- Walczymy o bezkolizyjny przejazd na Oruni. Bo teraz oruniacy przeżywają prawdziwą gehennę – mówił Marian Szejna, radny sejmiku Województwa Pomorskiego, reprezentant Prawa i Sprawiedliwości, który dziś na schodach Urzędu Wojewódzkiego zwołał konferencję prasową. Przyszło na nią kilku mieszkańców Oruni.
Szajna ma żal do gdańskich władz, że jeszcze na etapie projektowania zmian remontu linii E-65 nie dokonały one żadnych uzgodnień z PKP PLK właśnie w sprawie budowy bezkolizyjnych przejazdów na Oruni. W prezentowanym dziś piśmie do Najwyższej Izby Kontroli, które Szajna wysłał kilka dni temu, pisze on: „Władze miasta zaprzepaściły wykonanie bez angażowania własnych środków infrastruktury niezbędnej w tej części miasta”.
Polityk PIS nie wyklucza, że mogło dojść tutaj do niegospodarności. Wynikać miało by one z faktu, „że ewentualna przyszła budowa takich przejazdów dokonywana będzie już ze środków miasta, które w tym przypadku będzie inwestorem odpowiedzialnym za rozliczenia ewentualnej budowy”.
Szajna przypomina, że sąsiednie gminy wymusiły na PKP budowę przejazdów bezkolizyjnych. Powołuje się chociażby na opisywany przez nas przypadek w Łęgowie. Ostro atakuje gdańskich włodarzy. Pokazuje, że urzędnicy opierali się na założeniach, które nigdy nie zostały wprowadzone w życie.
„Natomiast miasto Gdańsk poprzez opinię Biura Rozwoju Gdańska (pismo z dnia 05.01.2004 r.) dokonało uzgodnień nie wnosząc potrzeby wykonania przejazdów bezkolizyjnych, w zamian wskazując m.in. na planowaną budowę Obwodnicy Południowej. Obwodnica Południowa (realizowana przez GDDKiA) nie spełniła jednak tego takiego zadania, ponieważ ma wjazd z jednej części Oruni (Trakt św. Wojciecha), jednak nie posiada zjazdu po drugiej stronie torów kolejowych” - czytamy w dokumencie.
Dostało się także pomorskiemu wojewodzie i podległym mu urzędnikom. Szajna zwraca uwagę, że mogło tutaj dojść do złamania Ustawy o Państwowym Ratownictwie Medycznym. Wynika z niej, jak tłumaczył polityk PIS, że to wojewoda ma obowiązek tak zorganizować system ratownictwa, by średni czas dojazdu karetki do pacjenta nie przekraczał piętnastu minut.
Szajna przywoływał konkretne dane, które pokazują, że na Oruni czas dojazdu karetki potrafi być dłuższy. Blisko 16 procent karetek (okres badania: 1 stycznia – 10 czerwca 2014 roku), które jechały na Orunię „za torami” , dotarło do pacjenta po 15 minutach.
Szajna uważa, że to często opuszczone szlabany na Oruni nie pozwalały karetkom dojechać na czas. Polityk nie uznaje alternatywnej drogi przez Bramę Nizinną. - Mała karetka może i przejedzie, ale i tak musi tracić czas. Ale co ze strażą pożarną? Jak ona się tutaj przedostanie? - komentował.
„Wojewoda pomimo posiadanych danych nie podjął żadnych czynności dla zapewnienia właściwiej pomocy każdej osobie w stanach nagłego zagrożenia zdrowia i życia, w tym przypadku w odniesieniu do mieszkańców części dzielnicy Gdańska Orunia za tzw. torami” - czytamy w piśmie do NIK.
- Liczy Pan, że NIK zajmie się oruńskimi problemami? - pytałem dzisiaj na konferencji.
- Liczę na to, jak najbardziej – odpowiadał Szajna. - Specjalnie wybrałem NIK. Uważam, że inne służby: prokuratura, czy sąd administracyjny nie spełniają oczekiwań i to zalecenia NIK będą tutaj bezsporne i bardziej skuteczne.
- A czemu wysłał Pan list do premiera Tuska? - dociekałem
- Bo jest pracodawcą wojewody, który świadomie, lub nieświadomie naruszył tutaj prawo. Uznałem, że premier Tusk powinien o tym wiedzieć – mówił polityk PIS.
W piśmie do premiera, Szajna opisuje sytuację na gdańskiej Oruni. Pisze o tym, że przed modernizacją było sześć przejazdów kolejowych, które obsługiwał dróżnik. Teraz są tylko trzy. A szlabany regulowane są automatycznie i nie ma możliwości podniesienia ich w nagłych sytuacjach (np. przejazdu karetki).
Szajna wskazuje też premierowi, że na remontowanym odcinku E-65 (Gdynia-Warszawa) zlikwidowano 80 przejazdów ze szlabanami i wybudowano 120 przejazdów bezkolizyjnych dla samochodów (wiaduktów, lub tuneli). Stawia też pytania.
„Czy istniało pozamerytoryczne, czyli polityczne lub inne, porozumienie pomiędzy inwestorem tj. PKP-PLK i/lub Ministerstwem Infrastruktury oraz władzami lokalnymi (wojewoda, zarząd Miasta Gdańska) w celu nieuwzględnienia potrzeby zbudowania bezkolizyjnego przejazdu na Oruni, co było (by -?) działaniem na szkodę interesu Gdańska, a w interesie np. inwestora lub innych osób - „wycięcie kosztów” w Gdańsku w celu przeniesienia nacisków inwestycyjnych w inny rejon?”
Szajna, który o oruńskim problemie dowiedział się kilka miesięcy temu, twierdzi, że dzisiejsza konferencja nie ma nic wspólnego z rozpoczęciem kampanii wyborczej. Na moje pytanie, co musi się stać, by oruniacy doczekali się bezkolizyjnego przejazdu dla samochodów, słyszę: - Byłoby łatwiej, gdyby nastąpiły zmiany władzy wykonawczej w mieście.
- Tu nie ma innego wyjścia: władze muszą wybudować taki tunel, lub wiadukt na koszt miasta – puentuje Szajna.