- Orunia się budzi i odzyskuje swoją tożsamość – Aleksander Masłowski, znany trójmiejski przewodnik zwracał się do licznie zebranej publiczności w Gościnnej Przystani, która przyszła wysłuchać jego wykładu „ Orunia – od osady do dzielnicy – siedem wieków historii”.
Prelekcja została zorganizowana w ramach trwającego już od kilku miesięcy cyklu „Historie po Oruńsku”, którego twórcą jest Gdański Archipelag Kultury, wspierany przez oruńską Gościnną Przystań.
To nie pierwszy wykład Aleksandra Masłowskiego w oruńskim Domu Sąsiedzkim na Gościnnej. Kilka miesięcy temu ten znany popularyzator historii grodu nad Motławą dał próbkę swoich umiejętności i trzeba przyznać, że wyszła naprawdę ciekawa narracja. W ostatni wtorek było podobnie.
Masłowski zaczął wykład od opisania dzisiejszych granic Oruni. Przypomniał, że można mówić o kilku częściach tej dzielnicy: Ptaszniki, Dolniki, Mniszki, Orunia nad Motławą, Orunia nad Radunią. Podkreślał, że Orunia Górna, oprócz nazwy, nie ma zbyt wiele wspólnego z Orunią.
Jak tłumaczył historyk, na terenach obecnej Oruni ludzie mieszkali już od epoki brązu. - Stosunkowo długo były to tereny zalane wodą, później bagienne i podmokłe – mówił.
Stosunki wodne w okolicy Oruni wyglądały zupełnie inaczej niż teraz. Wszystkie rzeki płynęły wtedy szerszymi korytami. Z pierwszych wzmianek (XIV wiek) o tym terytorium wynika, że „Orania” (dzisiejszy Potok Oruński) dopływał aż do Motławy.
Ten stan rzeczy zmieniła oczywiście wielka krzyżacka inwestycja z XIV wieku. Chodzi o budowę Kanału Raduni, który zagrodził drogę Potoku Oruńskiemu. Masłowski jest zwolennikiem tezy, że to właśnie od nazwy cieku wodnego („Orania”) wywodzi się dzisiejsza nazwa dzielnicy.
Tak jak poprzednio, trójmiejski przewodnik opowiadał o okresach kompletnego upadku i gwałtownego rozwoju Oruni. Te pierwsze wiążą się głównie z najazdami obcych wojsk na Gdańsk. W różnych wojnach i na przestrzeni kolejnych wieków Orunię plądrowali m.in. czescy husyci, wojska francuskie, czy rosyjskie.
Ci ostatni, w 1734 roku podczas oblężenia Gdańska rabują Orunię tak dotkliwie, że tutejszym mieszkańcom pozostaje niekiedy tylko... ich własna bielizna. Zachowała się nawet anegdota z tego okresu. Kościelny na Oruni, który stracił cały dobytek, przygotowywał kaplicę do nabożeństwa w samej tylko koszuli nocnej. - Zobaczyli go żołnierze rosyjscy, którzy patrząc na jego strój, wzięli go za popa. Oddali mu stosowne honory i się wycofali – uśmiechał się Masłowski.
Warto wspomnieć, że już w połowie XVI wieku zdecydowana większość mieszkańców Oruni przeszła na protestantyzm.
A propos rabowania, to kilkadziesiąt lat później „honory” w tym względzie na Oruni czyniły również wojska francuskie. I to tak skutecznie, że znani wcześniej z zamożności oruniacy, chodzili na msze w chodakach. Butów już po prostu nie mieli.
Kolejną ciekawostką, którą przytoczył przewodnik, była swoista „wojna graniczna”, której ofiarą padła właśnie Orunia. Okazuje się, że szlabany i przejścia graniczne na Oruni nie były charakterystyczne tylko dla XX wieku.
Już dwa wieki wcześniej, w 1772 roku, po tym jak nastąpił pierwszy rozbiór Polski, Prusacy tworzą pod Gdańskiem... oddzielne miasto. - To absolutny fenomen. Z Chełma, Siedlec, Starych Szkotów i Św. Wojciecha powstaje twór zwany „Zespolonym Miastem Chełmu”. Na drodze (dzisiejszym Trakcie św. Wojciecha) zostają ustawione posterunki celne między nowym miastem, a niekontrolowanym jeszcze przez Prusaków Gdańskiem – opisywał Masłowski.
