Rozmowa z Józefem Alijewem, trenerem Uczniowskiego Klubu Sportowego "Ajas", działającym w Szkole Podstawowej nr 16.
Skąd wzięła się nazwa klubu – „Ajas”?
Ajas to wojownik, który przewija się w Iliadzie Homera. Mimo tego, że epos ten powstał dobre dwadzieścia kilka wieków temu, to do tej pory wiele zachowań jego bohaterów można uznać za wzór do naśladowania. Właśnie taką, uniwersalną postacią jest Ajas. Uznałem, że będzie on dobrym przykładem dla młodzieży.
Zapasy to brutalny sport?
Jest to sport walki, ale nie jest oparty ani na agresji, ani – brzydko powiem – na mordobiciu, tylko na technice. W tej materii różni się w wielkim stopniu od boksu. Nie polecałbym boksu nikomu. Dla mnie jest to sport ekstremalny, tam można zniszczyć człowieka. Zapasy to co innego.
A zapasy są w Polsce popularne?
Kiedyś na pewno dużo bardziej niż teraz. Kiedy zaczynaliśmy z klubem w latach 90-tych, przychodziło do mnie dużo więcej dzieciaków. I co ważniejsze, ci młodzi zawodnicy naprawdę chcieli trenować. Teraz jest nieco inaczej, na palcach jednej ręki mogę policzyć, osoby, które w moim klubie naprawdę chcą coś osiągnąć. Większość przychodzi na zasadzie „bo przychodzę”. Ale nie wiem czy ten spadek popularności dotyka tylko zapasy. Wydaję mi się, że ogólnie młodzież mniej niż kiedyś garnie się do sportu.
Ma Pan jakąś teorię czemu tak się dzieje?
Ludzie mówią, że to przez komputery, ale według mnie to nie o to chodzi. Ja myślę, że przyczyną są...komórki. Tę fascynację widzę nawet u moich zawodników. Wystarczy wejść do szatni po treningu i właściwie każdy trzyma w ręku komórkę i bawi się jakimiś gierkami. W dzisiejszych czasach komórki mogą wszystko. Dzieciaki zamiast zająć się sportem wolą godzinami się nimi bawić. Fascynacja sportem zanika. Ale nie chcę powiedzieć, że wszyscy tak się zachowują. Na szczęście są wyjątki. I to właśnie tacy zawodnicy mają szanse do czegoś w sporcie dojść.
Przez te kilkanaście lat działalności klubu udało się Panu wychować zawodników, którzy odnosili w zapasach wielkie sukcesy?
Mogę pochwalić się około dziesięcioma medalistami Polski. Szczególnie w latach 90-tych i na początku następnej dekady był pod tym względem szczególny urodzaj. Miałem też przyjemność trenować naprawdę utalentowanego zawodnika, prawdziwego mistrza. Mówię o Jarosławie Skarbowniku, dwukrotnym medaliście Polski seniorów w wadze do 84 kilogramów. W jego przypadku talent i umiejętności sportowe idą w parze z wielką życiową mądrością i kulturą osobistą. Taki zawodnik to wielki dar dla każdego trenera.
Jakie umiejętności liczą się w zapasach najbardziej?
Może Pana zaskoczę, ale wcale nie predyspozycje siłowe są tutaj najważniejsze. Dla mnie najistotniejszy jest charakter i wielka chęć do pracy nad sobą. Możesz być słaby, nie mieć warunków, ale jeśli posiadasz cechy, o których mówiłem wcześniej, to naprawdę możesz być kimś w zapasach. Wielu ludzi myśli, że talent to umiejętności. Ja uważam, że talent to właśnie chęć niezmordowanej pracy nad sobą. Na treningach mam wiele razy do czynienia z chłopakami, którzy przychodzą do „Ajasu”, wygrywają na początku kilka walk z przeciwnikami, którzy w klubie są dłużej od nich, i już myślą, że są mistrzami i nie muszą dalej pracować nad sobą. To nie o to w tym wszystkim chodzi.
Wiele się mówi teraz, że do tzw. „dzisiejszej młodzieży” trudno trafić. Udaje się to Panu?
Niestety nie zawsze. I muszę powiedzieć, że dzieci są teraz całkiem inne niż jeszcze kilkanaście lat temu. Starsi potrafią zwracać się do mnie z szacunkiem, młodsi nie do końca. Nie chodzi o to, że zachowują się jakoś źle, oni po prostu reagują obojętnie. Niby człowieka słuchają, ale żeby do nich coś dotarło muszę powtarzać kilka razy.
Jest Pan znany z tego, że w klubie nie tylko Pan trenuje młodzież, ale również stara się ją wychowywać...
Wychowywanie to może nieco za duże słowo. Ale rzeczywiście bardziej stawiam na kulturę dziecka niż na jego umiejętności sportowe. Chcę im pokazać, że w zapasach liczą się inne zasady niż tylko te sportowe. Szacunek do przeciwnika i szacunek do starszych to podstawa. Staram się im to zaszczepić. Większość z nich to naprawdę wspaniałe dzieciaki, ale niestety nie do wszystkich uda się dotrzeć na czas. Zawsze powtarzam moim zawodnikom „Nie idźcie na ulicę, po co wam to jest potrzebne?”. Oni wiedzą, że jeżeli tylko będą chcieli to jestem w stanie ćwiczyć z nimi i po kilka godzin dziennie, póki sprzątaczka nas nie wygoni do domu.
Był Pan w stanie właśnie poprzez sport sprowadzić kogoś ze „złej drogi”?
Miałem takiego człowieka. Pracowałem wtedy w innej szkole. Był taki chłopak, który strasznie rozrabiał, nauczyciele nie mogli dać sobie z nim rady, słowem jedno wielkie utrapienie. Namówiłem go na zapasy. Zaczął przychodzić na treningi. Kilka lat później zdobył tytuł wicemistrza Polski, a za jakiś czas skończył uczelnię. Stał się zupełnie innym człowiekiem. To dowód, że ludzie mogą się zmienić.