- Gdyby ktoś miał komercyjny dryg do „sprzedania” potencjałów Oruni, to ta część Gdańska wyglądałaby zupełnie inaczej. Orunia sprzedawałaby się jak ciepłe bułeczki – uważa Michał Kurek, student Architektury Politechniki Gdańskiej.
Od marca wspólnie z koleżankami i kolegami z roku, pod okiem wykładowców, uczestniczył w warsztatach na Oruni i o Oruni. O tych seminariach pisaliśmy tutaj. Dwa dni temu w oruńskim Domu Sąsiedzkim przy Gościnnej studenci zaprezentowali efekty swojej pracy.
- Co Orunia ma „do sprzedania”? - pytam.
- Park Oruński, najładniejszy w mieście. Oruńska Starówka, która może być jego uzupełnieniem, na przykład poprzez kawiarnie...
- Nawet tutejsza kawiarnia w kuźni bez pomocy z zewnątrz raczej by się nie utrzymała – powątpiewam w plan studenta.
- No właśnie, bo tę „komercyjność” Oruni trzeba pokazać. To się nie będzie opłacać tylko tej dzielnicy, będzie opłacać się całemu miasta – słyszę w odpowiedzi.
To co właściwie z tą Orunią? W jakim kierunku ma się rozwijać? Jak ma walczyć z negatywnymi stereotypami, które wciąż pokutują w głowach gdańszczan? Jak ma „się sprzedać”?
Na te pytania próbowali właśnie odpowiedzieć studenci. O tym, czy im się udało, można przekonać się w Gościnnej Przystani. To właśnie tam wywieszone są duże tablice, które szczegółowo przedstawiają ich koncepcje.
Generalnie wizje studentów skupiają się na „zielonej Oruni”. Jak przekonują młodzi architekci, Orunia ma tradycję rolniczą, czemu więc z niej nie skorzystać? W opracowaniach mowa jest o tworzeniu ogrodów, uprawianiu ekologicznej żywności, sprzedawaniu jej na Oruni, a także w innych dzielnicach Gdańska.
Niektórzy studenci zaszli w swych prezentacjach tak daleko, że mówią nawet o „wspólnych zbiorach” i „wspólnych uprawach”. Takie sformułowania mogą kojarzyć się z dawnym ustrojem, kolektywizacją i czynem społecznym. Ale pomysłodawcy przekonują, że podobne rozwiązania (chociażby „miejskie ogrodnictwo”) stosowane są w wielu krajach Europach i sprawdzają się z powodzeniem. - Czemu więc nie mogłyby sprawdzić się na Oruni? - pytają.
Zdaniem studentów, silne punkty Oruni to: bliskość centrum Gdańska, obecność wody w krajobrazie (chociażby pobliskiej Motławy, czy Kanału Raduni), umiejętności miejscowych ludzi, historyczne budownictwo, Park Schopenhauera. Z kolei problemy tej dzielnicy to: bezrobocie, zła opinia,"niski poziom wyedukowania", brak zainteresowania dzielnicą, zdegradowane przestrzenie.
W koncepcjach pojawiają się odważne pomysły: minipark wodny, rozwinięcie wodnego tramwaju, muzeum żywności, a nawet sprzedawanie... śmieci dla pieniędzy.
Ważnym punktem w prezentacjach studentów jest integracja oruniaków. Miałyby w tym pomóc różnego rodzaju warsztaty (np. zdrowej żywności) i praca w ogrodach. Te ostatnie mogłyby powstać w miejscu, które obecnie są zdegradowanymi terenami i miasto nie ma na ich rozwój żadnego pomysłu.
Jedna z najciekawszych prezentacji, o nazwie „Zwolnij na Oruni”, dotyczyła Traktu św. Wojciecha. Jak odkorkować tę ważną dla oruniaków (i nie tylko) arterię? Jak sprawić, by było tutaj bezpieczniej? Interesującym, przedstawionym w czwartek pomysłem było przesunięcie planowanego przez miasto Czerwonego Mostu (pisaliśmy o tym tutaj), w okolicę Obwodnicy Południowej. - Trzeba przenieść węzeł integracyjny na przedmieście. Orunia nie powinna być traktowana jako dzielnica przejazdowa, czy dzielnica „przesiadkowa”, a naturalne przedłużenie centrum miasta – argumentowalii studenci.
Na Trakcie św. Wojciecha, jak przekonywali autorzy projektu, zrobiłoby się bezpieczniej, gdyby wzdłuż ulicy rosły drzewa. - Psychologia. Widząc drzewa, kierowca zdejmuje nogę z gazu – argumentowali.
Koncepcji było więcej. Wszystkie można oglądać w Gościnnej Przystani. Mamy zapewnienie od studentów, że wkrótce w sieci będą dostępne wszystkie prezentacje.
A jak Oruniacy przyjęli pomysły studentów?
Kilka razy padło słowo „utopia”, niektórzy kręcili trochę nosem. Jednak w dyskusji, która wywiązała się po prezentacjach, oruniacy chwalili niektóre z pomysłów i dziękowali ich autorom. Było widać, że brakuje takich debat na Oruni. Tym bardziej, że ani miasto, ani radni miasta nie kwapią się do zapoczątkowania dyskusji o przyszłości Oruni.
Ci ostatni być może za kilka miesięcy znów się uaktywnią, kiedy na horyzoncie pojawią się następne wybory.
Na czwartkowym spotkaniu był jednak przedstawiciel miasta. Głos zabrał Grzegorz Sulikowski, szef gdańskiego Referatu Rewitalizacji, któremu szczególnie przypadł do gustu pomysł z ogródkami. - Być może warto stworzyć taki program, by ludziom w blokach dać szansę oddechu właśnie w takich ogródkach. To też jest przecież rewitalizacja społeczna – komentował. - Takie dofinansowanie ogrodnictwa świetnie by się uzupełniało z naszym pomysłem, czyli z oruńskim ryneczkiem – dodawał.
Sulikowski nawoływał mieszkańców i tutejsze organizacje pozarządowe, by zgłaszali kolejne swoje pomysły. Być może jednak po ostatnich zaniechaniach i decyzjach miasta, zapał oruniaków się ostudził. Dość wspomnieć, brak przejazdów przez tory, czy opisywaną przez nas wczoraj kwestię komunalnych budynków, nijak pasujących do rewitalizacji tej dzielnicy. Nie brakuje oruniaków, którzy mają poczucie, że miasto nie traktuje ich dzielnicy poważnie.
- Bardzo bym chciała, aby nasze prezentacje, nasza praca nie pozostały bez echa. By to „ziarnko” rozeszło się dalej. By ktoś kto ma wpływ na to, co dzieje się na Oruni, zobaczył, że faktycznie nie potrzeba wiele do zmiany. Wystarczą małe kroczki, by inaczej spojrzeć na to miejsce – w rozmowie ze mną komentowała Aleksandra Gordowy, studentka gdańskiej Politechniki.