to miejsce – puentuje Borysewicz.