Dwie osoby zginęły w pożarze, który wybuchnął w jednej z altanek na terenach działkowych przy ulicy Równej.
Wszystko rozegrało się wczoraj (09.02) tuż po godzinie 21:00. Ogień zauważyli okoliczni mieszkańcy. Wezwano straż pożarną.
- Na miejsce przyjechało kilka jednostek z całego Gdańska, w tym dwie od nas – relacjonuje młodszy brygadier, Piotr Kuliński, dowódca jednostki nr 3, mającej swoją siedzibę na Oruni. - Altana stała cała w płomieniach. Kiedy tylko udało się ją trochę dogasić, strażacy weszli do środka. Tam natrafiano na makabryczne znalezisko. W pogorzelisku leżały trzy doszczętnie spalone ciała. Początkowo myśleliśmy, że zginęły tutaj trzy osoby. Ale późniejsza ustalenia wykazały, że jedną z ofiar jest pies właścicieli, ludzi, którzy zginęli w pożarze.
W ogniu spłonęła 50-letnia kobieta i niewiele od niej starszy mężczyzna.
Co było przyczyną?
Na Równą przyjechał prokurator oraz kryminalni technicy. Teren oklejono policyjną taśmą. Praca policjantów trwała kilka godzin. Wciąż nie ma jednak oficjalnego komunikatu, informującego, co było przyczyną pożaru.
- Czekamy na ostateczne ustalenia biegłych. Na ten moment wykluczyliśmy raczej możliwość zaprószenia ognia. Ze wstępnych informacji wynika, że przyczyną pożaru mogło być zwarcie w instalacji elektrycznej – mówi Aleksandra Malinowska z zespołu prasowego Komendy Miejskiej Policji w Gdańsku.
Wstępu na pogorzelisko wciąż broni policyjna taśma. To, co znajduje się za nią, jest w opłakanym stanie. Z dawnej altanki pozostała tylko ściana wypalonych kikutów. Na jej zgliszczach leży spalona lodówka, piecyk, narzędzia. Jedynymi meblami, które dają się rozpoznać, są szuflady spalonej komody i czarny od sadzy stolik.
Boże, co za tragedia...
Kiedy robię zdjęcia, zbliża się do mnie mężczyzna. Nie zwraca na mnie większej uwagi, patrzy na zgliszcza. Widać, że jest mocno wstrząśnięty. Okazuje się, że ma on działkę tuż obok spalonej altany.
- Nie wierzę, po prostu nie wierzę! Wczoraj jeszcze z nimi rozmawiałem, a dzisiaj przychodzę rano na działkę i co widzę? Jedno wielkie pogorzelisko. A moi sąsiedzi nie żyją. Boże, co za tragedia – pan Marian kiwa z niedowierzaniem głową. - To byli naprawdę dobrzy ludzie. Mieszkali tutaj nawet w zimę. Zaraz ktoś powie, że to jacyś bezdomni, albo pijacy, ale to nieprawda...
Po chwili mówi dalej.
- Tę altankę sami remontowali, czasem im pomagałem. O tę ścianę, co jeszcze tu stoi, stawialiśmy razem. A widzi pan tę lodówkę? Szukaliśmy jej wspólnie, Krzysiek (jedna z ofiar – przyp. red.) kupił ją wtedy za ostatni grosz. Ale się wtedy z niej oboje cieszyli...
Galeria artykułu