Jedna z najbardziej straszliwych dat w historii Oruni to 1813 rok. Wtedy następuje kolejne oblężenie Gdańska, a Orunia zostaje niemalże doszczętnie spalona przez wojska rosyjskie. Tym razem odrodzenie się z popiołów nie przychodzi łatwo. Tutejsi mieszkańcy są biedni, ceny kredytów wysokie, brakuje surowca na odbudowę. Jakby tego było mało, w 1818 roku ma miejsce katastrofalny sztorm, którego efekty dochodzą także na Orunię, niszcząc z takim trudem budowane domostwa. Z kolei w 1829 roku tereny te nachodzi powódź. W rezultacie wielu mieszkańców nie wraca już na Orunię. Duże gospodarstwa zostają podzielone. Powoli tworzy się dzielnica mieszkaniowa.
- W 1858 roku Orunię zamieszkiwało 3,5 tysiąca ludzi, z czego zdecydowana większość była wyznania ewangelickiego. Oprócz mniejszości katolickiej, żyło tutaj także 20 Mennonitów i jeden Żyd. Funkcjonował kościół, 6 niewielkich budynków szkolnych, 6 budynków użyteczności publicznej, 8 obiektów przemysłowych, 500 budynków mieszkalnych, w tym 3 zajazdy, 187 gospodarstw – wyliczał historyk.
W połowie XIX-wieku miało miejsce kolejne istotne wydarzenie w historii tej miejscowości. Przez Orunię przeciągnięto linię kolejową, ale zrobiono to bardzo agresywnie. Przedzielono chociażby istniejący tu od XVI wieku cmentarz, czy pobliski Park przy siedzibie Schopenhauerów. Co ciekawe, jednym z pierwszych pasażerów otwartej wtedy linii kolejowej był pruski król Wilhelm IV, który przejeżdżał wtedy przez Orunię.
W latach 70-tych XIX-wieku na Oruni powstała także linia tramwajowa. Początkowo był to tramwaj konny, na początku XX-wieku pojazdy doczekały się elektryfikacji. Pierwotne plany, jak przypominał Masłowski, zakładały, że linia połączy Gdańsk i rejony Św. Wojciecha. Z założeń tych nic jednak nie wyszło i „szóstka” do końca swojego istnienia (czyli do lat 70-tych XX-wieku) kursowała „tylko” na Orunię.
Początek XX-wieku i czasy międzywojnia to okres, kiedy Orunia, biedna i robotnicza dzielnica, miała kolor „czerwony”. - Było to miejsce, gdzie dużym poparciem cieszyły się idee komunistyczne. W czasach Wolnego Miasta Gdańska do połowy lat 30-tych naziści bali zapędzać się w te rejony. Bo propagatorzy idei nazistowskiej często wracali z powybijanymi zębami – mówił historyk.
W 1924 Oruni został nadany herb, a w 1933 wcielono ją do Gdańska. Druga wojna światowa nie przyniosła jej większych zniszczeń. A po wojnie swoją historię zaczęli pisać nowi mieszkańcy tej dzielnicy, często przesiedleni tutaj ludzie z utraconej przez Polskę Wileńszczyzny...
- Niestety dawna oruńska architektura znika na naszych oczach. Właściwie już od 1945 roku niszczy ją poszerzanie dróg i konieczność wyburzania budynków, niszczy ją fatalny stan kamienic, niszczy ją woda. Warto wspomnieć, że już w 1946 roku, a więc zaledwie rok po wojnie, Orunię nawiedziła groźna w skutkach powódź – dodawał na zakończenie Masłowski.
Obecny na spotkaniu Krzysztof Kosik, autor książki „Oruński Antykwariat”, twórca związanego z historią dzielnicy lapidarium, zwracał się z kolei do osób, które przyjechały na wykład z innych dzielnic. - Mam wielką prośbę. Nieście dobre słowo, że na Oruni mieszkają ludzie porządni. Nieście taką ewangelię.